Koniec roku w Bodh Gaya
29/12/2016
Nie ma dobrych rozwiązań jeżeli chodzi o Święta. Zarezerwowałam bilet powrotny do Polski na 3 stycznia, aby uciec od tego całego stresującego chaosu, durnych piosenek w stylu „Last Christmas”, konsumpcji i atmosfery centrów handlowych, niepotrzebnego napięcia… <!–more–>
Jestem w Bodh Gaya. Przyjaciel, którego poznałam 2 miesiące wcześniej w Mysore, a tu spotkałam ponownie, właśnie ściął włosy i wstąpił do klasztoru. 23. grudnia zjedliśmy w dhaabie wczesną Wigilię i zostałam sama.
24 grudnia czegoś mi zabrakło. Myślałam o naszych małych, rodzinnych rytuałach… Napisałam dwa maile do rodziców, nie dostałam żadnej odpowiedzi, próbowałam zadzwonić do taty z mojego indyjskiego numeru, ale nie odebrał. Widziałam, że w jednej kawiarni postawili choinkę, więc właśnie tam udałam się na kolację, którą zjadłam z dwoma innymi podobnymi do mnie „rozbitkami”. Każdy siedział sam przy swoim stoliku i coś dziobał smętnie z talerza, zgarnęłam towarzystwo i nawet sobie pośpiewaliśmy (również nieszczęsne „Last Christmas”, wtedy nie wiedzieliśmy, że dwa dni później umrze George Michael). A potem spędziłam kilka godzin na telefonie, whatssupie i facebooku z tymi, których kocham i którzy kochają mnie, a są daleko. Takie czasy…
W pierwszy dzień Świąt czułam się jak zbity pies. Poszłam posiedzieć pod drzewem, gdzie oświecił się Budda. Wielu Hindusów traktowało mnie jak atrakcję turystyczną, zaczepiając i zadając te same denerwujące pytania, w stylu: „Your country?” lub proszący o selfie ze mną. Jesteśmy w miejscu, gdzie książę Siddhartha Gautama zmagał się z demonami, i swoim umysłem odkrywając jak sobie radzić z cierpieniem, a ludzi bardziej interesuje zdjęcie z białą dziewczyną? Nie wierzę… Potem znowu siedziałam na telefonie, whatsuppie i Facebooku…
Ale myślmy pozytywnie… Jestem w Indiach, jest ciepło. Świeci słońce. Żyję, podróżuję. Spełniłam marzenie związane z odwiedzeniem tego miejsca, które jest naprawdę niesamowite. Buddyjskie klasztory na każdym kroku. I Drzewo. Pielgrzymi okrążają świątynię, niektórzy wykonują prostracje. Kręcą się młynki modlitewne. Medytuję, piję dobrą kawę, a wieczorami przesiaduję na zazen lub w bhutańskiej gompie przysłuchując się recytacjom, wtapiam się w barwną mozaikę mnichów, indyjskich turystów, Butańczyków, Tybetańczyków, buddystów z całego świata.
Drzewo, serce Bodh Gaya, jest bardzo żywe. Przynoszę kathak*, patrzę na ludzi. To ten post powinien mieć tytuł „Samotność w podróży”.
*kathak – na ogół biała szarfa, oznaka czystości intencji i czystego umysłu. W Tybecie tradycyjnie ofiarowuje się ją na przywitanie.

Ania Chomczyk
ania@bosonamacie.ple-mail: ania()bosonamacie.pl
Ćwiczę jogę od ponad 20 lat. Przez lata regularnie podróżowałam do Indii, aby poznawać ten niesamowity kraj oraz uczyć się jogi u źródła. Nadal kontynuuję moje jogiczne studia pod okiem najlepszych nauczycieli na świecie.
Studiowałam amerykanistykę na UW, a w 2016 r. na Uniwersytecie SWPS (kulturoznawstwo) obroniłam doktorat dotyczący jogi.
Pobieram lekcje klasycznego śpiewu Karnataki u Ranjini Koushik. Chętnie maluję i w styczniu 2021 r. zostałam certyfikowaną nauczycielką malarstwa intuicyjnego, Vedic art. Obecnie poszerzam moje kompetencje o terapię mięśni dna miednicy wg metody Bebo. Kocham Himalaje. Jestem mamą małego Felixa.
Joginka w podróży
Facebook: Joginka w podróży
Instagram: Joginka w podróży