
Pamiętać siebie
Pamiętać siebie
Zawołała mnie joga jin i słowa Agnieszki opisującej swój warsztat: odpoczynek, relaks, regeneracja, a także: prawdziwa intencja pojawia się zwykle wtedy, gdy głęboko odpoczniesz.
Jestem produktem kultury, której nierównowaga odbiła się w moim ciele i życiu dysfunkcją odpoczywania. Mój autonomiczny układ nerwowy pracował głównie w trybie fight or flight, w porywach do freeze, czyli udawaj martwą, nie czuj; lub rób, żeby nie czuć (oficjalnie współczulny). Ten drugi, komplementarny tryb – rest and digest, lub inaczej tend and be friend (oficjalnie przywspółczulny) uznałam kiedyś za gorszy. Prowadziły mnie przekonania: gdy odpoczywam, omija mnie życie; muszę biec, żeby żyć; muszę robić życie, zapracować (zasłużyć?) na prawo do życia; nawet czas wolny ma przynosić efekty. Niedobór jin. Nadmiar jang. Brak poczucia bezpieczeństwa, walka, wyczerpanie, osobność. Takim powietrzem oddychamy.
Stresuję się, leżąc
Lata praktykowania jogi rozbroiły mnie na tyle, żeby zorientować się, że nawet leżąc na kanapie w bezpiecznym otoczeniu, moje ciało doświadcza stresu i podrywa mnie do nieokreślonej aktywności. Wcześniej byłam przekonana, że muszę wstać i zrobić coś niezwykle ważnego. Moim domyślnym ustawieniem było napięcie i niepokój. I robienie. Żeby nie czuć. Usłyszałam kiedyś taką definicję traumy: to brak zdolności do przeżywania życia w czasie rzeczywistym, do bycia tu i teraz w rozluźnieniu; zamiast tego odgrywamy stare napięcia. Brzmi znajomo.
Praktyka jogi jin dała mi jakieś wyobrażenie czym może być owo rozluźnienie. Trochę tym, co opisuje Anna Świerczyńska w swoim wierszu: „są chwile kiedy czuję wyraźniej niż zawsze, że jestem w towarzystwie mojej własnej osoby”.
Po takie chwile pojechałam na warsztat jogi prowadzony przez bliską mi kobietę, Agnieszkę Czumaj. W pamięci miałam słowa innej bliskiej kobiety: „przychodzę do ciebie, żeby wrócić do siebie” a także wskazówki Ruperta Spira, nauczyciela nonduality: rest in your being, relax your attention to its source. Czuję bardzo wyraźnie, że głębokie rozluźnienie ma jakiś magiczny związek z poczuciem bycia sobą; że odprężenie to portal do stanu naturalnego, poczucia bezpieczeństwa i połączenia z całością. W głębokim rozluźnieniu i miękkości jest jakiś rodzaj prawdy.
Joga by Agnieszka Czumaj to joga zdrowienia i odpoczywania, joga odpuszczania i opadania do siebie. Agnieszka postawiła wysoką poprzeczkę – spróbujemy rozluźnić przywiązanie do ustalonych, fałszywych tożsamości. Zabrzmiało jak szukanie odpowiedzi na pytanie kim naprawdę jestem. Lubię to pytanie.
Joga strala, czyli miękki, organiczny ruch
Rozpoczynaliśmy dzień wcześnie rano od sesji jogi strali. To moje pierwsze spotkanie z tą metodą. Mimo to wydała mi się znajoma, intuicyjna. „Szukaj miękkości w ciele”, „ruch ma być miękki i organiczny” – podpowiadała Agnieszka, a my poruszaliśmy się na macie jak koty albo jak rośliny podwodne. Klasyczne asany były jedynie punktem wyjścia. Z ciekawością dziecka sprawdzaliśmy możliwości naszych ciał. Łagodnie i powoli. Zostało we mnie – wychodzimy poza kontury asany (wychodzimy poza kontury – genialne!), eksperymentujemy, bez forsowania, bez przełamywania; szukamy przyjemności.
