
Nauczyciel jogi – wywiad z Manju Joisem
Manju Jois – syn Sri K. Pattabhi Joisa, uznany na świecie nauczyciel jogi i jeden z największych autorytetów w tej dziedzinie. Praktykę jogi rozpoczął w wieku lat 7. Kiedy miał 15 lat zaczął uczyć razem z ojcem w Mysore w Indiach. Dzięki ponad 50-letniemu doświadczeniu w uczeniu i praktykowaniu jogi jest istną skarbnicą wiedzy na ten temat. Jednocześnie jest człowiekiem skromnym, obdarzonym ogromnym poczuciem humoru, nawiązującym natychmiast bezpośredni kontakt z uczniami. Zawsze podkreśla, że nie uważa się za guru, ale za kogoś, kto po prostu przekazuje piękną i ważną tradycję, której jest wierny przez całe swoje życie. Wywiad został przeprowadzony podczas kursu nauczycielskiego, który Manju prowadził w Akademii Ruchu we Wrocławiu, 15-19 marca 2017 r.
Marek Łaskawiec: Zacząłeś uczyć jogi w wieku 15 lat. Pamiętasz swoje pierwsze zajęcia? Co wtedy czułeś?
Manju Jois: To były po prostu zwykłe zajęcia. Do mojego ojca przychodzili ludzie z rozmaitymi problemami zdrowotnymi. Ojciec uczuł mnie wtedy, co robić, żeby im pomóc. I tak zacząłem z nimi pracować. To była świetna szkoła.
Kiedy patrzysz z perspektywy doświadczenia na twoje pierwsze zajęcia, czy robiłbyś coś inaczej? Co poradziłbyś samemu sobie sprzed 50 lat?
MJ: Po prostu uczyłem w sposób, w jaki mnie uczono. Byłem i jestem przekazicielem pewnej tradycji i nie chcę w niej niczego zmieniać. Teraz wszyscy chcą wszystko zmieniać. A ja powtarzam im – jak zaczniecie wszystko zmieniać, zgubicie coś ważnego. Trzeba być wiernym tradycji. Nie myślę, żebym popełnił wiele błędów w przeszłości. Uczyłem tak, jak nauczył mnie mój ojciec.
A czy już wtedy miałeś przekonanie, że to jest właśnie to, co będziesz robił przez całe swoje dorosłe życie?
MJ: Tak. Byłem tego pewny. Także dlatego, że sam kocham praktykować jogę. To nie jest tak, że w mojej rodzinie wszyscy uczyli jogi. Moi kuzyni pokończyli uniwersytety, robili kariery, a ja przyszedłem do ojca i powiedziałem, że nie chcę iść na studia, ale chcę uczyć jogi, że chcę iść w jego ślady. I ojciec był z tego powodu bardzo szczęśliwy. Po pierwsze, potrzebował kogoś, kto pomoże mu w prowadzeniu zajęć. Po drugie, nie bardzo mógł pozwolić sobie, żeby wysłać mnie na uniwersytet (śmiech). I tak to jakoś poszło. Zawsze zadawałem mu zresztą dużo pytań na temat jogi i bardzo lubił na nie odpowiadać, bo miał olbrzymią wiedzę. Dzięki temu zrozumiałem, jaki to ogromny obszar wiedzy i jak piękna to wiedza. Dlatego też chciałem być częścią tej tradycji i dalej ją przekazywać.
A pracy było dużo. Uczyliśmy asan, pranajamy, recytowania mantr. Teraz już tak się nie uczy jogi. Ludzie jadą do Mysore i chcą się uczyć asan. Nie pytają o inne aspekty jogi. Dlatego postanowiłem sobie, że będę uczył tego moich uczniów, bo powinni wiedzieć więcej o jodze. Joga to nie tylko asany.
Dlaczego twoim zdaniem tak się dzieje? Dlaczego na Zachodzie do jogi przyciągają nas głównie asany?
