
Stając się zwierzęciem
Autor: Iain Grysak
Tłumaczenie: Marek Łaskawiec
Wykorzystanie Ashtanga Vinyasa Jogi i medytacji jako praktyk służących nawiązaniu łączności z ciałem i wpierających rozwój organicznej inteligencji.
Jeden z uczestników mojego programu Mysore zapytał mnie ostatnio: „Jeżeli w jakiejś asanie mam jedną stronę ciała bardziej otwartą i czuję, że mogę w nią wejść głębiej, czy powinienem się przed tym powstrzymywać, żeby zachować symetrię z tą mniej otwartą stroną?”
Moja odpowiedź na to pytanie opiera się na jednym z najpiękniejszych aspektów praktyki Ashtangi Jogi. Niniejszy tekst jest poszerzoną wersją odpowiedzi na to pytanie:
Nie próbuj świadomie kierować organiczną inteligencją własnego ciała. W sekwencji pozycji i vinyas kryje się głęboka mądrość. Zostały one tak zaprojektowane, by przez wiele lat codziennej praktyki przekształcić twoje ciało w określony sposób. Twoje ciało ma własną, wewnętrzną, organiczną inteligencję. Wchodzi ona w interakcję z mądrością praktyki w sposób na tyle złożony, że nawet znawcy anatomii nie są w stanie tego w pełni zrozumieć.
Struktury „tensegryczne” (patrz przyp. tłum.), które utrzymują nasze ciało jako stabilny układ, występują w ramach skomplikowanej sieci powiązań, mających swoją wewnętrzną inteligencję. Gdy praktyka oddziałuje na nasze ciało i na tensegryczne struktury je budujące, zachodzi cały szereg złożonych zmian i struktury te ulegają ewolucji. To, co obserwujemy z zewnątrz może wydawać się nieintuicyjne lub nielogiczne – np. że jedna część ciała otwiera się bardzie niż inna, albo że pojawia się jakiś przejściowy ból. Jednak gdybyśmy mogli spojrzeć w głąb ciała i zrozumieć całe, niepojęte bogactwo złożoności naszych wewnętrznych struktur, nabrałoby to sensu. Tymczasowe uzewnętrznienie się zachodzących w ciele zmian jest po prostu przejściowym produktem ubocznym o wiele bardziej złożonych procesów wewnętrznych. Dzięki swojej organicznej, instynktownej inteligencji, ciało doskonale wie, co robi. Lepiej nie próbować narzucać na ten proces naszych intelektualnych koncepcji dotyczących zachodzących w nim zmian. To, co sobie uświadamiamy opiera się bowiem na ograniczonych informacjach – na rzeczach, które jesteśmy jedynie w stanie zaobserwować z zewnątrz.
Zaufaj wrodzonej inteligencji własnego ciała, by jak najlepiej pokierowała tym wewnętrznym procesem. Tak po prostu jest łatwiej. Odpuść i poddaj się czemuś, co tak naprawdę nie wymaga świadomego sterowania. Wykonuj wszystkie asany i vinyasy w odpowiedniej kolejności z pełną świadomością i wrażliwością. Jeżeli ciało pozwala ci na coś danego dnia, zrób to. Pozwól na to. Nie powstrzymuj się. Jeśli jednak innego dnia ciało przed czymś się wzbrania – zaakceptuj to i z tym nie walcz. Miej szacunek do granic wyznaczanych przez twoje ciało. Dojdź do samego ich kresu, poczuj je, ale nie usiłuj ich naginać. Daj się ponieść praktyce i po prostu obserwuj, jak dzieje się magia, jak struktura napięć i elastyczności ulega transformacji, jak konstrukcja twojego ciała zmienia się z czasem. To piękna podróż.
Przez ostatnie 13 lat regularnie praktykuję pierwsze cztery serie Ashtangi bez wprowadzania jakichkolwiek zmian w sekwencji. Powyższe obserwacje ilustrują doświadczenia moje i praktykujących ze mną uczniów tego, jak system ten oddziałuje w najbardziej efektywny i zdrowy sposób na ludzkie ciało. Dla obserwacji tych kluczowa jest koncepcja „poddania się” większej inteligencji niż ta, którą jesteśmy w stanie bezpośrednio pojąć.
Jestem przekonany, że „poddanie się” jest nieodłączną cechą zdrowego ludzkiego umysłu. Nasz umysł dysponuje wielką mocą tworzenia teoretycznych konstrukcji i dąży do manipulowania światem wewnętrznym i zewnętrznym. To wspaniała umiejętność i powinniśmy z niej korzystać w odpowiednich sytuacjach. Ważne jest jednak, aby pamiętać, że nie sposób się rozluźnić bez poddania się i rezygnacji z dążenia do ciągłej kontroli. Próbując kontrolować i kształtować siebie i nasze otoczenie, funkcjonujemy w stanie permanentnego stresu. Taki stan nosi znamiona patologii. Dla żadnego organizmu życie w ciągłym stresie nie jest zdrowe. Pewien rodzaj napięcia jest konieczny, aby żyć, zaś teoretyzowanie i intelektualne manipulowanie rzeczywistością może jakość tego życia zwiększyć. Najbardziej funkcjonale i najzdrowsze będzie jednak zachowanie dynamicznej równowagi między stanem napięcia (czyli stresem) a odprężenia (czyli poddaniem się). Ta równowaga to inny rodzaj jogicznej bandhy.
