Wielki post
13/03/2018
Trwa. Mięsa nie jem od lat. Alkoholu ostatnio znowu nie piję, bo jakoś się nie składa. Z seksu rezygnować nie chcę, więc… czego mam się wyrzec w Wielkim Poście? I po co? Odpowiedź przyszła w Maroku. Pojechałam tam na urlop, na rajd konny na Saharę i w czasie rozmów o islamie i ramadanie, dowiedziałam się, że muzułmański post jest po to między innymi, byśmy poczuli na własnej skórze, jak to jest być tak biednym, że aż głodnym. Ma to sens. Post, który uczy empatii. Żaden tam detoks, odchudzanie czy samobiczowanie. Nawet nie oczyszczanie umysłu z myśli o obiedzie, żeby mogły pojawić się w to inne myśli, o Bogu na przykład.
Nie jemy, żeby zobaczyć, jak to jest nie mieć nic do jedzenia. Na Saharze zobaczyłam też, jak to jest nie mieć nic do mieszkania. Prawie nic. W berberyjskich domach są dywany, czasem materac, rzadko stół i poduszki. W jednym był telewizor. I zdjęcie rodziny królewskiej, przyczepione do glinianej, nieumalowanej, nietapetowanej ściany. I palnik gazowy. W bogatszych berberyjskich domach są walizki. W nich ubrania. Okno jest luksusem. Podobnie jak lodówka. Szafa rzadkością. Krzesło niepotrzebne. Abażur może otaczać żarówkę zwisającą z sufitu, ale nie musi. Tagine, kilka sztućców i szklanek wystarczy.
I nie zawsze chodzi o biedę. O to, że nie ma. O to, że lepiej wydać na coś innego. O wartości. O modę. O trend. Chodzi o to, że nic więcej tak naprawdę nie potrzeba. Nomadzi, nawet, gdy przestają, od któregoś pokolenia wędrować, to nadal mogą żyć na walizkach. Spoko.
Spędziłam kilka dni na pustyni (także metaforycznej). Bez wifi, prądu, bieżącej wody, za to z na bieżąco wsypującym się wszędzie piaskiem. Poczułam klimat Wielkiego Postu (czy to nie na pustyni Jezus nie jadł 40 dni?). Mój post był bolesny, ani nawet szczególnie nieprzyjemny. Miałam wszystko. Trochę miejsca, trochę ciepła, trochę jedzenia, dużo dobrych ludzi, koni, psów i kotów wokół. I pyszną marokańską herbatę w ramach bonusu. Wieczorem. A do niej orzechy i daktyle.
Sprawdziłam, jak to jest być nomadką i okazało się, że nieźle. Niewiele nam potrzeba do życia, i choć niekoniecznie mniej znaczy więcej, to więcej nie zawsze znaczy więcej. O tym mówi piąta yama – aparigraha. Niechciwość. I trzecia niyama – tapas. Umiar. Dodałabym do tego swoją – powiedzmy szóstą zasadę etyczną. Niepanikowanie. Niepanikowanie, że czegoś nie ma. Że czegoś zabraknie. Że bez smartfona, hummusu, nowych legginsów Onzie nie da się żyć. Da się. Jeśli jeszcze kiedykolwiek będę miała wątpliwości, czy czegoś mi nie brakuje do życia, zrobię sobie swój prywatny ramadan. Ograniczę jedzenie, zakupy, wifi, kosmetyki, od wschodu do zachodu słońca. Albo chwilę dłużej. Popraktykuję umiar, niechciwość i niepanikowanie. To czasem bardzej pożyteczne niż praktykowanie asan.

Agnieszka Passendorfer
aga.passendorfer@gmail.comPraktykuje i uczy w Yoga Republic. Kocha czytać i pisać. Autorka książek „13 lekcji jogi”, „10 lekcji jogi. Jamy i nijamy w codziennym życiu”, „13 lekcji miłości” i "Czakry". Współzałożycielka platformy
Omline.Expert. Stara się być dobrą mamą, partnerką, przyjaciółką, nauczycielką i uczennicą.