MJ: Na Zachodzie liczy ta fizyczna strona, tak już jest. Przywiązujecie dużą wagę do fizycznego wyglądu. Dlatego joga staje się u was czymś w rodzaju cyrku. Nawet jeśli uczniowie mojego ojca mieli okazję pytać go o tak wiele różnych rzeczy, nie robili tego. Przyjeżdżali, żeby uczyć się asan. I ćwiczyli drugą, trzecią serię. A przecież są takie asany, które nie zawsze powinno się praktykować. Każda asana ma swoje zdrowotne skutki. A oni praktykowali i praktykowali, a potem pojawiały się problemy i dziwili się, jak to możliwe, że coś takiego im się przytrafiło.
W jodze jest tyle rzeczy, których trzeba się nauczyć. Kiedy poszedłem w końcu na uniwersytet, przez trzy lata uczyłem się o jodze. Wtedy zrozumiałem, jak dużo jest tu do zrozumienia. Wiedziałem, że muszę tę wiedzę przekazać, że muszę powiedzieć innym, że w jodze nie chodzi tylko o kilka spraw.
Kiedy uczysz jogi, uczysz także pranajamy i recytacji mantr. Czy prowadzisz także zajęcia z medytacji?
MJ: Cała joga jest medytacją. Asany są medytacją. Kiedy wchodzimy w asanę i pozostajemy w niej dłużej, ogarnia nas uczucie radości, wchodzimy w stan medytacji. W jodze nie chodzi o to, żeby się ścigać, żeby robić szybko jedną asanę za drugą. Trzeba się asanie poddać. Trzeba jej posmakować, poczuć tę radość. Wtedy asana staje się medytacją, a medytacją staje się medykamentem.
Mówiłeś, że na Zachodzie przywiązujemy zbyt dużą wagę do aspektów fizycznych jogi. W oparciu o twoje doświadczenie, co jeszcze moglibyśmy poprawić w naszym podejściu do jogi?
MJ: Na Zachodzie za bardzo chcecie wszystko uregulować, wprowadzać zakazy. Na przykład, kiedy mówicie, że jeśli ktoś nie potrafi wykonać jednej pozycji, nie może iść dalej i uczyć się kolejnych. W jodze nie ma takich przepisów. Po prostu idzie się dalej. Robi się to, co jest możliwe i idzie się dalej, nie zatrzymuje się, żeby doprowadzić jakąś asanę do perfekcji. Oczywiście, jeśli asana sprawia trudność, wraca się do niej i pracuje się nad nią, ale nie zatrzymujemy na niej naszej praktyki. To dążenie do perfekcji, te wszystkie regulacje czy zakazy, które sobie na Zachodzie narzucacie, zabierają praktyce radość.
Pomimo tego wszystkiego coraz więcej ludzi na Zachodzi praktykuje jogę. Jak myślisz, dlaczego tak się dzieje?
MJ: Ludzie szukają odpowiedzi, są zagubieni. Niektórzy myślą, że znajdą odpowiedź dzięki jodze. Zawsze powtarzam: nie wrzucajcie wszystkich jajek do jednego koszyka. Joga nie zawsze i nie we wszystkim pomoże. Trzeba poznać samego siebie, zrozumieć, czego potrzebujemy, czego szukamy. Zawsze radzę ludziom, żeby nie spodziewali się, że joga rozwiąże ich wszystkie problemy, szczególnie jeśli nie wiedzą, czego tak naprawdę chcą.
Czyli joga staje się takim substytutem odpowiedzi na niezadane pytania?
MJ: Na Zachodzie, tak. Na Wschodzie tak nie jest. Tam odrabiamy najpierw pracę domową. Tam nauczyciele dają szansę uczniom zrozumieć, w jaki sposób podejść do rozwiązania problemu. Na Zachodzie chcecie, żeby to nauczyciel znalazł wam rozwiązania, żeby zrobił za was pracę domową. I tak to się toczy. Nauczyciel mówi uczniowi, na czym polega jego problem, a uczeń po pewnym czasie dochodzi do wniosku, że coś jest nie tak i szuka odpowiedzi u następnego nauczyciela. Taki uczeń kręci się w kółko, jak kurczak bez głowy.
