No więc tak… Mysore, Soul Ocean Slow Flow, Core Strength Vinyasa, Power Yoga, Yin Yoga, Hatha Yoga, Detox-Retox Flow, Chakra Flow, Restorative Yoga… zaliczyłam wszystkie. Nie dałam rady dotrzeć na Vinyasę Kramę i na High Fly Yogę. Zrezygnowałam też z Ashtanga&Pranayama for Surfers, choć ze względu na tych „Surfers” kusiło mnie mocno…

Plan zajęć w szkole jogi na Bali wyglądał tak imponująco, że nie mogłam się oprzeć i po porannym mysore wybierałam zwykle jeszcze 2-3 zajęcia z menu. Najpierw – z ciekawości. I z szacunku dla tych, którzy wymyślili aż tyle różnych jóg. A potem, bo ta joga dobrze mi robiła. Niektóra.

Jasne, można się śmiać z kreatywności menedżerów szkoły. Jasne, można z lekceważeniem podchodzić do każdej jogi, która nie jest tradycyjna. Ale można też… po prostu spróbować. Ja spróbowałam i odkryłam, że za każdą mniej lub bardziej dziwną nazwą zajęć, kryje się po prostu nauczyciel, który z tradycyjnego zestawu asan skomponuje sekwencję, czasem dodając coś od siebie – medytację, intencję, ćwiczenie z pilatesu czy crossfitu. Sekwencja ta zadziała albo nie zadziała. I już.

Pomysłowe nazwy mają pewnie przyciągnąć klientów. No i jeśli w każdej shali odbywa się co najmniej 6 zajęć dziennie, a shal jest dwie, pewnie ktoś doszedł do wniosku, że ładniej będzie jak zajęcia na planie będą miały różne nazwy. Zaakceptowałam to. I po tygodniowym pobycie doszłam do wniosku, że dobry nauczyciel, świadomy tego, jak działa joga i jak to zrobić, żeby zadziałała… nie będzie się przejmował metką, jaką ktoś dokleił mu do zajęć. A świadomy jogin, który szuka po prostu praktyki także nie pozwoli, by śmieszna metka odwiodła go od praktyki.

Joga to 99% praktyki, 1% teorii. A w tym procencie teorii, jest 1% nazwy. Nie więcej. Po powrocie z Bali wróciłam na mysore do Warszawy i tak już na razie zostanie, ale jeśli ktoś woli na Detox Retox Soul Flow Chakra Vinyasa Krama, to… czemu nie?