Pochwała bezczynności
13/11/2019
Każdy przynosi na jogę walizkę pełną swojej przeszłości. W walizce tej są różne rzeczy – fizyczne i mentalne. A więc mamy tam odziedziczone geny, urazy, przebyte choroby, sporty, które uprawialiśmy i – co niestety częstsze – których… nie uprawialiśmy, długie godziny spędzone za biurkiem i za kierownicą samochodu, pyszności, które zjedliśmy, a także te pyszne inaczej rzeczy, które w chwili nieco desperackiej tęsknoty za szczęściem wypiliśmy, wypaliliśmy czy łyknęliśmy. W mentalnej przegrodzie naszej walizki są te wszystkie historie, które o jodze słyszeliśmy (dobre, niepokojące, sporo obiecujące), wyobrażenia, które sami sobie zbudowaliśmy, mentalne obrazy oparte na widowiskowych zdjęciach z Instagrama, a także najrozmaitsze kody kulturowe. Idziemy więc do szkoły jogi zapisać się na zajęcia całkiem mocno objuczeni.
Kiedy idziemy na zajęcia jogi do szkoły, przynosimy w sobie np. kod kulturowy słowa „szkoła”. Każdemu się pewnie szkoła z trochę z czymś innym kojarzy. Jedni mieli szczęście i wspominają szkołę dobrze. Inny mieli pecha, ale na szczęście pamięć już nie ta, więc nie wspominają. Ale wszyscy mamy jakoś głęboko zakodowane w głowie pojęcie zjawiska „szkoła”. Mamy zatem oczekiwanie, że będziemy się uczyć, że będzie nauczyciel, że będą lekcje albo ewentualnie zajęcia. W pojęciu „szkoła” mieści się także praca, bo bez niej (jak powszechnie wiadomo) nie ma kołaczy, a także wysiłek, obowiązki i pewna rutyna. Pojęciu „szkoła” towarzyszy nieodłącznie jej przeciwieństwo, a więc wakacje – czyli czas bez szkoły, bez zobowiązań, beztroski. Wakacji nie ma bez szkoły, a szkoła jest po prostu ciągnącą się wieczność prawie przerwą miedzy wakacjami.
Co ciekawe, wyraz „szkoła” pochodzi od greckiego σχολή (skʰoˈlɛ:), które dosłownie znaczy czas wolny, odpoczynek lub bezczynność. W starożytnej Grecji ludzie walczyli więc o przetrwanie, pracowali, dbali o to, żeby codzienność im się jakoś nie rozpadła na tysiące ostrych okruchów. Nieliczni zaś, którzy mieli dosyć pieniędzy, żeby ktoś inny na nich pracował, mogli pozwolić sobie na odrobinę bezczynności, odpoczynku i czasu wolnego, żeby rozprawiać o tym, czym jest materia, dusza, dobro i jaki w ogóle jest sens życia – czyli chodzili do szkoły. Nawiasem mówiąc nasze dzisiejsze słowo „sympozjum” również pochodzi od greckiego Συμπόσιον (symposion) i pierwotnie oznaczało cześć zebrania towarzyskiego, które następowało po głównej uczcie – czyli wspólne picie dużych ilości wina, zakrapiane rozważaniami o filozofii. Wygląda więc na to, że starożytni Grecy niektóre rzeczy poukładali zupełnie inaczej niż my. Grecka „szkoła” była zatem mniej więcej czymś, co my nazywamy wakacjami, a więc można powiedzieć, że była raczej przeciwieństwem tego, co my za szkołę uznajemy dzisiaj.
Kiedy zatem idziemy zapisać się na zajęcia do szkoły jogi właściwie nawiązujemy do etymologii słowa „szkoła”. W końcu próbujemy wykroić z naszej rzeczywistości kawałek wolnego czasu, żeby trochę się porozciągać, pooddychać, pomedytować. Każdorazowa wizyta w szkole jogi to taki odpoczynek – od pracy, rodzinnych obowiązków i natrętnych newsów. Wizyta w szkole jogi to po prostu mini wakacje od rozklekotanej codzienności. Kłopot jednak polega na tym, że gdzieś w tyle głowy często mocno siedzi nam współczesne znaczenie pojęcia „szkoła”, które niesie z sobą znaczenie przeciwstawne. Zamiast mini wakacji zaczynamy zatem lekcję jogi, zamiast czasu wolnego oczekujemy, że będziemy się uczyć, robić postępy, zdawać do następnej klasy. W rezultacie często próbujemy łączyć ogień z wodą, być na wakacjach i w szkole jednocześnie, pilnie uczestniczyć w lekcjach i równie pilnie wagarować. Prowadzi to czasem to nieco humorystycznych sytuacji, kiedy rozumiejąc i akceptując fakt, że w praktyce jogi sam proces jest ważny, a nie jego efekty, szukamy ciągle potwierdzenia wartości procesu poprzez pieczołowite obserwowanie i analizowanie jego skutków.
Zwykle upływa trochę czasu zanim w pełni zaakceptujemy, że w czasie wolnym nie chodzi o realizację żadnego planu tylko o uwolnienie się od planowania. Podobnie istotą praktyki jogi jest poszukiwanie wyzwolenia od codzienności, znalezienie wolnej przestrzeni między aktywnościami umysłu i przerwy między emocjami. Joga wynika więc z pragnienia wolności i w praktycznej realizacji wolności odnajduje swój sens. Szkoła jogi jest bardziej szkołą w sensie greckim, a zajęcia jogi to po prostu pochwała bezczynności. Dlatego najlepszą, choć trochę paradoksalną, odpowiedzią na pytanie „A co wy właściwie robicie w tej szkole jogi?” jest „Staramy się robić jak najmniej”.

Marek Łaskawiec
marek@bosonamacie.plZ wykształcenia filolog i filozof, miłośnik podróży, dobrego jedzenia i smakowania różnych kultur. Praktykuje i uczy Ashtanga Jogi. Marek jest autorem edukacyjnej gry planszowej Yogaloka (www.yogaloka.pl) oraz współtwórcą portalu Omline (www.omline.expert). Na Bosonamacie.pl prowadzi blog "Pies z głową w bok".