Budda stracił głowę
28/12/2017
Jednym z prezentów, które dostaję najczęściej jest Budda. Na tarasie mam całkiem sporej wielkości szary, kamienny posąg. Ładnie wygląda latem pośród nasturcji. Jest również duży Kontemplujący Budda z Birmy (po osiągnięciu oświecenia Budda pozostał w tej pozycji drugi tydzień kontemplując swój stan i patrząc na drzewo bodhi). To chyba jeden z najpiękniejszych przedmiotów w moim domu. Mały tajski Śpiący Budda (nota bene tak naprawdę nie śpi, tylko odpoczywa zmożony chorobą tuż przed swoim odejściem). Tajski świecznik z trzema pozłacanymi Buddami i woskowy Avalokiteśwara z Nepalu…
Całkiem sporo przywiozłam sobie sama. Tarę z Kathmandu i z Ladakhu. Tankhę Tary z Bodh Gai, która jest pierwszą rzeczą, którą widzę po przebudzeniu. Wizerunki niebieskiego Buddy Medycyny z Monachium.
Ale czasem… Budda traci głowę.
Ewa przywiozła mi ze Stanów małego Buddę w szklanej kuli wypełnionej wodą i brokatem. Taką jak czasami dzieci dostają na Święta z bałwankiem w środku. A jeśli nie u nas, to przynajmniej na amerykańskich filmach. Już z opakowania ciekła woda, okazało się, że szklana kula się stłukła a malutkiemu złotemu Buddzie odpadła głowa.
Zostawiłam go sobie na pamiątkę. Taką i symboliczną i dosłowną. Bo: jak mój wspaniały nauczyciel od etyki z liceum (i praktykujący alkoholik) mawiał: „to, że drogowskaz pokazuje drogę, nie znaczy, że sam musi nią iść”.
Gdy Budda traci głowę, nadal pozostaje Buddą. Dobrze o tym pamiętać.
Jest pewien kierunek i pewne drogowskazy. Dalaj lama, BKS Iyengar lub Pattabhi Jois. Czasem jakiś fajny szaman lub równie fajny ksiądz. Oświecona nauczycielka, tantryczka, czy Jan od Boga…
Ale nie da się iść stale prostą drogą. To za trudne i za nudne. Często rozwój i doświadczenie kryją się w przysłowiowych malinach, na wyboistych objazdach. Tam, gdzie stracimy energię. Gdzie, wiemy, że pewnie będziemy żałować (choć ten dzień wydaje się wyjątkowo odległy). Gdzie wpadamy w emocje i rządzą nami kleśa, np. gniew lub zazdrość. Albo robimy coś, co zawsze uważaliśmy za niedopuszczalne. I nawet nie mamy wyrzutów sumienia. Albo mamy ich bardzo dużo i trzeba będzie długo uzdrawiać samego siebie lub w ogóle całą sytuację. Tak jak w filmie Kim Ki Duka „Wiosna, lato, jesień, zima i… wiosna”.
Dobrze, że zawsze można wrócić na tą główną, prostą drogę. Tam, gdzie wiadomo, co trzeba robić (np. medytować, ćwiczyć jogę, chodzić na terapię etc..), bo to zawsze działa. A gdy zrobi się lekko i jasno, znowu znajdzie się jakiś mniejszy lub większy tajemniczy zakręt, zarośnięta ścieżka lub zły wilk w przystojnej skórze… I Budda może stracić głowę.

Ania Chomczyk
ania@bosonamacie.ple-mail: ania()bosonamacie.pl
Ćwiczę jogę od ponad 20 lat. Przez lata regularnie podróżowałam do Indii, aby poznawać ten niesamowity kraj oraz uczyć się jogi u źródła. Nadal kontynuuję moje jogiczne studia pod okiem najlepszych nauczycieli na świecie.
Studiowałam amerykanistykę na UW, a w 2016 r. na Uniwersytecie SWPS (kulturoznawstwo) obroniłam doktorat dotyczący jogi.
Pobieram lekcje klasycznego śpiewu Karnataki u Ranjini Koushik. Chętnie maluję i w styczniu 2021 r. zostałam certyfikowaną nauczycielką malarstwa intuicyjnego, Vedic art. Obecnie poszerzam moje kompetencje o terapię mięśni dna miednicy wg metody Bebo. Kocham Himalaje. Jestem mamą małego Felixa.
Joginka w podróży
Facebook: Joginka w podróży
Instagram: Joginka w podróży