Systemy duchowe czy religijne wykorzystują koncepcję „poddania się” jako koniecznego elementu na drodze do wyswobodzenia się i osiągnięcia prawdziwej wolności. W innych moich tekstach pisałem, jak tego typu poddanie się może doprowadzić do scedowania władzy nad samym sobą na rzecz boga, guru, dharmy, czy jakiegoś innego konceptu, teoretycznego nieuchwytnego ideału, itp… W tym sensie, poddanie się, niepostrzeżenie, ale nieuchronnie, zmienia się w podporządkowanie, wyzbycie się kontroli nad własnym życiem i utraty zaufania do samego siebie. Myślę, że współczesne religie i systemy duchowe powstały i zakorzeniły się w naszej kulturze, bazując na tej właśnie, głęboko ludzkiej potrzebie „poddania się” i karmiąc ją takimi wzniosłymi, abstrakcyjnymi konceptami, jak bóg, guru, raj, czy innymi sposobami na wyzwolenie, którym mamy się podporządkować.
To nie przypadek, że współczesne formy religijności czy duchowości powstały mniej więcej w czasie rozwoju rolnictwa (ok. 10 tysięcy lat temu), gdy ludzie rozpoczęli swój marsz w kierunku nieograniczonego wzrostu i ekspansji. Potrzeba zorganizowania coraz większych grup ludzi wokół wspólnot coraz bardziej zależnych od kooperacji, opartych na coraz mniej naturalnych i wyspecjalizowanych zadaniach (czyli tworzenie się nowoczesnego społeczeństwa) potrzebowało wspólnej ideologii i mitologii, akceptowanej przez wszystkich wspólnej opowieści, która spajałaby ludzi. Aby tę istotną rolę wypełnić i umożliwić funkcjonowanie współczesnego społeczeństwa, pojawiły się religie i systemy duchowe.
Religijne teorie, które pochodziły z boskiego nadania, a więc nie mogły być kwestionowane przez niedoskonałych śmiertelników, sprawdziły się w tej roli znakomicie. Nasi przodkowie przyjęli do wiadomości, że aby osiągnąć wolność, raj, zbawienie, czy wieczny spokój, muszą poddać się mocy wyższej – bogom, guru, teoriom czy ideologii wyzwolenia – które rządzą światem. Okazało się to bardzo skuteczne i umożliwiło ludzkim społecznościom współpracę i liczebny rozwój, aż znaleźliśmy się w stanie dzisiejszym, kiedy żyjemy w bańce naszych własnych wyobrażeń i – choć jesteśmy częścią sieci współzależności z innymi żywymi istotami na ziemi – mamy niewielki związek z naszymi cielesnymi, zwierzęcymi korzeniami.
To odcięcie się od naszych korzeni pomogło nam zwiększyć gatunkową liczebność we wczesnej fazie rewolucji agrarnej – czyli z punktu ewolucji biologicznej skończyło się sukcesem, bo po wielokroć powieliliśmy nasz genotyp. Jednak na obecnym etapie naszej gatunkowej drogi, kiedy wykroczyliśmy już poza niektóre prawa ewolucyjnego rozwoju, znaleźliśmy się w głębokim kryzysie i – o ile nie zdołamy radykalnie zmienić patrzenia na świat i rzeczywistość, w której żyjemy – nasze przetrwanie stanie pod znakiem zapytania.
Jeżeli poddanie się jest nieodłączną cechą zdrowego ludzkiego umysłu, musiało istnieć zanim jeszcze osiedliliśmy się na roli i zanim 10 tysięcy lat temu pojawiły się współczesne religie i wierzenia. Możliwe, że te nowe, abstrakcyjne teorie religijne, którym poddali się ludzie, zastąpiły tradycyjne sposoby, w jakie ludzie wykorzystywali zdolności umysłu do poddania się przez miliony lat istnienia poprzedzające stosunkowo niedawne pojawienie się rolnictwa, współczesnej religii i innych form duchowości.
Mam wrażenie, że przed tysiącami lat, kiedy ludzie funkcjonowali w społecznościach łowiecko-zbierackich, nasz umysł poddawał się wewnętrznej, biologicznej inteligencji własnego organizmu. Choć nie sposób w pełni pojąć sposobu funkcjonowania świadomości ludzi w okresie pre-agrarnym, myślę, że mogę snuć pewne przypuszczenia na podstawie antropologicznych obserwacji zbiorowości łowiecko-zbierackich, które przetrwały do dzisiaj, a także na podstawie samoobserwacji zmian zachodzących w mojej świadomości, powodowanych różnymi stylami życia i środowiskami, w których funkcjonowałem.
