Jeśli nie joga, to co?
20/02/2018
Rzeczywistość paralelna. Pamiętasz „Przypadkową dziewczynę”? Tam można było podejrzeć różne opcje. A „Czas na miłość”? Tam bohater miał szansę cofnąć się w czasie i zrobić lepiej to co kiedyś zrobił gorzej. Też bym tak czasem chciała. Na ogół wczesnym rankiem, gdy idę na jogę i zaczynam dzień, a dla niektórych kierunek jest przeciwny – kończą wieczór. Ostatnio spotkałam parę zataczająco-przytulającą się w autobusie, on jeszcze z kubkiem piwa. Sobota. Ewidentnie jeszcze nie poszli spać tej nocy. Imprezowali. A ja zdążyłam się położyć i wstać. Na jogę. Następnego dnia – niedziela. 6.50. Jeszcze nie doszłam do przystanku, gdy usłyszałam jakieś krzyki. Przeważało „Paula, uspokój się!”. Dwie dziewczyny (różowe sukienki, kabaretki, obcasy…) biły się na ulicy, a trzech facetów próbowało je rozdzielić. Biły się o jednego z nich.
Poczułam uczucie zazdrości. A co najmniej niepokoju. W stylu „Co by było gdyby?”. Gdybym wczoraj imprezowała? Gdybym nie miała w planach jogi? Czy to ma sens? To zrywanie się z łóżka po ciemku, rozwijanie maty, to negocjowanie z ciałem? Czy nie lepiej po prostu – napić się piwa i stłuc koleżankę, bo podrywa mojego faceta? A potem (albo przedtem) z innym facetem wypić piwo w autobusie? A potem się wyspać i mieć kaca, i już?
Rzeczywistość paralelna. Czy jest ktoś, kto nigdy przenigdy nie zadał sobie pytania: „co by było gdyby?”, albo bardziej konkretnie: „gdybym wtedy wybrała prawo, a nie filozofię, kupiła pianino, a nie maszynę do pisania, powiedziała „tak”, a nie „nie”, kiedy on się oświadczył w Bieszczadach”. Czy moje życie wyglądałoby inaczej? Na pewno. Czy byłabym szczęśliwsza? Na pewno nie. Pewnie byłabym taka sama. Albo nieszczęśliwsza, bo przecież wybrałam to, co wtedy wydawało mi się dla mnie dobre. Jakieś minimum zaufania do siebie trzeba mieć.
No i oczywiście, te rozważania nie mają sensu. Nie jestem w filmie i pewnie nigdy się nie dowiem, co by było gdyby. Kiedy źycie nie wychodzi, łatwo stracić zaufanie. Gdy dzień słaby, uważność zerowa, porażka za porażką, nie tylko na macie i tysiąc małpich myśli na minutę – w takie dni zastanawiam się, czy jednak nie łatwiej pobić Paulę w różowej sukience niż walczyć o oddech w kapotasanie. Nie łatwiej wypić piwo w autobusie niż kawę według pięciu przemian.
Z drugiej strony, utrata zaufania niewiele pomoże, bo nie mamy gwarancji, że inna metoda jest lepsza. Po dłuższym namyśle… nie przyłączę się ani do piwa, ani do bójki na ulicy. Nie przerzucę się też na kundalini, tai chi, om chanting ani pływanie synchroniczne. Nie zacznę studiować prawa, nie zmienię „nie” na „tak”. W którymś momencie trzeba zakończyć czas prób, a zacząć czas próby. Zdeklarować się. Przestać kombinować. Być cierpliwym i patrzeć, co jest za kolejnymi zakrętami. Włożyć całe swoje serce, a nie tylko duży palec prawej stopy, sprawdzający, czy woda nie jest zimna. Przestać myśleć, „co by było gdyby”, a zacząć obserwować, „co dzieje się, gdy…”. Dzieje się przecież – tak uśredniając lepsze i gorsze dni – całkiem OK, a nie uśredniając – bardzo, bardzo spoko. W savasanie na przykład, gdy ocieramy się o samadhi bądź postmysorowy high. Gdy pijemy kawę według pięciu przemian i do miłości (oraz zazdrości) podchodzimy na trzeźwo. Gdy budzimy się bez kaca, a jeśli chodzi o kabaretki, to… nie zawracamy sobie nimi głowę, mamy przecież swoją kapotasanę do rozkminiania i na kabaretki już nie wystarcza małpich myśli ;-).

Agnieszka Passendorfer
aga.passendorfer@gmail.comPraktykuje i uczy w Yoga Republic. Kocha czytać i pisać. Autorka książek „13 lekcji jogi”, „10 lekcji jogi. Jamy i nijamy w codziennym życiu”, „13 lekcji miłości” i "Czakry". Współzałożycielka platformy
Omline.Expert. Stara się być dobrą mamą, partnerką, przyjaciółką, nauczycielką i uczennicą.