Kłopotliwe słowo na „d”
7/11/2019
Żeby praktykować jogę, potrzebna jest pewna doza zaangażowania. Na jogę trzeba wygospodarować czas i energię. Trzeba nauczyć się regularności i pogodzić się z myślą, że opanowanie niektórych asan, ćwiczeń oddechowych czy skupienie uwagi podczas medytacji zajmie trochę czasu. Jak pisał Patañjali, bez regularności, odpowiednio długiego czasu (a więc bez wytrwałości) oraz pełnego zaangażowania nie sposób zbudować podstaw solidnej praktyki (dṛḍhabhūmiḥ) (YS 1.14). Oznacza to, że dla osiągnięciu postępu w jodze potrzebne jest pewne, niemodne trochę w dzisiejszych czasach, kłopotliwe słowo na „d” – czyli dyscyplina.
Pewnie dlatego osoby, którym samodyscyplina przychodzi z natury łatwiej są w stanie odnaleźć się na macie i robią szybciej postępy. Nie ma zresztą w tym nic dziwnego. Sama fizyczna strona jogi potrafi być wymagająca. Realistycznie rzecz biorąc, trzeba alokować na nią ok. godziny czasu, kilka razy na tydzień, a niektórzy zalecają praktykowanie nawet 5-6 razy w tygodniu. A przecież mało kto może pozwolić sobie na luksus skupienia się wyłącznie na jodze. Wyjąwszy wakacje czy wyjazdy na jogiczne warsztaty, po i/lub przed praktyką jogi czeka na nas w końcu praca, obowiązki rodzinne, domowe, nie mówiąc już o odpoczynku albo o życiu towarzyskim, kulturalnym czy społecznym. Trzeba więc umieć narzucić sobie sporo dyscypliny, żeby to wszystko jakoś sensownie pogodzić.
Niektórych może to od jogi odstręczać. Perspektywa, że po całym dniu pracy mamy się jeszcze dyscyplinować może być faktycznie niepokojąca. Świadomość, że trzeba wstać godzinę wcześniej przed dniem pełnym obowiązków i – zamiast trochę dłużej pospać albo poleniuchować – zrobić swoją codzienną praktykę faktycznie nie specjalnie nadaje się na slogan reklamowy zajęć jogi. Tyle mamy w końcu w życiu stresu, tyle obowiązków, tak dużo konieczności nas otacza, że nie bardzo mamy ochotę dodawać do nich kolejne. Czy nie lepiej przez tę godzinę oddać się pokusie słodkiego nic nie robienia, posłuchać muzyki albo choćby poskrolować Facebooka? Dodatkowo samo słowa „dyscyplina” kojarzy się bardziej z wojskiem czy przyklasztorną szkołą niż z jogą, która ma przecież przywodzić na myśl odprężenie i radość.
Z dyscypliną w jodze może być także inny problem. Czasem można z nią po prostu przesadzić. Narzucanie sobie wymagającej rutyny fizycznych ćwiczeń czy dyscyplinowanie umysłu może z jogi uczynić niewidocznego, ale wymagającego karbowego, który nieustannie stoi nam nad głową i wydaje polecenia. Mogą to być nakazy (np. jeszcze jeden mostek, dłuższe stanie na głowie, kolejna nowa asana …) lub zakazy (np. żadnego podjadania po 19:00, dosyć imprezowania, koniec z wysypianiem się w niedzielę). Kiedy wewnętrzna dyscyplina przerodzi się w tego typu auto-musztrę, może się to źle skończyć dla naszego ciała i psychiki. Zawsze w końcu może być lepiej, a więc nieustanne zmuszanie się do coraz większego wysiłku, obsesyjne bicie rekordów i wspinanie się na kolejne szczyty będzie prowadzić do fizycznego wyczerpania oraz poczucia ciągłego braku i niedoskonałości, a więc w rezultacie do psychicznego wypalenia. Jeśli dodatkowo ktoś o takim nastawieniu do jogi trafi na nazbyt ambitnego nauczyciela, może nabawić się poważnych kontuzji i jeszcze poważniejszych kompleksów. Jak powiedział Krishnamurti: „Jednym z zagrożeń związanych z dyscypliną jest to, że sam system staje się ważniejszy niż ludzie, którzy są nim objęci.”
Oczywiście, idealnym rozwiązaniem byłoby znalezienie złotego środka między pewną dawką, koniecznej w końcu, samodyscypliny z jednej strony, a poczuciem wewnętrznego luzu i spokoju, z drugiej. Rekomendowanie komuś poszukiwania złotego środka jest jednak tyle słuszne, co mało praktyczne. Jak bowiem taki złoty środek odnaleźć? Gdzie w codziennym życiu postawić granice? Kiedy można odpuścić i po prostu trochę poleniuchować, a kiedy trzeba powiedzieć dosyć i zwlec się z łóżka przed 5:00 rano? Równie dobrą i podobnie mało praktyczną radą jest powtarzana w takich sytuacjach sentencja, żeby uważnie wsłuchiwać się we własne ciało. W końcu nasze ciało z pomocą naszego umysłu potrafią zawsze znaleźć dobrą wymówkę, żeby jeszcze trochę dłużej pospać, obejrzeć kolejny odcinek serialu albo zjeść dokładkę deseru.
Prostej odpowiedzi o równowagę między samodyscypliną a relaksem pewnie więc nie ma. Aby sobie w tym pomóc, można jednak użyć pewnej wskazówki, którą w Yoga sūtrach zostawił nam Patañjali. Pisząc o asanach w praktyce jogi, zalecał on, by były stabilne (sthira), ale jednocześnie wygodne (sukha). A taką stabilność i wygodę możemy – jego zdaniem – uzyskać poprzez odprężenie się (prayatnaśaithilya) i skupienie na tym, co nieskończone (anantasamāpatti). (YS 2.46-47). Oznacza to, że pozycja jogiczna powinna łączyć w sobie dwie, zdawać by się mogło, wykluczające się własności. Z jednej strony, musimy poczuć w niej stabilność, siłę i równowagę, dzięki którym będziemy w stanie pozycję czas jakiś utrzymać. Z drugiej strony, stabilność ta ma stworzyć nam przestrzeń do wygody, odprężenia się, pozwolić swobodnie oddychać i skierować umysł poza czysto fizyczne aspekty praktyki.
Przenosząc rady Patañjalego na kwestię relacji między samodyscypliną a radością z praktyki jogi, można powiedzieć, że ta pierwsza jest trochę jak stabilność w asanach. Bez niej będziemy chwiejni, pełni wątpliwości i nie będziemy w stanie wytrwać długo w praktyce. Ta druga przypomina natomiast postulat wygody podczas praktyki, a więc mówi, że dyscyplina nie jest celem samym w sobie, a nawet że nie jest celem w ogóle. Jest jedynie narzędziem, pewną technologią poszukiwania odprężenia, spokoju i radości.

Marek Łaskawiec
marek@bosonamacie.plZ wykształcenia filolog i filozof, miłośnik podróży, dobrego jedzenia i smakowania różnych kultur. Praktykuje i uczy Ashtanga Jogi. Marek jest autorem edukacyjnej gry planszowej Yogaloka (www.yogaloka.pl) oraz współtwórcą portalu Omline (www.omline.expert). Na Bosonamacie.pl prowadzi blog "Pies z głową w bok".