Skutki uboczne jogi
1/01/2020
Od samego początku praktyka jogi kojarzona była w jakiś sposób z siddhi – czyli osiąganiem perfekcji, sukcesu, wyjątkowości, skuteczności, a czasem nawet specjalnych, tajemnych mocy. Starożytni asceci, których opisy można znaleźć w relacjach jakie pozostały po wyprawie Aleksandra Macedońskiego do Indii (IV p.n.e.), praktykowali tapas, aby moce takie osiągnąć. Stali na przykład przez wiele godzin, w pełnym słońcu na jednej nodze albo zwisali głową w dół, zaczepieni stopami o gałąź drzewa. Wierzyli, że w ten sposób uzyskają długowieczność oraz wyzwolą się z łańcucha karmicznych wcieleń.
Również w mitologii hinduskiej, dzięki praktykom tapas, bogowie, demony i ludzie często pozyskiwali siddhi, dzięki którym stawali się np. niepokonani (zwykle do czasu), mogli dokonywać niezwykłych czynów lub żyli przez kilkaset lat. Także w Yoga Sūtrach Patañjalego znajdziemy opisy specjalnych mocy, które – dzięki praktyce jogi – można osiągnąć (np. zdolność bilokacji, lewitacji, kierowania umysłami innych, zmniejszanie lub powiększanie swojej postaci, itd.). Tradycyjnie są zatem siddhi z jogą jakoś nierozerwanie związane, choć często uznawane są za produkt uboczny praktyki niż jej cel.
Współcześnie niektóre z takich starożytnych przekonań mogą wydawać się nieco dziwaczne. W naszych – jak chcemy mocno w to wierzyć – bardzo naukowych i racjonalnych czasach, ciężko jakoś zaakceptować nam, że dzięki jodze można tak po prostu przeczyć prawom grawitacji czy pojawiać się w dwóch miejscach czasoprzestrzeni równocześnie. Nie bardzo chce nam się także wierzyć, że jogin może dowolnie zwiększać lub zmniejszać swoją postać, choć już zmniejszanie masy ciała poprzez jogę wydaje się być „specjalną mocą”, z którą wielu bez problemu jest w stanie się pogodzić.
Kiedy zaczynamy chodzić na jogę poszukujemy więc trochę innych siddhi niż przed wiekami. Chcemy mieć np. zdrowe, elastyczne i silne ciało. Mamy nadzieję wzmocnić układ oddechowy i dotlenić organizm. Poszukujemy odprężenia, spokoju, wyciszenia gonitwy myśli. Niektórzy być może tęsknią także za jakąś niedookreśloną więzią z czymś ponadczasowym i nie do końca materialnym. Po jakimś czasie praktyki możemy nasze oczekiwania zacząć weryfikować i przekonujemy się, że często najrozmaitsze siddhi dostajemy w sposób nieoczekiwany „w pakiecie” albo dostajemy nie do końca te, o które nam chodziło. Na przykład wraz z upragnionym zmniejszeniem masy ciała przychodzi niespodziewanie jakiś dziwny wewnętrzny spokój albo przekonujemy się, że ciągle nie jesteśmy przesadnie elastyczni i silni, ale zupełnie przestaje nam na tym (i na paru jeszcze innych rzeczach) zależeć. Podobnie jak w czasach Patañjalego zaczynamy więc czuć, że siddhi są bardziej skutkiem ubocznym, a praktyka sama staje się od nich daleko ważniejsza.
Istnieje również inny rodzaj siddhi, związany nie tyle z umiejętnościami, które jogin dzięki praktyce sam dla siebie posiadł, ale raczej z wpływem na świat zewnętrzny, który swoją obecnością wywiera. Według Patañjalego ktoś ugruntowany w praktyce jogicznej cnoty jaką jest ahiṃsā (niekrzywdzenie), wpływa kojąco na świat wokół. W jego bezpośredniej obecności nikną więc kłótnie i waśnie, drapieżcy nie czynią krzywdy swoim ofiarom, a zaciekli wrogowie podają sobie ręce. Jeśli zaś ktoś natomiast doprowadził do perfekcji sztukę wierności prawdzie (satya), może wypowiadanymi słowami zmieniać świat, bo każde z nich, z natury swojej prawdziwe, nieuchronnie „staje się ciałem”.