W czasach pre-agrarnych ludzie najprawdopodobniej spędzali większość swego życia w stanie organicznej, zwierzęcej inteligencji ciała. Był to bardzo piękny stan samoświadomości i zrozumienia samego siebie, który opierał się na dużym zaufaniu do własnego instynktu i intuicyjnego pojmowania świata. Taki stan świadomości i samo-zrozumienia różni się znacząco od naszego współczesnego racjonalnego, analitycznego myślenia.
Aby przetrwać w lesie, bez wsparcia współczesnego społeczeństwa, ludzie ci musieli mieć niezwykle rozwinięte zmysły i system percepcji. Różnorodność i stopień umiejętności intelektualnych, które w trakcie swego życia każdy człowiek potrzebował wykształcić musiał być ogromny. Było to warunkiem przetrwania. Pozostawanie w łączności ze swym ciałem było zapewne istotną cechą takiego sposobu życia. Świadomość funkcjonowała na ogół w ramach fizycznego, biologicznego organizmu, a to najprawdopodobniej prowadziło do poczucia głębokiego zaufania – lub poddania się – wrodzonej, organicznej inteligencji. Wyobrażam sobie, że musiał to być niezwykle pełny, kompletny sposób życia, zaś kryzysy tożsamości czy poczucie wyobcowania, które przeżywa tak wielu współczesnych ludzi, najprawdopodobniej nie istniały. Nie odczuwano pewnie także wzniosłych duchowych tęsknot, bo cielesność życia zanurzonego we wzajemnej sieci międzygatunkowych powiązań czyniła je pełnym i kompletnym pod każdym względem.
Zatruwając planetę, której jesteśmy częścią i która jest podstawą naszego przetrwania jako gatunku, stoimy w obliczu poważnego kryzysu. Nie można wykluczyć, że w niedalekiej przyszłości ziemia przestanie być przyjaznym środowiskiem dla człowieka, a homo sapiens jako gatunek wyginie. Jestem przekonany, że głównym powodem, dla którego tak się stanie jest to, że w ciągu ostatnich 10 000 lat odeszliśmy od rzeczywistości i samoświadomości opierającej się na intuicyjnej, instynktownej, inteligencji ciała na rzecz współczesnego świata, w którym istniejemy wyłącznie w oparciu abstrakcyjne konstrukty naszego umysłu. Nasze poczucie tożsamości i nasza świadomość opiera się obecnie bardziej na ideach, wynikających z nich wyobrażeniach i sztucznie konstruowanych konceptach, a nie na fizycznej realności naszego ciała czy planety, której jesteśmy częścią.
W swoim niedawnym wystąpieniu na TED talk historyk Yuval Harari w jasny sposób opisał różnicę między obiektywną fizyczną rzeczywistością a wyobrażoną, fikcyjną rzeczywistością stworzoną przez człowieka, w której obecnie prawie wyłącznie funkcjonujemy. Naszym biologicznym dziedzictwem jest obiektywna rzeczywistość drzew, rzek, wiatru, skał, zwierząt, a także nasza organiczna inteligencja. W tej właśnie rzeczywistości nasz gatunek funkcjonował prawie wyłącznie przez miliony lat poprzedzające agrarną rewolucję. Przez ostatnio 10 000 lat, a szczególnie ostatnimi czasy, obiektywna, fizyczna rzeczywistość została prawie zupełnie zastąpiona przez wyobrażoną, fikcyjną rzeczywistość, wytworzoną przez ludzki umysł. Pieniądze, państwa, kultury, korporacje, przepisy prawa, religie, raj, piekło czy bogowie nie mają podstaw w rzeczywistości. Pomimo tego, nasz styl życia, zachowania, decyzje opierają się prawie wyłącznie na tych fikcyjnych tworach, które powstały w umyśle człowieka. Jak zauważa Yuval Harari, te wymyślone byty stały się obecnie najpotężniejszymi siłami rządzącymi światem, pomimo tego, że nie są rzeczywiste. Nie jest przypadkiem, że wzrost znaczenia tych wytworów ludzkiego umysłu miał miejsce w tym samych czasie, gdy faktycznie istniejące jeziora, rzeki i zwierzęta popadły w zaniedbanie, są nadmiernie wykorzystywane czy niszczone.
Zapomnieliśmy i zaniedbaliśmy nie tylko świat obiektywnie istniejący wokół nas, ale także obiektywną, fizyczną rzeczywistość instynktownej, intuicyjnej inteligencji własnego ciała. Ilu z nas może dzisiaj powiedzieć, że naprawdę żyje tak, by większość decyzji, zachowań czy działań pochodziła z umiejętności obserwowania i zrozumienia tego, co dzieje się z naszym własnym organizmem na poziomie cielesnego doświadczania świata? Myślę, że niewielu. Większość decyzji, działań czy zachowań opiera się na wymyślonych ideologiach i oczekiwaniach wywodzących się z społeczeństwa, kultury, rodziny, kariery, religii, świętych ksiąg lub rozmaitych wierzeń.
W czym współczesny człowiek pokłada swą wiarę i jak wykorzystuje umiejętność poddania się? Czy są to abstrakcyjne, fikcyjne koncepcje, czy raczej intuicyjna, organiczna inteligencja? Myślę, że w odpowiedzi na to pytanie kryje się ogromna większość problemów współczesnego świata – zarówno tych dotyczących naszego zdrowia psychicznego, jak i funkcjonowania zbiorowości w ramach całego gatunku.