Pojawia się także wiele różnych szkół i metod nauczania jogi. Każdy chce mieć swój własny jogiczny brand. Jesteśmy trochę, jak w supermarkecie. Przechadzamy się alejkami, a na półkach czekają na nas różne rodzaje jogi. Co o tym myślisz?
MJ: Na Zachodzie jesteście bardziej zorientowani biznesowo. Lubicie te wszystkie metki. Ty nosisz koszulkę Lululemon, a ja koszulkę Reeboka. Ale i jedna i druga była wyprodukowana w Chinach. Obie koszulki, a nawet ich metki (śmiech). Ale kłócicie się, która jest lepsza, a tak naprawdę są takie same. Na Zachodzie metki sprzedają towar i to jest problem, bo każdy chce mieć swoją metkę. Hot joga, vinyasa joga, vinyasa flow, slow joga – widzisz to i myślisz sobie, a może powinienem spróbować tego albo tamtego. I wtedy cię mają, bo zaczynają te swoje trele morele, żeby pokazać ci, jak bardzo są uduchowieni. Ale nie znajdziesz tam wiele. Będziesz jeszcze bardziej zagubiony. Dlatego radzę wszystkim: zobacz, co ci tak naprawdę pasuje. Jeśli coś lubisz, to jest dla ciebie dobre i tego się trzymaj.
A więc jeśli ktoś zapytałby cię jaką szkołę jogi wybrać, poradziłbyś mu, żeby kierował się intuicją?
MJ: Dokładnie tak.
Ale takie podejście może okazać się ryzykowne, bo nie każdy, kto uczy jogi jest dobrym nauczycielem.
MJ: Szybko się o tym przekonasz, kiedy zaczniesz chodzić na zajęcia.
Po czym można zatem poznać, że jeden nauczyciel jest dobry, a inny nie?
MJ: Trzeba zaufać własnej wrażliwości. Trzeba obserwować, w jaki sposób rozwija się relacja z takim nauczycielem, czy wszystko jest w porządku, czy czujemy się z nim dobrze. Pierwszą oznaką, że jest coś nie tak, jest wrażenie, że nauczyciel próbuje cię kontrolować. Wtedy lepiej z takim nauczycielem nie praktykować, bo nie po to idziemy na jogę, żeby ktoś nam mówił, co wolno, a czego nie wolno.
W szkole średniej uczyłem się przedmiotów ścisłych, bo miałem zostać lekarzem. To były trudne przedmioty, ale mieliśmy bardzo mądrych nauczycieli. Zawsze zaczynali wykład od jakiejś pięknej opowieści, tak jakby chcieli nas tym zahipnotyzować. Zapominaliśmy wtedy zupełnie, że jesteśmy na wykładzie z nauk ścisłych. Potem mówili nam: „Może coś powinniśmy dzisiaj przerobić z materiału?” i wszyscy uczniowie z ochotą zaczynali zajmować się tematem zajęć. To byli prawdziwi nauczyciele. Chłonęliśmy ich każdą ich opowieść, każde słowo i otwierało to nas na wiedzę. Mówi się, że nie ważne ile milionów kosztował kościół, ważne jest kto jest księdzem. Jeśli ksiądz jest słaby, kościół jest także do niczego. Dlatego tak ważne jest, żeby uważnie dobierać nauczycieli.
Czyli odpowiedzialnością ucznia jest upewnić się czy nauczyciel jest faktycznie dobry?
MJ: Zdecydowanie tak. Jeżeli dajesz siebie komuś, ten ktoś bierze. Oddajesz wtedy cześć swojej władzy nad sobą. Dlatego trzeba uważać. Ilu było tych „wielkich” guru, którzy potem byli zamieszani w skandale seksualne? Ludzie przychodzili do nich, bo myśleli, że mają wiedzę, oddawali im duszę, a oni brali i duszę i pieniądze.
