Bierz co daje życie
2/12/2016
Warsztat z Balu był dla mnie pięknym doświadczeniem, jak już pisałam. Dwa dni praktyki w stylu mysore i zajęcia tematyczne z otwierania bioder i mostków nauczyły mnie pięknej i głębokiej medytacji.
Skupienie na sobie, i troska o Franka przyświecała mi podczas wykonywania każdej asany. Modyfikacje jakie ułożył Balu starałam się głęboko poczuć w imię bezpieczeństwa mojego syna. W tym momencie nie dało się myśleć o czymkolwiek innym a praktyka z minuty na minutę była coraz bardziej płynna. Bo przecież właśnie w ashtandze o to chodzi, aby skupić myśli, oddychać, chłonąć całym ciałem pranę bez względu na stopień zaawansowania jogina. Nie skakałam do czaturangi, bujapidasanę również musiałam opuścić, ale nie mogę powiedzieć, że coś przez to straciłam, że I seria bez kilku asan nie może nazywać się ashtangą. Odkryłam dzięki tej mojej „niedyspozycji”, że tak właśnie powinno pracować się z kobietami ciężarnymi lub z każdą inną osobą, która ma ciało po kontuzji, lub po prostu słabe i przykurczone. Że każdy z nas, zasługuje na możliwość praktyki ashtangi, że nie można mówić, że jest ona tylko dla wybrańców, zwinnych, giętkich i młodych i że zachowując płynność i oddech – przynosi ona niesamowitą frajdę.
Wracałam do domu podwójnie szczęśliwa, z odczuciem w ciele mimo wszystko „głębokiej” pracy, zwłaszcza w biodrach. To była jedna z ostatnich moich przygód na macie przed porodem.
Mój syn w 8 miesiącu nauczył mnie, że nie wszystko można w życiu zaplanować. Postanowił wyjść znacznie wcześniej, niż wskazywał na to termin. I nie miałam tu nic do gadania.
Torba nie była spakowana, mąż poza domem, a jedyne co miałam zrobione to plan porodu, kiedy mój syn rozpoczął akcję „ewakuacja”. No nic, trzeba było brać, co dawało życie.
Tyle lat szlifowania głębokiego i spokojnego oddechu ujjay poszło w zapomnienie, kiedy trzeba było szybko oddychać i to jeszcze ustami. Pomieszanie z poplątaniem, dobrze, że otwarte biodra ratowały mój honor na porodówce.
Zostałam mamą. Tak już fizycznie trzymałam w sobie maleństwo, które jeszcze miesiąc powinno być w moim brzuchu, a było już poza nim.
Takie właśnie jest życie każdego z nas… czasem my sobie postanowimy coś, co ktoś inny zmieni. Złościć się, irytować, krzyczeć – tylko po co? Skoro lepiej brać, co daje los, bo i tak na decyzję drugiej osoby nie mamy wpływu. A z czasem okaże się, że to była dobra decyzja. Bo otworzyła nam oczy na inna perspektywę.

Ania Krachało
aniak@bosonamacie.plemail: aniak@bosonamacie.pl
Przygodę z jogą zaczęła od hatha jogi, którą szybko pożegnała poznając ashtanga jogę. Od 5 lat regularnie spędza 5 tygodni w Indiach, gdzie pod okiem kilku nauczycieli szlifuje swój warsztat. Ostatni nauczyciel Balu Thevar jest tym, do którego chce wracać. Weganka, szlifująca nieustannie swoje zainteresowania w kierunku Tradycyjnej Medycyny Chińskiej. Życie uzupełnia gotowaniem, fotografią i wspinaczką. Prowadzi warsztaty podczas których motywuje do dbania o siebie, włączając w to jogę.
Prowadzi blogi: www.jogoholiczka.blogspot.com oraz matkapolkajogiczna.bosonamacie.pl