Jeżeli zwracamy się do praktyk duchowych jako sposobu na przynajmniej częściowe rozwiązanie tego problemu, musimy upewnić się, że nie robimy tego w sposób, który tylko go pogłębi. Jak wspomniałem wcześniej, mam wrażenie, że współczesna duchowość czy religijność wpisują się w proces tworzenia abstrakcyjnej, fikcyjnej rzeczywistości. Jakakolwiek praktyka duchowa, która wymaga od nas zrzeczenia się naszej mocy sprawczej na rzecz fikcyjnej idei nie rozwiąże kryzysu, w obliczu którego stoimy. Dotyczy to prawie wszystkich współczesnych religii i praktyk religijnych.
Pomocne mogą być natomiast praktyki umożliwiające nam odnalezienie i pogłębienie relacji z samym sobą poprzez pielęgnowanie i w efekcie poddanie się intuicyjnej, organicznej inteligencji. Zwiększa to zaufanie do samego siebie, pewność siebie, a także poczucie pełni egzystencji. Powinniśmy przestać ufać i wierzyć ideom lub ideałom i zacząć pielęgnować i pokładać wiarę w inteligencję własnego ciała. Powinniśmy przestać poddawać się zachciankom bogów, kariery, państwa, kultury czy pieniądza i zacząć poddawać się bardziej mocy i inteligencji, tkwiącej w każdym nerwie i każdej tkance naszego zwierzęcego organizmu. Łącząc się ponownie z naszą obiektywną, fizyczną naturą i pielęgnując dla niej szacunek, w sposób naturalny poczujemy ponownie i zaczniemy szanować obiektywną realność drzew, rzek, skał i zwierząt. Nasza droga do domu wiedzie przez własne ciało.
Tu wracamy do opisu procesu praktyki Ashtaga Vinyasa Jogi, od którego zacząłem ten tekst. Przez ostatnie 16 lat praktykowałem dwie najpotężniejsze, współcześnie dostępne techniki utrzymywania łączności z własnym ciałem – Ashtangę Vinyasa Jogę oraz Medytację Vipassana. Obie te techniki również łączone są z rozbudowaną ideologią i systemem dogmatów, które są tworem ludzkiego umysłu. To powiedziawszy nie twierdzę, że filozofie związane z tymi technikami są bezwartościowe. Z pewnością niektóre z idei należących do stworzonej przez człowieka fikcyjnej rzeczywistości są pomocne i odgrywają pozytywną rolę.
Jednak po 16 latach praktykowania i otwartości na nowe doznania doszedłem do wniosku, że techniki te sprawdzają się w moim przypadku nie z racji związanych z nimi fikcyjnych ideologii, ale ponieważ wykorzystuję je, aby obudzić świadomość ciała i rozwijać możliwości mojej organicznej inteligencji.
Niezależnie od tego, czy siedzę bez ruchu medytując i doświadczając subtelnych fluktuacji odczuć w całym moim ciele i jestestwie, czy płynę wraz z mym ciałem i oddechem w obficie zroszonej potem sekwencji zaawansowanych asan i vinyas – istota tego, co robię pozostaje niezmienna. Kiedy praktykuję którąkolwiek z tych technik, praktykuję wyzwolenie się od mojego racjonalnego, analitycznego myślenia i od próbujących zawładnąć mną wymyślonych przez ludzi idei, zagłębiając się coraz bardziej i poddając się organicznej inteligencji i odczuwanej bezpośrednio fizyczności mojego ciała wraz jego odczuciami i emocjami. Uważa się powszechnie, że asany mają na celu trening ciała, zaś medytacja jest czymś, co trenuje umysł. Dla mnie to dwa aspekty tego samego zjawiska. Oba mają charakter somatyczny, ukierunkowanych na ciało praktyk, które niezwykle skutecznie pogłębiają i pielęgnują wrażliwość naszej intuicyjnej i instynktownej inteligencji.
W przypadku obu tych technik występują etapy uczenia, które wymagają racjonalnego i analitycznego podejścia. W przypadku medytacji Vipassana, musimy nauczyć się sposobu kierowania uwagi na różne części ciała, jego skanowania, odczuwania, wędrówki po nim, a także rozróżniania między tym, co w tej drodze ważne, a tym, co nieistotne, itd. W przypadku Ashtanga Vinyasy, musimy nauczyć się, jak kierować oddechem, jaka jest sekwencja asan i vinyas, jak ustawiać ciało zgodnie z poszczególnymi pozycjami, itd. Jednak to jedynie powierzchowne aspekty tych technik. Są one jedynie czymś w rodzaju portalu, otwierającego nas na o wiele głębsze doświadczanie bycia w ciele i intuicyjnych, instynktownych przepływów świadomości.