W ten sposób mamy szansę poruszyć nieporuszone, ożywić martwe, rozgrzać zamrożone. Cały czas w kontakcie z oddechem, czyli z życiem w sobie. Ciało nie spodziewa się bólu i docisku, więc może się rozluźnić. Sesję jogi strali kończyłam z poczuciem ożywienia i braku granic. „Gdy poszukujesz połączenia z rozległą przestrzenią, żywotnością i ciepłem wszechświata…” – czytała Agnieszka słowa Tenzina Wangyal Rinpocze podczas któregoś relaksu… Tak, po tej jodze czułam się żywa i połączona.
Joga jin, czyli bezruch
Sesje jogi jin odbywały się w środku dnia. Znam i lubię tę jogę. A jednak czekały mnie ach-momenty.
Joga jin to długie trwanie w pozycji, pozwalanie, żeby grawitacja robiła robotę. To lubię najbardziej – siadam w motylu i niby nic się nie dzieje, a po trzech minutach jestem w zupełnie innym miejscu – nie robię a jest zrobione. I to jak głęboko – docieramy do najgłębszych warstw naszego ciała. Bez przemocy. Pracujemy na powięziach, więzadłach, poruszamy stawy. Często te właśnie tkanki przechowują stare napięcia. Pamiętam, że pierwsze moje sesje jogi jin kończyły się regularnie uwalniającym płaczem.
Z zadowoleniem stwierdzam, że nie irytują mnie już przejścia pomiędzy pozycjami. W jodze jin przejścia trwają długo i jak w każdej jodze są elementem praktyki. „Wydobywamy się z pozycji” – mówi Agnieszka. Organicznie, łagodnie, powoli. W przerwach pomiędzy pozycjami można odczuć jak energia życia wyrywa się, chce płynąć, żeby ożywić i odżywić ciało. Po szkolnym treningu gwałtownej zmiany aktywności co 45 minut na gwizdek, nie rozumiem co znaczy „w swoim tempie” albo „daj sobie czas na wyrównanie energii”. Bo przecież mój software zarządza: szkoda czasu na nieokreślone, niewiadomojakie, poproszę następne konkretne zadanie; żeby był efekt. No więc tym razem już tak nie mam. Wydobywam się, zapadam, trwam pomiędzy. Obserwuję, że pomiędzy dzieje się najwięcej i najciekawiej. Otwieram się na niezdefiniowane, nieznane. Ryzykuję.
Zaliczam też „porażkę”. Agnieszka często podkreśla: „program warsztatu to propozycja, mój głos to tylko inspiracja, słuchaj swojego głosu. Jeśli ciało potrzebuje snu, śpij; jeśli woła cię ruch, idź do lasu.” Układam się w siodle. Jest przyjemnie. Agnieszka przypomina – „sprawdź czy przypadkiem nie pracują mięśnie, które nie muszą teraz pracować; może jest jeszcze coś, co możesz puścić, rozluźnić”. I rzeczywiście odpuszczam, robi się błogo, energia płynie łagodnie, powoli odpływam w sen… I nagle dzwonek w głowie: pobudka, tu się ćwiczy, śpi się w nocy. Tryb fight or flight odpalony, pełna mobilizacja, stało się coś złego – prawie zasnęłam na lekcji! Budzę się i słyszę ciche pochrapywanie z końca sali. Jeszcze nie tym razem. Może następnym moje ciało zaufa, że jest na tyle bezpiecznie, że może zadbać o swoje potrzeby.
Oczywiście joga jin nie jest o tym, jak ułożyć się do snu na różne sposoby. Jest o uważności, świadomości i poznawaniu siebie; o uwalnianiu napięć i przywracaniu naturalnego obiegu energii. Ale czasem najpierw trzeba się po prostu wyspać.

