Akceptacja siebie
28/04/2017
Czas zapowiedzianej sesji zdjęciowej w studiu fotograficznym zbliżał się nieubłaganym krokiem. Trzeba było jakoś wyglądać, zatem postanowiłam „zrobić się na bóstwo”. Wyprostowałam włosy, nałożyłam make up… nic przesadnego, zwykły wegański fluid, odrobinę naturalnego bronzera z minerałami, delikatne cienie do oczu, tusz podkreślający moje i tak długie i nazbyt zakręcone rzęsy…
Spojrzałam na siebie, a może na nie-siebie w lustro i poczułam się nieswojo. Dawno tak nie wyglądałam, ostatnich kilkanaście miesięcy bez makijażu dały mi poczucie mocnej akceptacji siebie. Choć tak naprawdę był to proces, który zapoczątkował się w Indiach, na Goa, kiedy pierwszy raz praktykowałam pod okiem Balu Thevar.
Jedna z nas, dziewczyn wstających o barbarzyńskiej godzinie i rozpoczynających mysore o 6:00 – Hiszpanka Cristina była kobietą o wyjątkowej urodzie. Codziennie kończąc praktykę uśmiechałyśmy się do siebie w sposób bardzo serdeczny. Mokra, spocona, z nieułożonymi włosami i w „zwyczajnych” ciuchach – sama w sobie była piękna. Aż tu nagle pewnego dnia na grupę zaczynającą zajęcia po nas przyszła na jogę Rosjanka, z nadętymi od botoksu ustami, z tipsami, doklejonymi rzęsami i w ciuchach pozostawiających wiele do życzenia w kontekście ashtangi.
Spojrzałam na nie obie… i dotarło do mnie, jak my kobiety jesteśmy przepełnione brakiem miłości i nieakceptowaniem siebie. I nie chodzi mi o manifestowanie wszem i wobec tego, jak bardzo siebie kocham, ale o to co mamy w swojej duszy i w sercu, kiedy patrzymy na siebie w lustro codziennie rano. Po powrocie postanowiłam spróbować żyć bez makijażu z odrastającymi włosami mojego koloru. Pamiętam, jak opowiedziałam o tym mojej siostrze.
Ale jak to… nie malujesz się już? Dziwne – tak zareagowała.
A dla mnie to było „naturalne” – żeby żyć jak dziecko – bez presji perfekcyjnie wykonanego makijażu oraz nienagannych włosów.
I doszłam do momentu, kiedy lubię patrzeć na siebie w lustro, kiedy moją twarz nawilża krem ochronny na bazie masła shea i olejku lawendowego, kiedy wiem, że Franek może dawać mi soczyste buziaki w policzek, bez zamartwiania się, czy ten krem mu nie zaszkodzi. Doszłam do momentu, kiedy po porodzie kilka dni nie wychodziłam z piżamy, kilka tygodni siedziałam w domu z Franiem, z poczuciem „bycia jak łachman” – usłyszałam od męża, że taką mnie kocha.
Droga do akceptacji siebie w moim życiu była i jest częścią jogi. Praca z własnymi emocjami poprzez pracę z ciałem dała mi narzędzia do pracy z innymi ludźmi. To ważny element w ashtanga jodze… bo tu bezlitośnie przechodząc krok po kroku asany z pierwszej serii czasem spojrzysz na siebie, jak na niedoskonałą istotę, okaże się, że ta „maska” wykonana na bazie tipsów, czy makijażu permanentnego nie pomoże przejść przez trud bujapidasany. Ale umiejętność bycia ze sobą w nieustannym kontakcie i traktowania siebie z należytą miłością może okazać się kluczem do wykonywanych asan.

Ania Krachało
aniak@bosonamacie.plemail: aniak@bosonamacie.pl
Przygodę z jogą zaczęła od hatha jogi, którą szybko pożegnała poznając ashtanga jogę. Od 5 lat regularnie spędza 5 tygodni w Indiach, gdzie pod okiem kilku nauczycieli szlifuje swój warsztat. Ostatni nauczyciel Balu Thevar jest tym, do którego chce wracać. Weganka, szlifująca nieustannie swoje zainteresowania w kierunku Tradycyjnej Medycyny Chińskiej. Życie uzupełnia gotowaniem, fotografią i wspinaczką. Prowadzi warsztaty podczas których motywuje do dbania o siebie, włączając w to jogę.
Prowadzi blogi: www.jogoholiczka.blogspot.com oraz matkapolkajogiczna.bosonamacie.pl