W dojrzałej praktyce Vipassany jest już niewiele miejsca na racjonalne kierowanie świadomością. Kiedy już opanuje się sposób przemieszczania świadomości po ciele i doświadczy się wszechobecnego somatycznego doświadczenia, świadome sterowanie umysłem może ustąpić miejsca bardziej intuicyjnemu aspektowi tego procesu. Podczas wielu moich medytacyjnych sesji zagłębiałem się w stan podobny do snu, w którym ciągle skanowałem i czułem moje ciało, ale moja świadomość ulegała zawieszeniu, zaś moim głównym doświadczeniem stawały się podświadome projekcje, wizje i obrazy. W takim stanie czuje się samego siebie na bardzo głębokim, organicznym poziomie – odczuwaniu każdej, najmniejszej tkanki ciała towarzyszą powstające w umyśle obrazy i schematy, które rodzą się spontanicznie z tego poczucia samoświadomości, bez jakiegokolwiek udziału narzucanych przez rozum idei czy ideologii. Zachodzące wówczas procesy mają moc ozdrowieńczą, wzmacniają i napełniają jasnością. Głębokie i czasem szkodliwe schematy naszej Psyche ulegają przerwaniu i rekonfiguracji. Podczas takich sesji umysł otrzymuje to, co zwykle daje nam sen i marzenia senne, w rezultacie znacząco zmniejsza się zapotrzebowanie na sen jako taki.
Również podczas dojrzałej praktyki Ashtangi rozum kieruje nami tylko w niewielkim stopniu. Gdy opanujemy już kolejność sekwencji, nauczymy się zasad oddechu i prawidłowego ułożenia ciała w pozycjach, wystarczy wyłączyć analityczne myślenie i zacząć płynąć poprzez praktykę zgodnie z instynktem i intuicją. W tym momencie właśnie zaczyna się magia. Kiedy nasz umysł po prostu płynie wraz z ruchem ciała i oddechem – szczególnie z subtelnym wewnętrznym ruchem połączonym z bandą – czujemy, jak dynamiczna inteligencja ciała bierze górę. Nasze ciało intuicyjnie rozumie, w jaki sposób się poruszać lub jak się nie poruszać. Rozumie, jak pogłębiać i spowalniać oddech, jak wchodzić głębiej w pozycje, a kiedy przestać i nie walczyć więcej z pojawiającym się oporem. Podczas takiej dojrzałej praktyki niektórzy mają wrażenie, że „jakaś zewnętrzna siła” kieruje ich ciałem i oddechem. Siła ta jest niewątpliwie związana z bandą, ale jej istotą jest intuicyjna, zwierzęca inteligencja ciała. Kiedy zaś podczas praktyki bierze górę racjonalne, analityczne myślenie, które wyłącza naszą organiczną inteligencję, pojawiają się wątpliwości, zawahania i brak pewności siebie. Z tego często wynikają urazy i kontuzje.
W początkowych stadiach praktyki świadoma i obiektywna analiza oddechu i ułożenia ciała może być czasem korzystna, a nawet konieczna. Jednak w przypadku praktyki ugruntowanej, wykorzystywanej jako technika budowania łączności z ciałem i rozwoju jego inteligencji, jedynie niewielki procent energii i uwagi pochłania analiza rozumowa. Praktyka zobiektywizowana, ukierunkowana analitycznie jest o wiele bardziej powierzchowna niż ta, która opiera się na instynkcie i intuicji.
Kiedy nauczymy się praktykować w ten intuicyjny sposób, zaczynamy preferować praktykę własną w samotności nad praktyką w grupie, czy nawet pod kierunkiem nauczyciela. Czasem pytają mnie, czy nie przeszkadza mi to, że przez większą część roku praktykuję sam, bez wskazówek nauczyciela i czy jestem w stanie wejść w praktykę równie głęboko i rozwijać ją równie dobrze, jak bym to robił z nauczycielem. Prawdę mówiąc, prawie wszystkie najgłębsze, najpiękniejsze i najsilniejsze doznania przytrafiają mi się podczas praktyki w tej intymnej przestrzeni, gdy jestem sam ze sobą, w ciemności wczesnego poranka. Łatwiej jest połączyć się całkowicie z własnym ciałem, kiedy nie zastanawiamy się nad tym, czy ktoś nas obserwuje albo gdy nie staramy się realizować zaleceń z zewnątrz. Kiedy jesteśmy sami, w ciemności, nasze samoodczuwanie rośnie automatycznie.
Dobrze jest od czasu do czasu odwiedzić nauczyciela i – jeżeli ktoś ma szczęście mieszkać w pobliżu dobrego nauczyciela – dobrze jest większość czasu praktykować w jego shali. Jednak osoby o ugruntowanej praktyce powinny starać być jak najbardziej samodzielne. Poleganie na nauczycielu jako na osobie, która ma „wprowadzić nas głębiej w praktykę” jest scedowaniem władzy nad sobą. Czyni nas to zależnym od władzy nauczyciela, ogranicza naszą zdolność do poddania się i wykształcenia zaufania do własnej, intuicyjnej inteligencji ciała.
