Kocha, nie kocha, lubi, nie lubi
20/10/2017
„Ania, po ilu latach praktyki byłaś zadowolona ze swoich vinjas…” zapytała mnie dziś jedna z moich nowych uczennic.
Z rozpędu odpowiedziałam, że ja wciąż nie jestem zadowolona (bo taka jest prawda), ale dopiero kiedy wróciłam do domu, byłam w stanie głębiej się nad tym zastanowić.
Bo jak to w sumie jest z tą ashtangą? Bo sama w sobie jest z jednej strony ciężka fizycznie, a z drugiej bardzo zjawiskowa. Można zrobić sobie piękne zdjęcie z nogą za głową, można pokazywać uczniom coś na dany moment dla nich nieosiągalnego, ale co nam samym po paru latach praktyki staje się niebywale lekkie i zwiewne.
Można (jako nauczyciel) być stale podziwianym i chwalonym, bo prawie zawsze ma się zwinniejsze ciało niż uczniowie. Można karmić swoje ego do woli, można próbować co rusz nowych gadżetów jogowych aby ściągnąć do siebie jak największą ilość uczniów.
Ale czy praktyce jogi nie należy się naprawdę nic więcej, niż kilka dobrych słów od swoich uczniów i tłumów ciekawskich klientów biegnących za nowymi trendami?
Praktyka ashtanga jogi to coś znacznie głębszego i piękniejszego niż sam proces doskonalenia tej fizycznej części nas samych. Jasne, na samym początku odczuwamy ból chyba każdego, nawet najdrobniejszego mięśnia w naszym ciała. Początki też dość mocno uderzają w nasz system poczucia własnej wartości, kiedy odkrywamy, że w szkole podstawowej to szpagat się robiło z łatwością, a teraz pozostaje on w sferze dość odległych marzeń. I tu właśnie na samym początku przygody z jogą, mata weryfikuje nasz zapał i chęć do praktyki, bo okazuje się, że nauczyciel jest na sali, super, ale to uczeń ma pracować, z drobnymi wskazówkami prowadzącego.
Ten, kto zostanie na zajęciach dłuższy czas zaczyna dostrzegać te zależności, że jak przyszedł i rozłożył matę, ten dzień do końca, to jakiś taki inny był, od całej reszty, że niby świat zewnętrzny się nie zmienia, dalej szef ten sam, ale jakoś tak na duszy lżej (i to nie z powodu zwiększonego wydzielania potu).
A z czasem ashtanga staje się dla większości z nas czymś znacznie piękniejszym, co wykracza poza obrys naszych fajnie wyrzeźbionych i szczupłych ciał. Można powiedzieć, że tu dopiero zaczyna się piękna podróż w głąb nas samych, która uczy, bawi i cieszy. w trakcie której też mamy momenty zwątpienia, sztywności ciała i umysłu, ale podróży, która jest jak neverending story…
Ja nie mam celu praktyki. Robię to nie dla pięknych efektownych zdjęć, nie dla bycia podziwianą, nie dla bycia redaktorem najfajniejszego jogicznego portalu 😉
Ja kocham ashtangę – tą na macie i tą poza nią.
I ku mojej uciesze, coraz częściej mam okazję opowiadać uczniom o tej drugiej, duchowej stronie praktyki. Wreszcie po tylu latach bycia blisko uczniów, nie boję się mówić o mojej drodze i o tym, co daje mi praktyka poza zdrowym ciałem. Widzę przemianę w ludziach, jaka nastąpiła, widzę waszą świadomość, widzę potrzeby zmiany… i oby takich chwil w moim życiu było jak najwięcej.
I wiem, że jak Francio podrośnie – pokażę mu Indie, pokażę mu mojego nauczyciela i ja sama znów będę uczniem…

Ania Krachało
aniak@bosonamacie.plemail: aniak@bosonamacie.pl
Przygodę z jogą zaczęła od hatha jogi, którą szybko pożegnała poznając ashtanga jogę. Od 5 lat regularnie spędza 5 tygodni w Indiach, gdzie pod okiem kilku nauczycieli szlifuje swój warsztat. Ostatni nauczyciel Balu Thevar jest tym, do którego chce wracać. Weganka, szlifująca nieustannie swoje zainteresowania w kierunku Tradycyjnej Medycyny Chińskiej. Życie uzupełnia gotowaniem, fotografią i wspinaczką. Prowadzi warsztaty podczas których motywuje do dbania o siebie, włączając w to jogę.
Prowadzi blogi: www.jogoholiczka.blogspot.com oraz matkapolkajogiczna.bosonamacie.pl