
Vipassana w tajskiej świątyni
Vipassana w tajskiej świątyni
Poszukiwanie wewnętrznego spokoju i utrzymanie równowagi dla wielu z nas jest wciąż wielkim wyzwaniem. Aktywność fizyczna, wakacje, a może impreza z przyjaciółmi to strategie, które przynoszą ukojenie na krótką chwilę. Nawet bardzo długi chillout może w pewnym momencie okazać się niewystarczający. Często spotykamy się z opinią, że Azja posiadają głęboką kulturę duchową. Ludzie z całego świata wyjeżdżają tam, by poznać samych siebie, odkryć sens życia i doświadczyć czegoś wyjątkowego. Co rusz spotykam się z popularną opinią, że w Tajlandii, „krainie uśmiechu”, religijność, kultura oraz styl życia to jedno. W przypadku Azji niestety często doszukujemy się głębi tam, gdzie jej po prostu nie ma.
Istnieje jednak praktyka, która w Tajlandii cieszy się dużym zainteresowaniem. Jest ścieżką wewnętrznego spokoju i osobistej satysfakcji. Medytacja vipassana, bo o niej teraz piszę, wywodzi się z tradycji buddyjskiej i przynależy do buddyzmu Theravada, szkoły, która czerpie swoje duchowe inspiracje z kanonu palijskiego. Polega ona głównie na skupieniu całej świadomości na doświadczeniu płynącym z chwili obecnej i akceptowaniu jej taką, jaka naprawdę jest. To bardzo trudne, aby oczyścić umysł i skupić się na oddechu w medytacji, ponieważ naszą uwagę rozprasza natłok myśli i emocji.
Okazja, aby zgłębić medytację vipassana pojawiła się w trakcie mojego rocznego pobytu w Tajlandii. Myślałam już o niej dużo wcześniej, ale nigdy nie starczyło mi dość odwagi, aby wybrać się na 10-dniowy kurs. Pewnego razu dowiedziałam się od znajomej Tajki, że również obcokrajowcy mogą zaczerpnąć nauk, zgłaszając się do jednej z buddyjskich świątyń.
Pierwszego dnia po przyjeździe do świątyni, dostałam mały pokój z materacem na podłodze. Na kursach obowiązuje biały ubiór, czasami nawet chustka przykrywająca włosy. W świątyni panuje całkowity zakaz porozumiewania się. Pierwszy posiłek to śniadanie o 7.00 rano, a ostatni, lunch o godzinie 11.00. Napoje, kawa czy nawet jogurt są dostępne po południu.
Moje pierwsze spotkanie z nauczycielem dotyczyło techniki medytacji. Mnich, który mnie uczył nie mówił płynie po angielsku. Tłumaczył, że przy wejściu do świątyni obowiązuje pewna etykieta. Oznacza to, że klękając przy posągu Buddy musimy pokłonić się osobno Buddzie, Dharmie i Sandze (szlachetnemu zgromadzeniu). Przechodząc do pozycji siedzącej warto również zwrócić uwagę na sposób ułożenia nóg, ale najistotniejszy jest ruch dłoni, bardzo powolny i dostojny. Te instrukcje nie były skomplikowane, ale prostota ich wykonania czyniła z nich wyzwanie. Mnich tłumaczył, że możemy pozwalać sobie na to odczucie stresu, ale nie powinniśmy się go uczepiać.
Istotą medytacji było siedzenie, chodzenie lub stanie – cały czas z intencją nie reagowania na sygnały płynące z umysłu. Nasza głowa lubi myśleć o różnych rzeczach, w świadomości wciąż pojawiają się nowe obrazy i wizje, czy tego chcemy czy nie. Trudno z tym jednak walczyć. W naszej naturze zakotwiczona jest tendencja do zamyślania się i do rozmyślania niemalże na śmierć. Będąc uważnym i skupionym na własnym oddechu, wkraczamy na ścieżkę wewnętrznego spokoju.
Nie chodzi tu o tłumienie myśli – im bardziej powtarzamy sobie: „Zrelaksuj się! Nie myśl. Bądź tu i teraz”, tym bardziej się to nie udaje. Nie próbujemy też na siłę naśladować stanu medytacji, wręcz przeciwnie – akceptujemy wszelkie rozproszenia uwagi, bez paniki i bez presji. Nie przywiązujemy się do wizji kreowanych przez nasz umysł, nie podążamy na tymi narracjami. Zauważamy je i puszczamy – raz za razem wracać do obserwacji oddechu. Z czasem będzie nam się udawało utrzymać uwagę na oddechu coraz dłużej – bo nasz umysł daje się wytrenować. Za każdym razem, wracając do oddechu, wracamy do teraźniejszości.
Do życia w świątyni można się szybko przyzwyczaić, a technik medytacji każdy może się nauczyć. Prawdziwym wyzwaniem jest powrót do codziennej rutyny. Stan, który wypracowaliśmy sobie w czasie kursu, bardzo szybko zanika. Co robić, gdy ponownie zaczynamy się zamartwiać i odczuwamy stres? Samoobserwacja i czerpanie z doświadczenia, jakie daje nam vipassana, na pewno ułatwia proces zdefiniowania samego siebie na nowo lub odkrycia tego, czego wcześniej nie zauważaliśmy.
Nie ukończyłam pełnego 10-dniowego kursu medytacji, postanowiłam opuścić świątynię wcześniej. Dlaczego? Poczułam, że bycie wśród mnichów i wieczny chillout to nie najlepsze dla mnie rozwiązanie tuż przed wyjazdem do Polski. Moje ostatnie dni w Tajlandii chciałam spędzić ze znajomym Tajami, w otoczeniu prawdziwego życia. Oddanie się medytacji to niesamowity komfort, ale również izolacja, nie tylko od innych.
Od Redakcji: medytacja vipassana jest praktykowana także w Polsce (kursy – odosobnienia), będziemy jeszcze więcej na ten temat pisać
Skoro już tu jesteś...
...mamy do Ciebie prośbę. Coraz więcej osób czyta artykuły na portalu Bosonamacie.pl, znajduje tu także informacje o ciekawych warsztatach i wyjazdach.
Nasz portal działa na zasadach non-profit, nie jest firmą, ale efektem pracy i zaangażowania grupy pasjonatów.
Chcemy, by nasz portal pozostał otwarty dla wszystkich czytelników, bez konieczności wprowadzania opłat za dostęp do treści.
Dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą. Wesprzyj nas na Patronite! Nawet symboliczne 10 złotych miesięcznie pomoże nam tworzyć wartościowe treści i rozwijać portal.
Jeśli nasz artykuł był dla Ciebie pomocny, ciekawy lub po prostu lubisz to, co robimy – kliknij logo poniżej i dołącz do grona naszych patronów.
Każde wsparcie ma znaczenie. Dzięki Tobie możemy działać dalej!
Dziękujemy!