Wieje nudą
9/06/2017
Ashtanga jest nudna… tak często pewnie wielu z nas, nauczycieli, słyszy od swoich początkujących uczniów. Bo jak patrzą na kartki… to raz, że od patrzenia boli ich już całe ciało, a dwa, po chwili ciszy wykorzystanej na przemyślenie, pada pytanie: „ Ale jak… codziennie mam robić to samo? Przecież to nudne!!”
Ja sama też tak kiedyś myślałam, ale bez większego zastanawiania się, jaki w tym wszystkim jest sens rozkładałam matę i robiłam pierwszą serię, długo niestety posiłkując się kartką z wydrukowanymi asanami. Nie było we mnie na tamten czas wystarczająco dużo determinacji, aby opanować ich kolejność.
Żyjemy coraz szybciej, coraz więcej chcemy od życia, jak pisał ostatnio Marek Łaskawiec na swoim blogu. Zatem gdzie sens i logika robienia codziennie tego samego? Jaka jest idea przywiązywania się do tradycji ashtangi, skoro na rynku pojawiają się coraz to nowe formy jogi… a to w powietrzu, a to na kółkach, a to w chustach… a my tu mozolnie dzień w dzień to samo? Absurd.
Jako nie młoda już matka (w końcu 37 urodziny w tym roku przyjdzie mi świętować) doświadczam codziennie nowych umiejętności mojego syna. Bo zaczął raczkować, bo wyszedł mu już drugi ząb, bo zaczyna wstawać, bo nudzą go zabawki, które trzyma w rączkach przed dłuższy czas. Nawet on potrzebuje nowych bodźców… a ja – jak zdarta płyta rozkładam matę i zaczynam od Suryanamaskara A…
Uczę się wyłączać głowę przez pół godziny dziennie, kiedy Franio śpi, a ja praktykuję, bo wiem, że Jemu krzywda się nie dzieje, a dla mnie te pół godziny oderwania się od obowiązków jest naprawdę zbawienne. Raz stojące, raz siedzące… bo na całość zwyczajnie Franio nie pozwala. Przy całości z nim obok, nie potrafiłabym się wyłączyć. Nie teraz, ale wierzę, że oboje w tym temacie kiedyś będziemy współgrać 🙂
I po tylu latach to właśnie przy Franiu doświadczam tego, że we mnie praktyka już po prostu jest. Że rozłożenie maty jest dla mnie ważne… że nie myślę o tym, co jest po navasanie, tylko ta praktyka przepływa już przez moje ciało.
I w sumie pozornie tylko – codziennie robię to samo, ale co dzień doświadczam czegoś innego na macie. Nie skupiam się na asanach, ale na tym, jakie procesy dzieją się we mnie. Odczuwam zmiany, słucham ciała, dokładam nowe elementy… bawię się praktyką, oddechem, skupieniem myśli. I codziennie po praktyce dziękuję samej sobie, że wizja drzemki razem z Franiem nie wygrała z matą. Bo za mną właśnie nowy etap. Bo znów przeszłam jakiś kawałek, nie patrząc na cel, ale czując drogę. I wiem, że choć nie robię jeszcze wciąż II serii, praktykując w ten sposób i tak zbliżam się do nowych możliwości mojego ciała… bo moja dusza się na to otwiera. A przecież jak serca nie otworzysz, to skąd ciało będzie wiedziało, w którą stroną podążać?
I dla mnie ashtanga po kilku latach nie otrzymała statusu „nudna”. Ona pozwala mi odnajdywać balans w macierzyństwie i w małżeństwie. Obie te relacje, jak ashtanga z pozoru nudne, bo każdy dzień z chłopakami zaczyna się tak samo. Jarek do pracy, Franio wstaje 5:15, ja podpieram powieki ze złością, bo przecież chciałam jeszcze pospać. Ale tylko od nas samych zależy, jak skończy się każdy kolejny dzień…
Zatem życzę wszystkim Wam, którzy myślicie, że joga to tylko te same asany dzień w dzień – doświadczyć tego, co dzieje się poza matą, doświadczyć i dotknąć zmian, jakie będą się dokonywać same…

Ania Krachało
aniak@bosonamacie.plemail: aniak@bosonamacie.pl
Przygodę z jogą zaczęła od hatha jogi, którą szybko pożegnała poznając ashtanga jogę. Od 5 lat regularnie spędza 5 tygodni w Indiach, gdzie pod okiem kilku nauczycieli szlifuje swój warsztat. Ostatni nauczyciel Balu Thevar jest tym, do którego chce wracać. Weganka, szlifująca nieustannie swoje zainteresowania w kierunku Tradycyjnej Medycyny Chińskiej. Życie uzupełnia gotowaniem, fotografią i wspinaczką. Prowadzi warsztaty podczas których motywuje do dbania o siebie, włączając w to jogę.
Prowadzi blogi: www.jogoholiczka.blogspot.com oraz matkapolkajogiczna.bosonamacie.pl