
Wspomnienie Gity

Wspomnienie Gity
Pierwszy raz spotkałam Gitaji w 2002 roku w Częstochowie z okazji Wschodnioeuropejskiej Konwencji Jogi. Wtedy w naszym kraju nie było jeszcze ani stowarzyszenia jogi Iyengara ani certyfikowanych nauczycieli tej metody. Joga w Polsce dopiero raczkowała. Ja również. Dopiero od roku rozwijałam swoją matę. Nie wiedziałam, że istnieją inne style jogi, że Gita jest kimś bardzo ważnym w naszej metodzie. Jej nauczanie zrobiło na mnie wrażenie – było klarowne, uporządkowane i logiczne. Utwierdziło mnie w przekonaniu, że to jest ścieżka, którą chcę podążać.
Wiele lat później, podczas pierwszej wizyty w Instytucie właściwie Jej nie zauważyłam. Ekscytacja z powodu poznania Gurujiego przysłaniała wszystko inne. Pamiętam, że byłam na Jej zajęciach. Ale bardziej utkwiła mi w pamięci scena, jak Iyengar gwałtownie przerwał swoją praktykę i krzyczał, że wszystko robimy nie tak. Nie mógł znieść, że nie wykonujemy poleceń córki i przejął lekcję. Tak, to była jeszcze era Gurujiego, to dla Niego przyjeżdżało się do Instytutu.
Za drugim razem odwiedziłam Instytut trzy miesiące po śmierci Iyengara. Widać było zmiany, ale też i niepewność co do przyszłości. To wtedy odkryłam dzieci Gurujiego: Gitę i Prashanta. Codziennie uczestniczyłam w ich zajęciach i poznawałam nowe znaczenie jogi Iyengara. Bo choć dzieci były wychowane przez tego samego ojca i od niego uczyły się jogi, to akcenty stawiali gdzie indziej. Podczas tego pobytu przekonałam się, że Gita potrafi – jak ojciec – ryczeć jak lew. Na jej zajęciach panowała absolutna cisza i maksymalne skupienie. Uczyła nas – przyjezdnych uczniów – jak praktykować jogę, uczyła asystentów – nauczycieli – jak uczyć jogi. Wtedy pierwszy raz byłam uczona przez Gitę pranajamy. To było niesamowite. Tak inne od dotychczasowego doświadczenia. Widać było nie tylko Jej ogromną wiedzę a w tym temacie, ale przede wszystkim doświadczenie. Czułam się prowadzona w nieznane rejony oddechu, jego kontroli i transformacji. Gitaji była w dobrej formie. Mimo żałoby po ojcu zdecydowała się poprowadzić wielką Konwencję w grudniu, ponieważ tego życzyłby sobie Guruji.
Kiedy przyjechałam do Instytutu dwa lata temu nie byłam pewna, czy Ją zobaczę. Wiedziałam, że od wielu miesięcy nie uczy. Cukrzyca zaatakowała tak intensywnie, że konieczna była amputacja palców stopy. Pierwszego dnia przyszłam na jogę kobiecą. Nagle asystenci zaczęli układać z wałków siedzisko na podeście, co oznaczało tylko jedno: będzie uczyć Gita. Tak też się stało. Wyglądała bardzo źle. Słaba, zgarbiona, z trudem się poruszała. Ziemista skóra wskazywała na chorobę. Cichym głosem zaintonowała inwokację. A potem zaczęła uczyć i stało się coś niesamowitego. Z każdą minutą odzyskiwała siły. Jakby była podłączona do kroplówki z życiodajnym płynem. W Jej oczach pojawił się błysk, w Jej głosie moc i siła. Wyprostowała się, rozruszała. Na koniec zajęć nikt nie mógł poznać, że coś jej dolega. Była jak wielki płomień, który w dodatku zapalał wszystkich dookoła. Chciałabym umieć tak uczyć. Jednak następnego dnia znów wyglądała źle. Widać, że każdy ruch sprawiał Jej trudność. Tak jak Guruji pod koniec życia używała windy, aby dostać się do sali. Mimo zmęczenia i bólu, codziennie przychodziła i dzieliła się wiedzą, doświadczeniem, historiami o ojcu. Najbardziej wzruszała mnie na klasach terapeutycznych. Choć sama wymagała opieki, to nie szczędziła pomocy innym. Każdemu pacjentowi okazywała dużo zrozumienia, cierpliwie tłumaczyła sekwencje. Przez Jej surowość przebijała dobroć i współczucie. Żegnając się długo patrzyłam na Gitę, bo czułam, że już się nie spotkamy.
