Niekończąca się opowieść
5/12/2017
– Asana nigdy nie jest skończona – tłumaczył ostatnio Mateusz Deker na warsztatach z ashtangi.
Zawsze można jeszcze coś zrobić: otworzyć, wyciągnąć, pogłębić. Oczywiście, w pewnym momencie trzeba zadowolić się tym, co mamy, bo minęło pięć oddechów i przecież nie możemy w jednej pozycji tak do jutra.
W życiu jest podobnie: zawsze jeszcze coś można zrobić. Otworzyć, wyciągnąć, pogłębić. Popracować nad ciałem lub umysłem. Oddechem lub uważnością. Naszym miejscem na macie albo w czasoprzestrzeni albo w relacji. Oczywiście w pewnym momencie trzeba się zadowolić tym, co mamy i przejść dalej, do kolejnej asany, kolejnej czynności, kolejnej relacji. Pięć oddechów minęło.
Na szczęście, i w jodze, i w życiu, mamy drugą szansę. I trzecią, i czwartą. I piątą, i szóstą, a potem dzień przerwy i od początku. Rozwijamy matę regularnie, by znów powtórzyć te same (mniej więcej) asany i tematy.
Na szczęście albo nie na szczęście, bo wygląda na to, że nigdy nie możemy spocząć na laurach, stanąć na podium, zaliczyć przedmiotu wpisem do indeksu, postawić ptaszka na liście zakupów. Asana nigdy nie jest skończona. A nawet gdy jest skończona dzisiaj, to… jutro znów rozwijamy matę. I nawet jeśli jutro nie powtórzymy tej samej asany, tego samego tematu, to duże szanse, że zrobimy to pojutrze. To nie jest syzyfowa praca, gdyby komuś takie porównanie przyszło do głowy, bo jednak idziemy w górę, toczymy ten nasz kamień, ale nigdy nie dojdziemy na szczyt, więc też się z niego nie stoczymy.
Kiedy to sobie uświadomilam, to, że zawsze jest coś do zrobienia, ale nigdy się nie stoczę, poczułam się lekko. Lżej. Przestałam pędzić, spieszyć się i bać tego wpisu do indeksu. No bo go nie będzie. A jak będzie, są poprawki jakby co. Zawsze można coś zrobić: otworzyć, pogłębić etc.
Kiedy zmieniłam nastawienie i nie wykonuję zadań, nie dążę do odhaczania obowiązków, nie stawiam ptaszków i nie boję wyników egzaminu, postrzegam życie (i jogę) jako proces. Łatwiej mi żyć tu i teraz. Kiedy już zaakaceptowałam, że wysiłek się nie kończy, ten wysiłek nie jest taki męczący. Bo to nie wysiłek, tylko życie. Nie ma co się napinać.
– Po czym poznać asanę? – pytał ostatnio Przemek Nadolny na FB. – Po tym, że dobrze się w niej czujemy.
– Po czym poznać życie? – to ja teraz pytam. – Po tym, że dobrze się w nim czujemy.
Mimo, że nigdy się nie kończy (dopóki Ktoś czy Coś nam ostatecznie nie powie „pięć”), mimo, że zawsze jest w nim coś do zrobienia. W sumie – to fajne. Kiedy już to zaakceptujemy i przestaniemy się denerwować. W świecie nastawionym na realizację celów, szybkie efekty i błyskawiczne wyniki to „coś do zrobienia” brzmi nawet intrygująco. I jakoś tak rebeliancko.

Agnieszka Passendorfer
aga.passendorfer@gmail.comPraktykuje i uczy w Yoga Republic. Kocha czytać i pisać. Autorka książek „13 lekcji jogi”, „10 lekcji jogi. Jamy i nijamy w codziennym życiu”, „13 lekcji miłości” i "Czakry". Współzałożycielka platformy
Omline.Expert. Stara się być dobrą mamą, partnerką, przyjaciółką, nauczycielką i uczennicą.