Dobry nauczyciel ma tego świadomość. Potrafi on dostrzec, kiedy uczeń jest już w stanie uzyskać dostęp do organicznej inteligencji, a więc potrzebuje już niewielu wskazówek czy zewnętrznego ukierunkowania praktyki. Udzielanie uczniowi wskazówek lub dawanie mu korekt bez potrzeby może tylko zakłócić jego wewnętrzny proces praktyki. Występując w roli nauczyciela, widzę wyraźnie, że im bardziej jestem doświadczony i dojrzały, tym większą wagę przywiązuję do tego, by pozwolić uczniom na znalezienie własnej drogi w ich podróży w ramach przestrzeni shali, ograniczając moje wskazówki do minimum. Ucząc, najbardziej lubię, kiedy mogę wycofać się i obserwować salę wypełnioną dwudziestoma lub więcej praktykującymi osobami i kiedy wiem, że nie ma wśród nich nikogo, kto potrzebuje w tym momencie mojej pomocy. Słychać wtedy tylko muzykę oddechu, a każdy zanurzony jest w swojej wewnętrznej podróży. Wtedy w istocie dzieje się magia grupowej praktyki, kiedy każdy praktykuje w stanie intuicyjnej, zwierzęcej świadomości ciała.
Oczywiście, jeśli uczeń potrzebuje pomocy, aby wejść w szczególnie trudną asanę albo kiedy jego technika jest nieefektywna, śpieszę mu z pomocą. Mogę to robić nawet codziennie, całymi tygodniami czy miesiącami. Jednak gdy tylko nabiorę przekonania, że osoba ta jest już w stanie sama odnaleźć swoją drogę do tej asany, wycofuję się i jedynie obserwuję. To fascynujące, kiedy w tym właśnie momencie górę zaczyna brać zwierzęca inteligencja. Każdy ma swój własny, unikalny sposób odnajdywania się w nowych sytuacjach. Dlatego uważam, że nie należy narzucać się nikomu z rygorystycznymi wskazówkami czy mikro korektami. Jako nauczyciel najwięcej satysfakcji czerpię nie z tego, kiedy dzięki poradzie czy korekcie pomogę komuś coś osiągnąć, ale kiedy mogę patrzeć, jak uczniowie dochodzą do czegoś sami, bez mojej pomocy.
Organiczną inteligencję naszego ciała i systemu nerwowego możemy obudzić nie tylko poprzez fizyczną praktykę jogi czy medytację. Jak już pisałem, nasi przodkowie z okresu łowiecko-zbierackiego najprawdopodobniej funkcjonowali w tym stanie prawie przez cały czas. Ich życie i ich zmysłowy związek nie tylko ze światem ludzi, ale światem zwierząt, rzek, wiatru, skał i drzew był praktyczne nierozerwalny. Byli częścią większej całości, zaś funkcjonowanie w świecie bezwzględnie wymagało od nich życia w łączności z własnym ciałem.
Każdy rodzaj aktywności wymagający od nas równocześnie aktywności fizycznej i zmysłowej umożliwia rozwijanie i pogłębianie organicznej inteligencji i zwiększa nasze do niej zaufanie. Jedną z moich ulubionych są piesze wędrówki. Na długo przed tym, zanim odkryłem jogę czy medytację, odbywałem długie wędrówki z przyjacielem. Uwielbialiśmy wypuszczać się na nocne eskapady do lasu i wędrować leśnymi szlakami, podczas których nie korzystaliśmy z latarek. Zamiast wzroku, wykorzystywaliśmy inne zmysły, aby poczuć las i odnaleźć właściwą drogę bez potykania się czy upadania. Umiejętność taka pojawia się bardzo szybko i łatwo, kiedy tylko poddamy się tkwiącym w naszym ciele możliwościom. Czasem jeden z nas spontanicznie zaczynał biec, a drugi starał się go dogonić i biegł za nim, omijając jakoś ukryte przeszkody, w ułamku sekundy reagując ruchami ciała na pojawiające się znienacka skały, drzewa czy nagłe zakręty. To wszystko działo się zbyt szybko, aby decydować mogła analityczna, rozumowa strona świadomości. Kierowała nami czysta, organiczna, instynktowna inteligencja ciała.
Przypomniałem sobie o tym wspaniałym doświadczeniu, kiedy kilka tygodni temu schodziłem leśnym szlakiem po wspinaczce na Gunung Agang na Bali. Szlak ten jest stromy, wąski i pełen głazów, korzeni drzew i nierówności. Schodziłem nim bardzo wolno, uważnie obserwując ziemię i ostrożnie stawiając stopy. Kiedy doszedłem do szczególnie ostrego spadku, napięcie wywołane przez powolny, ostrożny marsz wydało mi się nie do zniesienia i zacząłem biec. Nabrałem prędkości, a moje ciało frunęło prawie w dół szlaku, przypominając sobie to doświadczenie podejmowania w ułamku sekundy decyzji z każdą pojawiającą się skałą, drzewem czy zakrętem. Ta rezygnacja z ciągłego napięcia uwagi przy każdym ruchu, to podanie się instynktownym reakcjom własnego ciała podczas biegu w dół, napełniały mnie poczuciem wolności. Pomimo tego, że przy tej prędkości każdy fałszywy ruch mógł zakończyć się fatalnie, poczucie zaufania i poddania się inteligencji własnego ciała przepełniało mnie pewnością, że nic złego się nie stanie. Było to doświadczenie inspirujące i wyzwalające.
