
Czy jogini robią sobie wakacje?
Czy jogini robią sobie wakacje?
Nie chodzi o to, czy robią sobie wakacje od jogi, ale tak w ogóle – czy mają wakacje? Czy są im potrzebne? Bo może joga generuje tyle prany (energii), że nie mają potrzeby odpoczynku. I może są tak szczęśliwi w swoim codziennym życiu, że nie czują potrzeby ucieczki czy resetu?
Nie jestem królową suspensu, więc od razu zrobię spoiling: tak, jogini sobie robią wakacje. Niektórzy. Natomiast wszyscy robią sobie savasanę albo relaks (do tego, czym one się różnią, jeszcze wrócę). Czyli takie mini wakacje po każdej praktyce. Metaforycznie rzecz biorąc, skoro savasana to pozycja trupa – po każdej jodze następuje zmartwychwstanie, albo urodzenie się w nowym wcieleniu: inkarnacja.
Od czego wyjeżdżamy?
Każdy z nas mniej więcej wie, od czego chce zrobić sobie wolne i od czego odpocząć. Po pierwsze – od szkoły czy pracy (choćbyśmy nie wiem, jak ja kochali). Po drugie – od rutyny, bo czasami chcemy zrobić coś innego lub to samo, ale w innym miejscu i rytmie. Po trzecie – od obowiązków typu gotowanie, odprowadzanie. dziecka do przedszkola, niedzielny obiad u mamy. Po czwarte? No właśnie – chętnie poczytam w komentarzach od czego lubisz zrobić sobie wolne.
Ale jeszcze chętniej poczytam, do czego chcesz odpocząć i do czego wrócić. Wakacje nie mają większego sensu, jeśli kilka godzin po powrocie czujemy się tak, jakby wcale ich nie było, czyli dokładnie tak samo umordowani rzeczywistością, jak przed przyjazdem.
Poza odnowienie zapasów prany, czyli naładowaniem baterii urlop przydaje się też, by spojrzeć z dystansu na to, co zostawiliśmy oraz z bliska na to, co zabraliśmy ze sobą na plażę czy gdziekolwiek. Zostawiliśmy pracę, dom, teściową, biedronkę i kota. Zabraliśmy czyli siebie, ze swoimi przyzwyczajeniami, swoim nastrojem, swoimi lekami i zajawkami.
Do czego wracamy?
Dystans daje nam lepszą perspektywę. To tak jak z oglądaniem góry czy obrazu z bliska i daleka. I jak już sobie tak popatrzymy na wszystko z dystansu (oraz wyśpimy się, zjemy gofra, wykąpiemy w morzu etc.) dobrze jest wyciągnąć wnioski i rozpocząć swoje życie na nowo. Trochę na nowo. Tak jak każda praktyka jogi jest nowym procesem, każdy rok szkolny nowym początkiem, tak samo to, co po wakacjach, mogłoby właściwie być nowym życiem.
Po savasanie czy relaksie następnego dnia stajemy na macie, by znów wykonać te same oraz inne asany. Z nową energią, z nową wiedzą, ale też po zresetowaniu i usunięciu z twardego dysku tego, co chcieliśmy usunąć.
Wiadomo, że każda praktyka jogi tylko w pewnym sensie zaczyna się od nowa (wcielenie też nie jest życiem całkiem od zera). Zachowujemy pamięć tego co było. My, nasze ciało, nasza dusza. Mamy więcej wprawy w trójkątach, wiemy, jak podejść do stania na głowie, ale też jesteśmy starsi. Niektóre lęki pokonaliśmy, ale może jakichś się nabawiliśmy. Czegoś się nauczyliśmy, ale może coś zapomnieliśmy.
I chyba do tego przydają się joginom wakacje (i savasana lub relaks) – żeby uczyć się i zapominać lub zostawiać za sobą pewien bagaż.
Jakie wakacje wybieramy?
To teraz o tej różnicy między savasaną a relaksem. Savasana to asana wykonywana po praktyce innych asan. Sama jednak jest asaną – wykonuje się ją w konkretny sposób, z tą samą uważnością i oddechem, co inne asany. Jednak Sharath Jois, gdy pisze o ashtandze w książce poświęconej pierwszej serii (o niewymyślnym tytule „Ashtanga”) – zaleca kończyć sesję odpoczynkiem. Nie savasaną, ale „brakiem asany”. Praktycy ashtangi wiedzą, że nauczyciel tej metody często mówi po prostu „odpocznijcie” i wychodzi z sali. Każdy sam się relaksuje i sam kończy relaks. Na wielu innych zajęciach – savasana jest prowadzona, jak każda inna asana, czyli nauczyciel mówi o tym, co zrobić z ręką, nogą i oddechem, i kiedy oraz w jaki sposób asanę zakończyć.
