Powrót nauczyciela
13/01/2017
Wróciłam do prowadzenia zajęć, kiedy Franek skończył drugi miesiąc. Było we mnie mnóstwo strachu, na policzkach spływały łzy, kiedy w poniedziałek przed zajęciami moje myśli wędrowały w kierunku grupy początkującej, z którą miałam się spotkać o godzinie 20:00. Lęk nie był spowodowany tym, że zapomniałam, jak się prowadzi zajęcia, ale tym, że zostawiam Frania.
Hormony, głupota, brak zaufania do mojego męża, że sobie nie poradzi… sama nie wiem, gdzie błądziła przyczyna.
Moje mleko zostało odciągnięte, specjalna butelka ze smoczkiem na podciśnienie (aby nie zaburzać odruchu ssania) w razie „w” kupiona, jakby syn chciał jeść. Niby wszystko uzgodnione, a ja czułam poddenerwowanie.
Franek usnął przed 20:00, ale na sali z uczniami ja wcale nie byłam spokojna. Obudzi się, może się nie obudzi, będzie chciał jeść, czy może jeszcze zostanie obudzony przez kupę, albo się przesika… no i z taką burzą w głowie weź człowieku normalnie prowadź zajęcia! Wiedziałam też, że jak napiszę do męża, on dyplomatycznie nabierze wody w usta i nie odpisze, z troski o to, abym skupiła się na zajęciach, a nie na tym, co dzieje się w domu. No, także 1,5 godziny ciągnęło się w nieskończoność, do tego zerkanie co 5 minut na telefon w niczym nie pomagało. Starałam się, jak mogłam być tu i teraz na sali z uczniami, ale strach obezwładnił mnie w pełnym zakresie.
Niestety… podczas drogi do domu w samochodzie po zajęciach, do lęku o Frania dołączyły wyrzuty sumienia w kwestii uczniów. No takie życie nauczyciela… nie zawsze jest kolorowo i nie zawsze jesteś w stanie dać siebie w 100% uczniom.
W domu na szczęście zastałam ciszę. Franio obudził się po moim powrocie, a ja byłam najszczęśliwszą mamą, trzymając go znów w swoich ramionach. Kolejne moje wyjścia obarczone były obowiązkiem dokarmienia, ale chłopcy dali radę. A ja wyluzowałam, bo widziałam, jak między nimi tworzy się męska więź, w której dla mnie nie ma ani milimetra kwadratowego przestrzeni. Oni oswajali się ze sobą, z karmieniem, a ja byłam coraz bliżej uczniów.
Zajęcia MYSORE są dla mnie fantastyczną medytacją, odskocznią od domu, oderwaniem się od monotonii, jaka pojawia się w macierzyństwie na samym początku, kiedy dziecko je, robi kupy i śpi w różnych kombinacjach. Taka prawda. Wiedząc, że w domu nie następuje III wojna światowa, z czystym sumieniem mogę ponownie prowadzić zajęcia, i znów czuć magię, jaka tworzy się między mną a uczniami. Mogę obserwować, jak podczas praktyki mysore postępy uczniów nabierają rozpędu, mogę znów analizować, motywować moje szare komórki do pracy nad korektami, nad ustawieniem ciała w asanach, nad pracą z kontuzjowanymi częściami ciała uczniów. Do domu wracam szczęśliwa i to bardzo.
A do tego Franio coraz bardziej swój rytm dnia dopasowuje do godziny mojego wyjścia na zajęcia. To niesamowite, jak potrafi się do tego dostroić. W ciągu dnia ma krótsze bądź dłuższe drzemki, aby pójść spać, kiedy ja wychodzę na zajęcia… i staje się już taki „dojrzalszy”, jak przystało na 4 miesiąc jego życia z nami 🙂

Ania Krachało
aniak@bosonamacie.plemail: aniak@bosonamacie.pl
Przygodę z jogą zaczęła od hatha jogi, którą szybko pożegnała poznając ashtanga jogę. Od 5 lat regularnie spędza 5 tygodni w Indiach, gdzie pod okiem kilku nauczycieli szlifuje swój warsztat. Ostatni nauczyciel Balu Thevar jest tym, do którego chce wracać. Weganka, szlifująca nieustannie swoje zainteresowania w kierunku Tradycyjnej Medycyny Chińskiej. Życie uzupełnia gotowaniem, fotografią i wspinaczką. Prowadzi warsztaty podczas których motywuje do dbania o siebie, włączając w to jogę.
Prowadzi blogi: www.jogoholiczka.blogspot.com oraz matkapolkajogiczna.bosonamacie.pl