Jednak myliłam się. W zeszłym miesiącu zobaczyłam Gitaji ponownie. Zaskoczyło mnie, że prowadziła intesive dla indyjskich nauczycieli. Myślałam, że będzie odpoczywać i zbierać siły przed wielką Konwencją w grudniu. Następny warsztat miała prowadzić Abhijata, ale zachorowała na ospę. Bez wahania zastąpiła Ją Gitaji. Kolejne dwa tygodnie intensywnie nauczała. Oprócz tego prowadziła regularne zajęcia. I przygotowywała się do wielkiego eventu – setnej rocznicy urodzin Gurujiego. Na zajęciach często wspominała ojca. Opowiadała, że jak się urodziła, Guruji był daleko od domu. Przesłał wiadomość, że się cieszy i żeby dziecko nazwać Gita. To wszystko. Guruji nie wyróżniał córki, traktował Ją jak każdego innego ucznia, a czasem wymagał nawet więcej. Gita opowiadała o tym z miłością i głębokim szacunkiem w głosie. Przez Jej opowieści przebijała tęsknota. W tych dniach potrafiła też być wyjątkowo surowa i ostra. Krzyczała na uczniów i nauczycieli. A właściwie nie na ich, ale na ich błędy, brak zrozumienia, lenistwo. Odniosłam wrażenie, że nie chce, aby joga Iyengara była wykonywana niechlujnie, bezmyślnie. Nie mogła znieść, że jeszcze za Jej życia obniża się standardy. Wielokrotnie powtarzała, że krzyczy, aby nas obudzić. Wiem, że niektórzy bali się Jej krzyku, Jej zajęć, Jej samej. Ja czułam, że w swoim perfekcjonizmie nie potrafi tolerować nieuważności. Rzadko zdarza się, aby ktoś był tak obecny w tym, co robi. Nierozproszony, skoncentrowany, intensywnie uczestniczący w każdej chwili. Ona posiadała ten dar. I chciała się nim dzielić. Wymagające uczenie było okazaniem głębokiego serca. Często pouczała nas o obowiązkach jakie niesie ze sobą bycie nauczycielem jogi. O odpowiedzialności za swoich uczniów. O dziedzictwie, które zostawił nam Guruji. Sama chciała wypełniać swoje obowiązki do końca. Mówiła, że modli się, aby dożyć do setnych urodzin Gurujiego. Poza ten limit czasowy nie wybiegała. Pojawiły się pogłoski, że potem przejdzie na jogową emeryturę.
Ostatnie tygodnie były jak sekwencja jogi: 12 dni intensywnego uczenia ponad 1 300 uczniów z całego świata. W piątek obchodziła setną rocznicę urodzin Gurujiego, a w niedzielę nad ranem pogrążona w pranajamie przeszła w stan śavasany – snu wiecznego.
Podczas ostatniej konwencji wielokrotnie powtarzała, że celowo wybrała życie w jodze i z jogą. Praktykę zaczęła w wieku 9 lat, kiedy w ciężkim stanie z powodu zapalenia nerek znalazła się w szpitalu. Lekarze przepisali Jej leki, ale rodziny nie stać było na zrealizowanie recepty. Ojciec mógł Jej zaoferować tylko jogę, która przyniosła poprawę. Gitaji zaczęła nauczać jako nastolatka, gdy Guruji zaczął wyjeżdżać do Europy i USA. Ktoś musiał przejąć Jego uczniów. I tak nieprzerwanie uczyła do końca życia. Do ostatniej chwili trwała na posterunku jak strażniczka jogi Iyengara. Teraz niech odpoczywa w spokoju.
Skoro już tu jesteś...
...mamy do Ciebie prośbę. Coraz więcej osób czyta artykuły na portalu Bosonamacie.pl, znajduje tu także informacje o ciekawych warsztatach i wyjazdach.
Nasz portal działa na zasadach non-profit, nie jest firmą, ale efektem pracy i zaangażowania grupy pasjonatów.
Chcemy, by nasz portal pozostał otwarty dla wszystkich czytelników, bez konieczności wprowadzania opłat za dostęp do treści.
Dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą. Wesprzyj nas na Patronite! Nawet symboliczne 10 złotych miesięcznie pomoże nam tworzyć wartościowe treści i rozwijać portal.
Jeśli nasz artykuł był dla Ciebie pomocny, ciekawy lub po prostu lubisz to, co robimy – kliknij logo poniżej i dołącz do grona naszych patronów.
Każde wsparcie ma znaczenie. Dzięki Tobie możemy działać dalej!
Dziękujemy!