Kiedy obserwujemy grającego muzyczny utwór wirtuoza, możemy mieć wrażenie, że ma miejsce coś podobnego. Wszystko dzieje się zbyt szybko, aby muzyk mógł analizować nuty czy zastanawiać się nad każdym ruchem lub stosowaną techniką. Kiedy otworzymy się na doświadczenie takiego występu, możemy dosłownie poczuć łączność muzyka z jego ciałem, jak daje się ponieść organicznej inteligencji i pozwala, aby ciało płynęło spontanicznie wraz z dźwiękiem.
Uwielbiam obserwować nietoperze, latające wokół domu o świcie i zmierzchu. Poruszają się z taką prędkością i precyzją, jednym rzutem ciała chwytając owady czy omijając przeszkody. Niekiedy wlatują do domu i bez wysiłku mkną wewnątrz, w poszukiwaniu zdobyczy omijając ściany, podpory dachu, sam dach, podłogę (a także mnie samego!). Czasem jeden z nich leci wprost na mnie i instynktownie schylam się, chociaż wiem, że z pewnością we mnie nie uderzy. Zadziwiające, że nietoperze nie posługują się w ogóle wzrokiem. Czują swe otoczenie dzięki echolokacji – emitują dźwięki o wysokiej częstotliwości, a następnie do nawigowania między przeszkodami wykorzystują, chwytane super czułymi uszami, odbite od przedmiotów fale dźwiękowe. Obserwowanie ich wprawia mnie zawsze w stan niemego podziwu dla niesamowitej inteligenci i precyzji, w którą natura wyposażyła ich organizmy.
My również mamy podobne umiejętności. Po prostu w dużej części zapomnieliśmy, jak z nich korzystać. Jestem przekonany, że możemy również je rozwijać i udoskonalać. Gdy zaawansowany, czujący łączność z własnym ciałem, adept Ashtanga Jogi płynie przez swą praktykę, ma się wrażenie, że widzi się dzikie zwierzę, poruszające się z gracją w swoim naturalnym środowisku. Perfekcja ruchu jest taka sama, bo w obu przypadkach bierze się ona z inteligencji ciała, pozostającej poza kontrolą świadomości. Choć fizyczne czy angażujące zmysły zajęcia takie, jak piesze wędrówki (czy różnego rodzaju sporty) lub muzyka mogą pomóc nam łatwiej doświadczyć łączności z organiczną inteligencją, myślę, że do rozwijania tej strony naszej natury szczególnie powołane są joga i medytacja.
Podczas praktyki Ashtanga Jogi technika łączenia ruchu ciała i oddechu z vinyasą daje dostęp do najbardziej subtelnego, somatycznego aspektu ruchu, jakim jest bandha. Tego dostępu nie dadzą nam inne formy cielesnej aktywności, jak piesze wędrówki, sporty, muzyka, itd. To fizyczne doświadczenie bandy w ciele i oddechu przenosi nas na głębszy poziom cielesności i inteligencji ciała, dzięki czemu otwiera nas na niewykorzystywane aspekty ludzkiego potencjału w tym zakresie. Niektórzy twierdzą, że technika ta prowadzi do zmian w naszej świadomości. Moim zdaniem pogłębia ona raczej naszą łączność z ciałem i wyjątkowo skutecznie budzi inteligencję ciała.
Technika ta nie spowoduje, że każdy automatycznie stan taki osiągnie. Ważna jest także nasza intencja. Ci, którzy praktykują jogę i/lub medytację w sposób dogmatyczny i którzy nieustannie wciskają codzienną praktykę w gorset ideologii, prędzej czy później zaczynają traktować ciało i inteligencję ciała jako coś zewnętrznego, coś gorszego. Jeśli ktoś uważa ciało za coś „niższego”, za „przeszkodę”, którą trzeba przezwyciężyć poprzez rygorystyczną praktykę z pewnością w jej wyniku nie pozna swej cielesności czy zmysłowości. Osoby praktykujące w taki sposób zwykle pogłębiają tylko dysonans w stosunku do własnego ciała i odnoszą się z nieufnością czy nawet pogardą do organicznej inteligencji. Osoby takie często nie ufają sobie, nie kochają samego czy samej siebie i nie potrafią siebie zrozumieć. Kiedy rozmawiają o swojej praktyce, zawsze używają dogmatów i mówią w kategoriach założonych celów, nigdy w kategoriach odczuć i osobistych doświadczeń. Mam często do czynienia z osobami, które z wielkim zaangażowaniem praktykują jogę czy medytację i z pełnym oddaniem recytują modlitwy lub mantry przed i po praktyce, ale kiedy patrzę na ich praktykę, nie widzę wrażliwości, zaufania i wiary w samych siebie, we własne ciało albo w technikę, którą akurat wybrali. Taka praktyka prowadzi do pogłębienia nieufności do własnego ciała i do przekazania władzy nad sobą abstrakcyjnym ideom. Osobom w ten sposób praktykującym zwykle w codziennym życiu również brakuje wrażliwości. Zamiast wykorzystać praktykę do zwiększenia zmysłowej wrażliwości i świadomości, wykorzystują ją do odgrodzenia się od cielesności własnego doświadczenia, ciału zaś starają się narzucić dogmatyczne idee, które wyznają.
