Diwali – lampki, lotosy i wojna, czyli duchowość po indyjsku…
4/11/2016
W Polsce Święto Zmarłych – a w Indiach Diwali, święto światła… Moja landlady od tygodnia sprzątała dom (kilka razy i od nowa), swoim łamanym angielskim opowiadała o lampkach, które będzie zapalała, o tym, że to święto Lakszmi, bogini obfitości i miłości, że Rama wygrał z demonem Rawaną. Ale najważniejsza jest jednak Lakszmi…
Hindusi mają zwyczaj rysowania rangoli, czyli geometrycznych wzorów, kwiatów lub mandali. Każdego ranka malują je kolorowymi kredami przed domem, a następnego dnia zmywają wszystko wodą, by stworzyć nowy. Podobno rangoli przynosi szczęście. Poza tym wszyscy kochają kolory i tak naprawdę Indie to jedna wielka feeria barw. Wracając do Diwali – moja landlady zaznaczyła, że to ja namaluję rangoli albo co tylko będę chciała. Od ponad miesiąca prawie codziennie brałam kredę i dawałam upust swojej ekspresji twórczej. Moje rysunki, kwiaty, magiczne drzewa i motyle przyciągały uwagę sąsiadów oraz ich dzieci, którzy robili sobie z nimi selfie i wrzucali na Facebooka.
Swoją drogą miałam również własny, prywatny interes do Lakszmi. Rano przed domem powstał wielki lotos. Napięcie rosło… przede mną trzy urokliwe wieczory, podczas których – jak sobie wyobrażałam – zapanuje uroczysta atmosfera, na ziemię będzie spływać moc duchowego światła… Miałam medytować i palić kadzidła (trąci New Age i brzmi obciachowo, wiem, trudno…).
Wybuchy zaczęły się już z samego rana. Eksplozja za eksplozją, grzmot na grzmotem, Hindusi zaczęli świętować! Czy to Diwali czy to wojna na Bliskim Wschodzie??? Ziemia drżała, a z godziny na godzinę było coraz gorzej. Święto światła? Tak! Huk, fajerwerki, petardy, których detonacja trwała cały dzień do późnych godzin nocnych. Jechaliśmy samochodem, mijając kolejne zakorkowane ulice – lud się weselił zapalając jednocześnie całe pudła petard, które głośną falą zalewały zakamarki miasta. Zabawa trwała w najlepsze, europejskim służbom bezpieczeństwa włos się by na głowie zjeżył, zbladł i wypadł.
Przeurocze, klimatyczne święto światła? Zapomnij! Wojna, fajerwerki, ładunki wybuchowe i inne „granaty” skutecznie szargały systemem nerwowym, ślimak w uchu wewnętrznym struchlał w swojej muszli, a sama Lakszmi się schowała… Nie, nie zrobiłam pudży. Nie, nie medytowałam, ani nie zwróciłam się do bogini miłości z moim prywatnym interesem… Nie pomogły ani barwne rangoli, ani pozapalane świeczki wzdłuż ulicy, gdzie mieszkam. Duchowe doświadczenie??? Tak, gdy musieliśmy wysiąść i schować się za samochodem, podczas gdy same petardy wydawały się bawić równie dobrze jak szalejący na mieście tłum…
Kolejnego dnia Diwali było obchodzone jeszcze huczniej. A następnego jeszcze huczniej. Happy Diwali!!!
I właśnie w tym wszystkim tkwi cała prawda o Indiach. Indie to piękny chaos. Można się opierać i buntować (nie polecam), można też się poddać i płynąć z falą. Pozwalając na to, aby świat nas zaskoczył. A wbrew pozorom – jeszcze ma czym. Enjoy the ride!

Ania Chomczyk
ania@bosonamacie.ple-mail: ania()bosonamacie.pl
Ćwiczę jogę od ponad 20 lat. Przez lata regularnie podróżowałam do Indii, aby poznawać ten niesamowity kraj oraz uczyć się jogi u źródła. Nadal kontynuuję moje jogiczne studia pod okiem najlepszych nauczycieli na świecie.
Studiowałam amerykanistykę na UW, a w 2016 r. na Uniwersytecie SWPS (kulturoznawstwo) obroniłam doktorat dotyczący jogi.
Pobieram lekcje klasycznego śpiewu Karnataki u Ranjini Koushik. Chętnie maluję i w styczniu 2021 r. zostałam certyfikowaną nauczycielką malarstwa intuicyjnego, Vedic art. Obecnie poszerzam moje kompetencje o terapię mięśni dna miednicy wg metody Bebo. Kocham Himalaje. Jestem mamą małego Felixa.
Joginka w podróży
Facebook: Joginka w podróży
Instagram: Joginka w podróży