Początki
31/10/2016
Ciąża przyszła do nas z znienacka. Nie, żebym nie wiedziała skąd biorą się dzieci rzecz jasna, ale dookoła tyle się słyszy – ta zaszła w ciążę po roku, ta starała się dwa lata… a u nas rach ciach… i okazało się, że będziemy mieli dziecko.
Kiedy na USG zobaczyłam pierwszy raz małą fasolkę, a po 4 tygodniach z fasolki wyrósł mały osobnik, machający rączkami i nóżkami – byłam wzruszona. To była chyba jedna z piękniejszych chwil mojego życia. Ta chwila jednak zmieniła mi trochę życie, a już na pewno to, jakie prowadziłam do tej pory na macie. Tu słabo, tu niedobrze, tu rzygam… no nic, takie są uroki ciąży. Praktykę porzuciłam na dobre 2 miesiące, podobnie, jak kawę oraz większość rzeczy które kochałam do tej pory.
Masz babo, co chciałaś… a na plakatach reklamujących kobiety ciężarne, tak to pięknie wyglądało.
Moją matę do jogi zaczęła przykrywać gruba warstwa kurzu, a w mojej głowie rodziła się cała masa konfliktów, niezrozumienia oraz wyrzutów sumienia wobec uczniów.
Bo wyobraźcie sobie nauczyciela, który przychodzi na zajęcia, włącza uczniom klimatyzację na 30 stopni, aby było ciepło, a sam szuka ostoi przy zimnej ścianie tuląc się do niej plecami bądź brzuchem, oczywiście ukradkiem, kiedy nikt nie widzi.
Komendy na zajęciach prowadzonych były wydawane przeze mnie z końca sali, gdzie podmuch jakże cudownie ciepłego powietrza nie dochodził.
W tym okresie zaczęły się również częstsze wizyty w toalecie, bo choć dzieć mały, na pęcherz coś pchał, skoro mnie tak goniło, a dodatkowo ów dzieć domagał się wysokiego poziomu glukozy – zatem w pogotowiu zawsze miałam słodkości.
Niestety w ciąży mój wegański stosunek do świata został zdeptany tymi maleńkimi nóżkami na rzecz krówek po które jednego dnia pędziłam na zabój przed 20:00, zanim zdążyli zamknąć osiedlowy sklep. W samochodzie na parkingu zjadłam całe 30 dag. Przez ten krótki czas przewinęły się przez moją torbę jeszcze inne wafelki, cukierki, herbatniki, zwłaszcza podczas prowadzonych zajęć w godzinach wieczornych poziom glukozy drastycznie spadał. Kiedy czułam, że godzina X się zbliża… po drodze do toalety sięgałam po coś słodkiego. Nie było wyjścia, a ta sytuacja znów pogarszała moje nauczycielskie nastroje. Bo jak to może być, ze nauczyciel jogi bardziej kocha cukierka od czyjejś urdhva dhanurasany.
Jednego dnia zdobyłam się na szczerość, dzieląc się moimi obawami z uczniami widziałam w ich oczach zdziwienie, a twarz przybierała iście jogiczne asany, w miarę jak mój monolog dobiegał końca. Jedna sytuacja, widziana oczami dwóch stron a każda z nich odbierała ją zupełnie inaczej. Niemniej jednak moja szczerość zaprocentowała, mogłam spokojnie prowadzić zajęcia na tymczasowych zasadach, a oni musieli pogodzić się z faktem, że teraz z tyłu znacznie więcej widzę i że korekty słowne też działają 🙂
Etap ten był również etapem „uspokojenia” mojej głowy i brania odpowiedzialności za powstałe nowe życie w moim ciele, kiedy mata leżała odłogiem. Zaczęły pojawiać się w moim ciele różnorakie bóle, z którymi ciężko było się rozprawić, bo przecież po to przez ostatnie lata praktykowałam ashtangę, aby nie bolało. A tu bezruch… cisza… a w niej usłyszeć mogłam wołanie serca i trzeszczenie kręgosłupa.
Wizyty zapobiegawcze u zaprzyjaźnionego osteopaty również obarczone ryzykiem nagłego zwrotu treści pokarmowej, ale z nich nie rezygnowałam i uczęszczałam aż do samego rozwiązania.
Dla kogoś, kto kocha ashtangę i jej regularną praktykę zaprzestanie na pewien czas to sabotaż. Moje życie przez większość dnia opierało się o kanapę albo toaletę. Monotonnie, bezczynnie, a w głowie i w sercu istne walki.
Patrzę na to z perspektywy leżącego obok Frania i wiem, że w ciele kobiety ciężarnej musi być czas wyciszenia i spokoju, aby mogło tam powstać nowe życie i aby móc doświadczać odpuszczania, nicnierobienia i to absolutnie bez żadnych wyrzutów sumienia.
Po tych 3 miesiącach dostałam nowe życie…

Ania Krachało
aniak@bosonamacie.plemail: aniak@bosonamacie.pl
Przygodę z jogą zaczęła od hatha jogi, którą szybko pożegnała poznając ashtanga jogę. Od 5 lat regularnie spędza 5 tygodni w Indiach, gdzie pod okiem kilku nauczycieli szlifuje swój warsztat. Ostatni nauczyciel Balu Thevar jest tym, do którego chce wracać. Weganka, szlifująca nieustannie swoje zainteresowania w kierunku Tradycyjnej Medycyny Chińskiej. Życie uzupełnia gotowaniem, fotografią i wspinaczką. Prowadzi warsztaty podczas których motywuje do dbania o siebie, włączając w to jogę.
Prowadzi blogi: www.jogoholiczka.blogspot.com oraz matkapolkajogiczna.bosonamacie.pl