Niezależnie od tego, czy ktoś jest w stanie odnaleźć sens w filozofii i dogmatach związanych z praktyką, uważam, że najważniejsze jest to, aby podchodzić do niej z intencją pogłębienia swojej łączności z ciałem oraz poddania się instynktownej inteligencji ciała, która drzemie w naszych tkankach i nerwach. Dzięki temu możemy nabrać zaufania do samych siebie czy nauczyć się kochać samych siebie, akceptując w pełni zwierzęcą, organiczną inteligencję, która jest naszym dziedzictwem. Jeżeli praktyka ma otworzyć nas na „pełnię istnienia”, musimy przywrócić ten dawno zapomniany i ignorowany aspekt naszej egzystencji. Gdy nauczymy się kochać siebie i ufać sobie samym jako zwierzętom, którymi jesteśmy, będziemy w stanie na powrót nauczyć się kochać i szanować całą naszą planetę, której jesteśmy częścią i od której zależy nasze przetrwanie jako gatunku.
Ludzkość nie jest już w stanie odtworzyć stanu pełni istnienia czasów społeczności zbieracko-łowieckich. Odcięliśmy się od naszych korzeni dawno temu i do przeszłości nie ma powrotu. Poza tym, w ciągu 10 000 lat naszej cywilizacji stworzyliśmy wiele pięknych i wzniosłych idei, których nie możemy i nie powinniśmy się wyrzekać. Problem, przed którym stoimy polega na tym, by zrozumieć, że odeszliśmy zbyt daleko od własnych korzeni, i to w takim stopniu, że nie jesteśmy już w stanie żyć pełnią życia i cieszyć się nim odpowiednio długo – zarówno jako gatunek istniejący tu, na naszej planecie, jak i jako jednostki, których stan świadomości jest wytworem współczesnej, mechanistycznej rzeczywistości. Potrzebna jest nam zasadnicza zmiana rozumienia świata i moim zdaniem zmiana taka musi brać pod uwagę ponowne włączenie zwierzęcej, organicznej inteligencji do sposobu i samej istoty naszego życia. Takie techniki budowania łączności z własnym ciałem, jak Ashtanga Vinyasa Joga czy medytacja Vipassana, wydają się być doskonałym narzędziem by w tym procesie nam pomóc, o ile tylko zdecydujemy się w tym celu je wykorzystać.
Podziękowania:
Chciałbym podziękować Edwardowi Fosterowi, wizjonerowi, artyście, malarzowi, za wyrażenie zgody na wykorzystanie jego obrazów, jako ilustracji do niniejszego tekstu. Kiedy szukałem ilustracji do mojego artykułu, natknąłem się na jego stronę internetową i spędziłem wiele czasu podziwiając jego prace.
Tytuł artykułu, „Stając się zwierzęciem”, zapożyczyłem ze znakomitej i godnej polecenia książki pod tym samym tytułem kulturoznawcy i ekologa Davida Abrama.
Chciałbym również podziękować Gregowi Stewardowi z Ashtanga Vidya z Seulu, nauczycielowi z II-gim stopniem autoryzacji KPJAYI, za poprawki redakcyjne i uwagi do niniejszego tekstu. Wiele moich artykułów zostało przez niego również przetłumaczona na koreański i opublikowana na jego stronie.
Dziękuję również Francesce d’Errico za przetłumaczenie tego artykułu na włoski. Można go znaleźć na jej blogu.
Artykuł pochodzi ze strony spaciousyoga.com
Przypis tłumacza:
„tensegricity” (od angielskiego „tension” i „integrity” – odpowiednio: naprężenie i integralność) to pojęcie z architektury, coraz popularniejsze także w anatomii, oznaczające stabilny układ złożony z niestykających się ze sobą części sztywnych oraz łączących je elementów elastycznych. O tym, jak zastosować teorię „tensegricity” w jodze mówił David Keil w wywiadzie, który publikowaliśmy niedawno w BnM.
Skoro już tu jesteś...
...mamy do Ciebie prośbę. Coraz więcej osób czyta artykuły na portalu Bosonamacie.pl, znajduje tu także informacje o ciekawych warsztatach i wyjazdach.
Nasz portal działa na zasadach non-profit, nie jest firmą, ale efektem pracy i zaangażowania grupy pasjonatów.
Chcemy, by nasz portal pozostał otwarty dla wszystkich czytelników, bez konieczności wprowadzania opłat za dostęp do treści.
Dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą. Wesprzyj nas na Patronite! Nawet symboliczne 10 złotych miesięcznie pomoże nam tworzyć wartościowe treści i rozwijać portal.
Jeśli nasz artykuł był dla Ciebie pomocny, ciekawy lub po prostu lubisz to, co robimy – kliknij logo poniżej i dołącz do grona naszych patronów.
Każde wsparcie ma znaczenie. Dzięki Tobie możemy działać dalej!
Dziękujemy!