Akceptacja
24/04/2019
Praktyka jogi jest praktyką zmiany. Na wielu poziomach, choć nie na wszystkich pewnie równocześnie. Najwcześniej i najczęściej ze zmianą tą spotykamy się w przypadku asan. Zmienia się nasze ciało, jego możliwości, ale także nasze rozumienie ciała i nasz do niego stosunek. Potem następują także inne zmiany – niekiedy stopniowo, ale czasem także lawinowo i zaskakująco. Zmieniamy styl życia, dietę, sposób patrzenia na siebie i innych, to jak odczuwamy i współodczuwamy świat. Nie wszystkie takie zmiany są łatwe i przyjemne, ale wszystkie są intrygujące, bo poszerzają nasze dotychczasowe rozumienie samego siebie.
Warunkiem zmiany jest akceptacja. Nie tylko akceptacja zmiany samej, bo jak człowiek zmienić się nie chce, to się nie zmieni i już. Podręczniki zarządzania pełną są przykładów firm, które nie potrafiły zaakceptować potrzeby zmiany i już ich dawno nie ma na rynku. Psychologowie muszą na co dzień pracować z osobami, które wypierają konieczność zmiany i trwają w swoich toksycznych schematach. Warunkiem zmiany jest również akceptacja… siebie. W jodze najczęściej będzie to akceptacja tego, że nie jesteśmy tak silni, elastyczni, sprawni i wytrzymali, jak to nam się wydawało. Ale także akceptacja tego, że nasze ciała są takie, jakie są – a więc nie zawsze (a właściwie bardzo rzadko) przypominają te z Instragrama lub obrobionych Photoshopem zdjęć z kolorowych czasopism.
Bez takiej akceptacji trudno szczerze wziąć się za siebie, pogodzić się z bezradnością w trudniejszych asanach, obnażyć swoją nieudolność wobec innych. Dopiero, gdy zaakceptujemy to, że często nie potrafimy czegoś zrobić, że jesteśmy jacy jesteśmy, możemy zacząć pracę nad sobą, której efekty z czasem mogą zaskoczyć nas samych. Dopiero kiedy zaakceptujemy, że nie jesteśmy perfekcyjni i że wcale być nie musimy, zaczyna się prawdziwa praktyka jogi. W końcu praktyka to przeciwieństwo teorii. Aby więc zacząć praktykę, trzeba z niektóre piękne teorie na swój temat uważnie przejrzeć, pieczołowicie spisać, a potem kartkę włożyć do tej książki na półce, po którą już na pewno raczej nie sięgniemy.
Akceptacja własnego ciała, choć dla wielu osób trudna, jest jednak niczym w stosunku do akceptacji na innych poziomach. Kto w końcu nie lubi pielęgnować w sobie wizerunku osoby dobrej, szlachetnej, bezinteresownej, sympatycznej, uczynnej, itd. A przecież nikt z nas idealny nie jest. Świat nie jest domeną aniołów bez skazy, fruwających majestatycznie między radosnymi nutami koncertów Mozarta. Każdy ma w sobie jakiś potencjał zła, każdy nosi jakieś pochowane i dziwaczne skazy lub odrobinę choćby zwykłego łajdactwa. Osobom religijnym może łatwiej to zrozumieć i zaakceptować (przynajmniej teoretycznie), bo w końcu w ich pojęciowym repertuarze powinno znaleźć się miejsce, gdzie pomieszkiwać może szatan czy choćby jakiś wyleniały, bezzębny demon. W świecie na wskroś zmaterializowanym trudno o najnędzniejszą nawet kwaterę dla diabła, bo w końcu wszystko można rozwiązać w drodze technologicznego rozwoju, racjonalnego dialogu i cierpliwych mediacji. A jak wyobrazić sobie pracę nad sobą bez zaakceptowania, że czasem miewamy diabelskie skłonności?
