
Świat Pokemonów
Chłopak ze wzrokiem zagubionym w ekranie IPhone’a, nerwowym krokiem idzie zatłoczoną ulicą. Odbija się trochę nieprzytomnie od podirytowanych przechodniów. Nie przejmuje się mrukliwymi docinkami, nie zauważa ognia złości w spojrzeniach. Nie odwraca głowy na widok pięknej kobiety. Szuka Pokemonów.
Ktoś wpadł na w istocie szatański pomysł. Na siatkę istniejących obiektów nałożył generowane cyfrowo stworki, które widać tylko przez telefon komórkowy, o ile ściągniemy na niego odpowiednie oprogramowanie. Pokemony mogą być wszędzie, w parku, na ulicy, w opuszczonej fabryce, w kościele. Jeśli ktoś chce mieć ich całą kolekcję, musi szukać – wpatrzony w jarzący się chłodnym światłem ekran telefonu.
Pewnie to niezamierzone, ale twórcom gry udało się idealnie uchwyć przypadłość, trapiącą nasz świat: szukamy rzeczy nieistniejących, a nie zauważamy tych, które są realne. Tak jak twórca gry stworzył całą galerię wymyślonych stworów, tak my powołaliśmy do życia nasze własne, nieistniejące realnie byty, za którymi nieustannie rozglądamy się przez zabarwione kulturowym filtrem okulary. Nasze wymyślone stworki mają tylko mniej wymyślne nazwy. Zamiast Pikachu mamy na przykład pieniądze, tylko z pozoru bardziej realne, bo wydają się namacalne. W rzeczywistości pieniądze nie istnieją, są jedynie komputerowym zapisem, kawałkiem nieciekawie zadrukowanego papieru, wytłoczonym krążkiem metalu. Gdyby świat pogrążył się w chaosie, banknoty w naszym portfelu, będą miały jedynie wartość papieru, na którym są wydrukowane. Gdyby wszystkie komputery świata przestały działać, znikną nasze oszczędności i nasze długi, podobnie, jak zniknie Pikachu i pozostałe wirtualne Pokemony.
Nie znaczy to, że zawsze wymyślone przez nas rzeczy są zawsze bezużyteczne czy szkodliwe. Pieniądze są całkiem niezłym pomysłem, który uwolnił nas od uciążliwości handlu wymiennego. Ale jeśli coś bywa użyteczne, nie znaczy, że od razu istnieje realnie i że trzeba za wszelką cenę za tym gonić. Jeżeli dla pieniędzy wycinamy dziewiczą puszczę, niszcząc przy okazji cały skomplikowany, ewoluujący od tysięcy lat ekosystem, wymieniamy rzecz realną na coś, co nie istnieje. Niszczymy bezpowrotnie wilgotną chropowatość dębowej kory, mroczny zapach leśnej ściółki i niezliczone odcienie zieloności listowia, zamieniając je na szereg jedynek i zer przypisanych według pewnej konwencji do jakiegoś bankowego rachunku. W dodatku bank, w którym jest ten rachunek to także sztuczny, kulturowy twór. Marmurowe schody, miękkie, tłumiące kroki dywany, drogie garnitury i lśniące skórzane aktówki są tylko fasadą. Bank istnieje tylko dzięki pewnej umowie społecznej. Jeśli zbankrutuje lub umowa ta zostanie zerwana, pozostanie jedynie suma marmurów, dywanów, garniturów i aktówek oraz bełkot bezużytecznych, cyfrowych zapisów.
Trochę podobnie jest z naszym światem wewnętrznym. Obsesyjnie zastanawiamy się nad przeszłością, rozpamiętujemy utracone szanse, niewypróbowane możliwości. Z obawami patrzymy w przyszłość, kreślimy możliwe scenariusze, wyobrażamy sobie z nadzieją mniej lub bardziej prawdopodobne zdarzenia. Tymczasem przeszłości już nie ma, a przyszłość, o ile nadejdzie, jeszcze nie istnieje. Zachowujemy się trochę, jak kierowca jadący nocą samochodem. W tylnym lusterku majaczą mu skrzyżowania, które mógł wybrać, stacje benzynowe, na których mógł się zatrzymać na aromatyczną kawę i zatankować, samochody, które pracowicie wyprzedzał. Przed nim snop jasnego światła, wydobywa z niebytu ciemności nitkę szosy, przyszłe zakręty i skrzyżowania, nęcące obietnicami szczęścia banery reklamowe, zarysy jakiś dziwnych konstrukcji. A sam kierowca, skupiony raz na tym co zanim, raz na wijącej się przed nim drodze, zamknięty jest w metalowej puszce, przemieszczającej się z ogromną prędkością do – być może – jakiegoś celu. Gdyby tylko zatrzymał samochód, wysiadł i zrobił kilka kroków, może poczułby pod stopami zimny, miękki dotyk leśnego igliwia. Może zobaczyłby, jak ulatujący z jego ust ciepły oddech w zetknięciu z chłodnym powietrzem magicznie zmienia się w obłok białej pary. Może przy odrobinie szczęścia przez ten obłok udałoby mu się nawet dojrzeć światło księżyca odbijające się w szeroko otwartych oczach siedzącej na gałęzi szarej sowy.
„Yoga citta vrtti nirodha” – obiecuje nam w swoich „Joga Sutrach” Patandżali. „Joga jest powściągnięciem zjawisk świadomości” – tłumaczy tę obietnicę Leon Cyboran. A zatem dzięki praktyce jogi możemy uspokoić rozdrgany umysł i uwolnić się od jego fałszywych przedstawień. Pisząc o tych przedstawieniach, Joseph Cambell używa ciekawej metafory jeziora. Według niego, kiedy staramy się dostrzec rzeczywistość, znajdującą się na dnie jeziora, przeszkadza nam w tym jego wzburzona tafla. Dopiero kiedy wody jeziora uspokajają się, naszym oczom ukazuje się rzeczywistość – taka jaką jest w istocie. A więc praktyka jogi obiecuje nam nie tylko uspokojenie umysłu, uwolnienie go od natrętnych myśli, ale także porzucenie świata nierealnego i nieistniejącego i powrót do rzeczywistości, rezygnację z pogoni za rzeczami, których nie ma – uwolnienie się od naszych Pokemonów.
Skoro już tu jesteś...
...mamy do Ciebie prośbę. Coraz więcej osób czyta artykuły na portalu Bosonamacie.pl, znajduje tu także informacje o ciekawych warsztatach i wyjazdach.
Nasz portal działa na zasadach non-profit, nie jest firmą, ale efektem pracy i zaangażowania grupy pasjonatów.
Chcemy, by nasz portal pozostał otwarty dla wszystkich czytelników, bez konieczności wprowadzania opłat za dostęp do treści.
Dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą. Wesprzyj nas na Patronite! Nawet symboliczne 10 złotych miesięcznie pomoże nam tworzyć wartościowe treści i rozwijać portal.
Jeśli nasz artykuł był dla Ciebie pomocny, ciekawy lub po prostu lubisz to, co robimy – kliknij logo poniżej i dołącz do grona naszych patronów.
Każde wsparcie ma znaczenie. Dzięki Tobie możemy działać dalej!
Dziękujemy!