I tutaj też jest dużo analogii do wakacji. Możemy jechać gdzieś, konkretnie, z konkretnym zadaniem i planem, możemy też pozwolić sobie na takie nic, na przerwę od asan, na pasywność, na odpuszczenie i obserwowanie, co się wydarzy. I każda z tych opcji jest dobra. Każda pozwoli nam zrobić sobie mentalne i cielesne miniwakacje, które nas zresetują i przygotują do następnej praktyki jogi i życia.
Co przywozimy?
No i wreszcie coś, co znacznie odróżnia wakacje od końcowego relaksu po jodze – pamiątki. Myślę, że warto je przywozić, choćby w postaci zdjęcia. I dobrze jeśli przeniesiemy je na profilówkę FB czy IG lub na pulpit w komputerze czy komórce. Niech przypomina: tu byliśmy, tu odpoczywaliśmy po czymś i przed czymś, ale to był tylko element procesu. Niech inspiruje nas do działania na nowym etapie życia, w nowym roku szkolnym, w nowej praktyce.
Jeśli pomoże nam w tym pluszowy wielbłąd czy gipsowa wieża Eiffle’a – też dobrze. Jeśli pamiątka ma sprawiać, że pamiętamy – każda jest dobra.
W tym sensie też każde wakacje są dobre. Nawet te z deszczem, zagubionym bagażem czy niedouczonym przewodnikiem. Każde są udane, bo każde pozwalają ci na obserwacje. Możesz sobie zgłaszać reklamacje w kwestii bagażu czy innego niż obiecany standardu wyjazdu, ale i tak dużo masz. Masz swoje przeżycia i swoje wnioski.
Co resetujemy?
Ja swoje wakacje mam jeszcze przed sobą. Jadę w miejsce, którego nie znam, z ludźmi, których znam i będę robić rzeczy, które robię na co dzień, a także zupełnie inne. I po wakacjach wrócę, z nową porcją prany i wiedzy o sobie do tego, co lubię i do tego, co uważam za potrzebne do mojego rozwoju (to nie zawsze idzie w parze). Moje wakacje są bardziej brakiem asany niż savasaną. Wiem, gdzie się położę na macie, czyli gdzie wyjadę, ale pozostałych rzeczy nie za bardzo. Taki teraz mam sposób na urlop.
Kiedy pracowałam w korporacji uwielbiałam dochodzić do tak zwanej ściany. Brałam wolne dopiero, gdy byłam naprawdę wykończona i pracowałam niemal do północy ostatniego dnia przed wyjazdem. Urlop zwykle zaczyna się w poniedziałek, więc pracowałam do niedzieli wieczorem. Dlaczego? Miałam wrażenie, że wtedy wakacje będą mi lepiej smakowały. Tak jak śniadanie smakuje lepiej, gdy jesteśmy naprawdę naprawdę głodni.
Urlop miałam zaplanowany (no jasne, trzeba przecież było wypełnić wniosek urlopowy i zebrać podpisy wszystkich świętych oraz zanieść do kadr). Urlop był przygotowany tak, by na pewno mi smakował. Mnie i mojej rodzinie. By wszyscy mieli dobrze i komfortowo. I zwykle mieli.
Czy moja strategia się sprawdzała? Na tamtym etapie życia tak. Wakacje smakowały wspaniale.
Teraz mam inny etap i inny sposób na wakacje. Ale podtrzymuję to, co napisałam wyżej – każde wakacje są udane. Tak jak każda savasana czy relaks są udane. Nie można ich sknocić.
Dlatego nie życzę ci udanego urlopu (jeśli jeszcze jest przed tobą) – bo wiem, że będzie udany. Nie pytam, czy ten, z którego wróciłaś/eś był udany. Był. Podpowiem tylko, że w razie gdyby ci brakowało resetu – masz jeszcze savasane po każdej sesji jogi. Możesz też położyć się do relaksu. Nawet teraz.
Skoro już tu jesteś...
...mamy do Ciebie prośbę. Coraz więcej osób czyta artykuły na portalu Bosonamacie.pl, znajduje tu także informacje o ciekawych warsztatach i wyjazdach.
Nasz portal działa na zasadach non-profit, nie jest firmą, ale efektem pracy i zaangażowania grupy pasjonatów.
Chcemy, by nasz portal pozostał otwarty dla wszystkich czytelników, bez konieczności wprowadzania opłat za dostęp do treści.
Dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą. Wesprzyj nas na Patronite! Nawet symboliczne 10 złotych miesięcznie pomoże nam tworzyć wartościowe treści i rozwijać portal.
Jeśli nasz artykuł był dla Ciebie pomocny, ciekawy lub po prostu lubisz to, co robimy – kliknij logo poniżej i dołącz do grona naszych patronów.
Każde wsparcie ma znaczenie. Dzięki Tobie możemy działać dalej!
Dziękujemy!