Joga z czasem wyrabia zdolność samoobserwacji. Własnego ciała, oddechu, ale także emocji i najrozmaitszych myśli. Taka obserwacja ma sens – nie tylko na macie, ale także w codziennym życiu, w pracy, w domu, w sytuacjach przyjemnych i stresowych. Ale żeby taka obserwacja mogła pomóc w zmianie na lepsze, musi być szczera, a więc opierać się na przyjęciu do wiadomości (czyli akceptacji) tego, co zauważymy. Kiedy rzeczywistość nie pasuje do naszego mentalnego obrazka, nie warto zamykać oczu. Lepiej chyba zmienić obrazek. Joga postuluje współodczuwanie cudzego cierpienia i bycie otwartym dla potrzebujących. Akceptacja tego, że sami jesteśmy potrzebujący, że sami jesteśmy godni współczucia, oczyszcza. Czasem potrzeba odrobiny empatii dla naszego wewnętrznego łajdaka, żeby miał szansę zrozumieć lepiej swoją naturę i zaczął choćby pracę nad sobą.
Interakcja z ludźmi, którzy zaakceptowali swoją nieidealność jest zresztą łatwiejsza i bezpieczniejsza – pracy, w rodzinie, w polityce. Najwięcej diabelskich występków popełniają z reguły ci, którzy przekonani są o swojej moralnej nieskazitelności. Ludzie świadomi własnego łajdactwa bywają często ostrożniejsi w formułowaniu kategorycznych ocen i podejmowaniu pochopnych działań. Osoby świadome tego, że nie są idealne, miewają błogosławione momenty zawahania, które czasem powstrzymują ich od zrobienia czegoś naprawdę podłego.
Co ciekawe, wielu znanych i znakomitych nauczycieli jogi świadomie czy intuicyjnie taką zdolność do samoakceptacji posiadło. Nie grają kogoś innego, potrafią być autentyczni w swojej niedoskonałości. Mówią wprost o swoich ograniczeniach, o tym że któraś asan ciągle jest dla nich wyzwaniem albo, że z wiekiem ich praktyka ulega powoli ograniczaniu i uproszczeniu – co nie znaczy zresztą wcale, że staje się mniej głęboka czy intensywna. Nauczyciele tacy bywają jednocześnie często mniej skłonni do jednoznacznych sądów, szukają wielości rozwiązań, są bardziej otwarci na innych. To chyba zresztą naturalne. W końcu trudno o empatię i akceptację dla niedoskonałości innych bez pogodzenia się z tym, że samemu nie jest się ideałem i nie ma się odpowiedzi na wszystkie pytania. Uczniowie zresztą takich nauczycieli często szukają, bo jakoś intuicyjnie wyczuwają, że w ich obecności łatwiej będzie im spojrzeć w oczy własnej niedoskonałości.
Akceptacja samego siebie jest także na pewnym poziomie zgodna z teorią jogi. Jeżeli – dzięki praktyce jogi – mamy uspakajać nieustanny taniec naszych myśli, może uda się przy tym powstrzymać przedstawiania naszego umysłu na nasz własny temat. „Przedstawienia umysłu” to zresztą termin niezwykle trafny. Bardzo często odgrywamy w naszej głowie najrozmaitsze spektakle (przedstawienia), w których odgrywamy rolę do szlachetnych bohaterów, mądrych pracodawców, zaangażowanych pracowników, wspaniałych rodziców, dobrych dzieci, oddanych przyjaciół czy partnerów. Odrywamy także czasem rolę wielkich joginów. Niektórzy nawet obsadzają się w roli oświeconych mędrców czy przewodników duchowych i tak przekonująco grają, że inni dają się na to nawet nabrać. Gdyby, dzięki jodze lub w jakikolwiek inny sposób, udało się nam takie przedstawienia trafnie zdiagnozować oraz dostrzec i zaakceptować ukrytą pod maską makijażu, zmęczoną i stremowaną twarz aktora, może faktycznie udałoby nam się choćby odrobinę zmienić na lepsze?

Marek Łaskawiec
marek@bosonamacie.plZ wykształcenia filolog i filozof, miłośnik podróży, dobrego jedzenia i smakowania różnych kultur. Praktykuje i uczy Ashtanga Jogi. Marek jest autorem edukacyjnej gry planszowej Yogaloka (www.yogaloka.pl) oraz współtwórcą portalu Omline (www.omline.expert). Na Bosonamacie.pl prowadzi blog "Pies z głową w bok".