Joga regeneracyjna, czyli święty czas relaksu
Z tym rodzajem jogi miałam największy problem – nie dla mnie, jestem zdrowa i sprawna. Może kiedyś. Poza tym, tyle tych pomocy. Żeby wejść w pozycję trzeba sobie najpierw umościć posłanie. Zawracanie głowy. Tak było kiedyś, ale na tym warsztacie jestem świadomie po to, żeby uczyć się relaksu. „Sprawdź czy nie szkoda ci czasu, żeby zadbać o siebie” – słyszę głos Agnieszki. Sprawdzam i szkoda. Ale świadomie wstaję i idę po piąty koc i drugi wałek.
Układam się w górskim strumieniu. Jest bardzo przyjemnie i lekko. „Jeśli nasze ciała funkcjonują chronicznie w trybie napięcia, możemy się bać, że się rozsypiemy, gdy się rozluźnimy” – mówi Agnieszka. Lepszy znany dyskomfort, niż nieznany komfort. „Tymczasem w pełnym rozluźnieniu jest źródło naszej siły; wtedy mamy dostęp do niewyczerpanych zasobów energii”. Rozlewam się na pomocach jak kot na meblach albo jak zegar na obrazach Salvadora Dali. Nie od razu, ale z czasem przychodzi poczucie bezpieczeństwa, spokoju i pokoju. Granice ciała zacierają się, umysł zwalnia a ja jestem pokojem i spokojem. Czy to jest mój stan naturalny? Znam go. Dlaczego nie doświadczam częściej?
Opadanie do siebie
Oprócz jogi strali, jogi jin, jogi regeneracyjnej była też joga nidra, pranajama, automasaż piłeczkami (uwielbiam prostotę i dostępność tej praktyki), a wieczorami spotykaliśmy się w saunie i na kręgach, na których sprawdzaliśmy na ile możliwe jest rozluźnienie i bycie sobą w obecności innych, nie tylko na macie. Bo przecież o to chodzi – chcemy być w kontakcie ze sobą, w rozluźnieniu i poczuciu bezpieczeństwa w życiu, z ludźmi, w codzienności, w ogniu zdarzeń; nie tylko na macie.
Relaks może być naprawdę intensywny. „Weźcie wolny poniedziałek, żeby odpocząć” – radziła Agnieszka, a ja pomyślałam, że to żart. Ale, rzeczywiście, wróciłam w poruszeniu, rozwibrowaniu. Było w tym coś odświeżającego, ale też niepokojącego. Okazuje się, że nie tak łatwo rozstać się ze znanymi napięciami, oswojonymi sztywnościami i przywiązaniami. Coś we mnie protestowało i wierzgało, przez dwie noce spałam niespokojnie. Ale wiem, że to dobry proces. Poruszenie i poczucie chaosu to dobry znak. Coś się organizuje na nowo. Może zgodnie z intencją tego warsztatu rozpuszczają się stare, fałszywe tożsamości? Jest trzeci dzień po warsztacie a ja czuję, że opadam do siebie, coś się uspokaja, stabilizuje, układa w nowy kształt. Ciekawe jaki.
Nie zapomnę wglądu, który dała mi pozycja świerszcza. Myślałam, że jej nie lubię. Bo trzeba się spiąć. Po trzech dobach relaksu mieliśmy nagle trwać w napięciu. Dziwny pomysł, ale weszłam w to. Ciekawe. Ciało maksymalnie spięte, a ja oddycham spokojnie i jestem w połączeniu „z ciepłem wszechświata”. Chciałam tego napięcia więcej. Chcę doświadczać napięcia? O co tu chodzi? Więc można rozluźnić się będąc spiętą? Czyżby moje ciało zaczęło ufać, że będę potrafiła je rozluźnić? Może mogę balansować pomiędzy napięciem a rozluźnieniem czerpiąc korzyści z obu tych stanów? Ale zaraz… co jest rozluźnione a co spięte? Czyżbym była czymś innym niż spięte ciało? Kim jestem?
„Są chwile kiedy czuję wyraźniej niż zawsze, że jestem w towarzystwie mojej własnej osoby”.
To ma jakiś związek z tym, że jest dobrze tu, gdzie jestem. Nie chcę być gdzie indziej i czuć czegoś innego niż czuję. Nie wybieram. Jestem w stu procentach w tym, co proponuje życie. To ma też związek z poczuciem połączenia z całością, „z ciepłem wszechświata”. Rozluźnienie jest portalem, ale nie trzeba niczego szukać, bo nic się nie zgubiło. Zawsze jest. Zawsze jestem. Pozostaję z intencją, żeby pamiętać siebie częściej.
Skoro już tu jesteś...
...mamy do Ciebie prośbę. Coraz więcej osób czyta artykuły na portalu Bosonamacie.pl, znajduje tu także informacje o ciekawych warsztatach i wyjazdach.
Nasz portal działa na zasadach non-profit, nie jest firmą, ale efektem pracy i zaangażowania grupy pasjonatów.
Chcemy, by nasz portal pozostał otwarty dla wszystkich czytelników, bez konieczności wprowadzania opłat za dostęp do treści.
Dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą. Wesprzyj nas na Patronite! Nawet symboliczne 10 złotych miesięcznie pomoże nam tworzyć wartościowe treści i rozwijać portal.
Jeśli nasz artykuł był dla Ciebie pomocny, ciekawy lub po prostu lubisz to, co robimy – kliknij logo poniżej i dołącz do grona naszych patronów.
Każde wsparcie ma znaczenie. Dzięki Tobie możemy działać dalej!
Dziękujemy!

Magdalena Chmielewska
mam płynną tożsamość zawodową; płynę wokół psychologii, pisania, spotykania się w kręgach. Jestem współautorką dziennikarskiej książki „Alchemia snu. Od cierpienia do spełnienie”. Lubię sprawdzać czy czuję się żywa. Oprócz tego gotuję dla swojej rodziny, słucham snów, ćwiczę jogę, kompostuję odpadki i maluję podobrazia.

Agnieszka Czumaj
jogę w różnych stylach praktykuję od 2003, uczę od 2016. Jogę rozumiem jako dążenie do pełni, do realizacji swojego potencjału. Regularna praktyka wspiera i karmi spokojny umysł, sprawne i zrelaksowane ciało, poczucie szczęścia i jedności ze światem. Szukam równowagi
pomiędzy wzmacnianiem i budowaniem siły a odpuszczaniem i regeneracją dostarczając ciału tego,
czego aktualnie potrzebuje. Satjoga
Ajurjoga i jej możliwości w psychologii ajurwedyjskiej
Awakening yoga, czyli przebudzenie w Seattle


KOMPENDIUM JOGINA: wyrostek barkowy...

Kobiety i joga