W taki rodzaj „specjalnych mocy” współczesnemu człowiekowi uwierzyć szczególnie trudno. Aby na poważnie praktykować ahiṃsę , trzeba najpierw jakoś nauczyć się prawdziwego bycia z samym sobą – niezakłóconego ciągłym sprawdzaniem portali społecznościowych, słuchaniem muzyki, czy mocowaniem się z własnymi myślami. A to wcale łatwe nie jest. Jeszcze większym wyzwaniem bywa ułożenie z sobą przyjaznych relacji, zaakceptowanie swoich niedoskonałości i zdobycie się na wyrozumiałość wobec własnych, dziwnych czasem fiksacji. A co dopiero mówić o skierowaniu takiej akceptacji na zewnątrz, afirmowaniu zachowań innych ludzi czy wyrzeczeniu się wszelkiej w stosunku do nich wrogości lub agresji. Gdy na co dzień tak boleśnie doświadczamy własnej niedoskonałości, jak mamy uwierzyć, że nasza prywatna praktyka ahiṃsy może nieść z sobą potencjalną moc udoskonalania świata?
Podobnie jest również z prawdomównością. Przecież w codziennym życiu o tyle łatwiej jest rozwiązywać problemy małymi, taktycznymi kłamstwami. W końcu znakiem czasów są drobne retusze dla poprawy własnego wirtualnego i rzeczywistego wizerunku. Czy możemy od siebie wymagać takiej wierności prawdzie, która spowoduje, że nasi przyjaciele i znajomi zobaczą to, jacy jesteśmy, a nie to jak chcemy, żeby nas widzieli? Cóż zresztą znaczą te wszystkie nasze małe półprawdy i niedopowiedzenia, popełniane dla poprawy nastroju czy pompowania ego, kiedy zewsząd zalewają nas zupełnie bezczelne i pełne prostactwa, zawodowe kłamstwa polityków, biznesmenów czy celebrytów? Gdy wokół tyle kłamstwa, a rzeczywistość kreują fake-newsy, opowieści o joginach ugruntowanych w prawdzie, którzy jednym słowem mogą zmieniać świat, brzmią trochę jaki bajki dla dzieci.
Może jednak sytuacja nie jest aż tak beznadziejna, jak się to na pierwszy rzut oka wydaje? Kiedy stajemy na macie i wchodzimy w pierwsze asany także wiele rzeczy wydaje się nieskończenie trudne czy wręcz niemożliwe. Rozwijamy jednak matę dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, i z wolna to, co wcześniej zdawało się nierealne jakoś zaczyna nam wychodzić, nabierać sensu, a nawet (o zgrozo!) sprawiać przyjemność. Jeśli z praktykowaniem ahiṃsy i satyi jest podobnie, można mieć nadzieję, że prędzej czy później też się uda. Sama praktyka zresztą może jest o wiele ważniejsza? Drobne gesty współczucia, uśmiech zamiast agresji, odpuszczanie dawnych przewin i zakleszczonych emocji, bycie sobą, mówienie prawdy, gdy nie rani to innych – to wszystko może krok po kroku taką praktykę stanowić. Świata od razu pewnie nie zmieni, ale może wpłynie chociaż na jedną osobę wokół nas? A nawet jeśli nie uda nam się tego zaobserwować, może warto jednak praktyki nie przerywać, bo w końcu siddhi nie są jej celem, ale – jak uczył Patañjali – jedynie skutkiem ubocznym.
W Nowym Roku pewnie tego najlepiej sobie więc życzyć. Żebyśmy nie przestali zupełnie wierzyć w jogiczne siddhi. Żebyśmy uzyskali moc zdrowego ciała, spokojnego i elastycznego umysłu i bycia częścią świata (jakkolwiek jego pochodzenie i sens sobie tłumaczymy). A także żebyśmy uśmiechali się zamiast krzyczeć i byli wierni temu, co wydaje się nam prawdą. Być może nie wszystkie z tych jogicznych mocy uda się nam posiąść. A już na pewno nie wszystkie, do których skrycie mocno tęsknimy. Pomimo tego jednak warto praktykować, bo w końcu nie wiemy, jaki skutek uboczny nam się przytrafi.

Marek Łaskawiec
marek@bosonamacie.plZ wykształcenia filolog i filozof, miłośnik podróży, dobrego jedzenia i smakowania różnych kultur. Praktykuje i uczy Ashtanga Jogi. Marek jest autorem edukacyjnej gry planszowej Yogaloka (www.yogaloka.pl) oraz współtwórcą portalu Omline (www.omline.expert). Na Bosonamacie.pl prowadzi blog "Pies z głową w bok".