Sam nigdy nie szukałem guru. Wystarczył mi mój ojciec. Nigdy nie miałem także potrzeby dotykania czyiś stóp, co w Indiach jest oznaką szacunku dla guru. Pamiętam, kiedyś podróżowałem po Indiach Północnych. Trafiłem tam do aszramu, w którym powiedziałem, że jestem uczniem Pattabhi Joisa. Mój ojciec był tam znany, więc wzbudziłem zainteresowanie. Kiedy zaczęli się dopytywać o szczegóły i okazało się, że jestem jego synem, zaczęto mnie traktować z wielkim szacunkiem i miałem okazję prowadził długie rozmowy z tamtejszym nauczycielem o filozofii wedyjskiej. Było to bardzo dobre doświadczenie, bo dowiedziałem się mnóstwo ważnych rzeczy.
Kiedy tak rozmawialiśmy, patrzyłem na jego twarz i poczułem jakiś rodzaj przyciągania. Ten człowiek wiedział tyle rzeczy, ale niczego mi nie narzucał. Czułem, że ma wiedzę i to działało, jak magnez. Wtedy w sercu zrozumiałem, że to jest prawdziwy guru, że mam go właśnie przed sobą. I wszystko, co mówił miało dla mnie głęboki sens. Więc kiedy skończyliśmy rozmawiać, skłoniłem się i dotknąłem jego stóp i podziękowałem mu. Nie mógł w to uwierzyć i wzbraniał się przed tym. Tym bardziej, że moja rodzina pochodzi z kasty Braminów, a on był z kasty niższej, co w tamtych czasach miało w Indiach duże znaczenie, był więc tym zszokowany. Ale zrobiłem to, bo wiedziałem, że skłaniam czoło nie przed konkretnym człowiekiem, ale przed wiedzą, którą on reprezentuje.
Czyli nasz szacunek do nauczyciela jest tak naprawdę szacunkiem dla wiedzy, którą się z nami dzieli?
MJ: Tak właśnie jest. Powinniśmy patrzeć na ich wiedzę, na to, co nam przekazują. Nie zawsze powinniśmy ich także oceniać. Wielki muzyk może pić alkohol i palić papierosy, ale kiedy bierze do ręki swój instrument, przenosi nas do innego świata. Nie mówimy wtedy „to alkoholik”, nie oceniamy go jako człowieka, ale oddajemy szacunek jego muzyce. Na Zachodzie macie z tym problem. Każdy ocenia każdego. A kimże ja jestem, żeby kogoś oceniać?
A więc powinniśmy przestać skupiać się tak bardzo na fizycznych aspektach jogi, powinniśmy przestać się ścigać, myśleć o jodze, jak o zadaniu do wykonania. Powinniśmy wreszcie wystrzegać się oceniania innych. Jakiej jeszcze rady udzieliłbyś zachodnim uczniom jogi?
MJ: Spróbujcie bardziej się otworzyć. Jeśli człowiek się otwiera, wiele rzeczy przychodzi do niego naturalnie.
Dziękujemy Beacie Darowskiej z Akademii Ruchu we Wrocławiu za pomoc w zorganizowaniu wywiadu.
Skoro już tu jesteś...
...mamy do Ciebie prośbę. Coraz więcej osób czyta artykuły na portalu Bosonamacie.pl, znajduje tu także informacje o ciekawych warsztatach i wyjazdach.
Nasz portal działa na zasadach non-profit, nie jest firmą, ale efektem pracy i zaangażowania grupy pasjonatów.
Chcemy, by nasz portal pozostał otwarty dla wszystkich czytelników, bez konieczności wprowadzania opłat za dostęp do treści.
Dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą. Wesprzyj nas na Patronite! Nawet symboliczne 10 złotych miesięcznie pomoże nam tworzyć wartościowe treści i rozwijać portal.
Jeśli nasz artykuł był dla Ciebie pomocny, ciekawy lub po prostu lubisz to, co robimy – kliknij logo poniżej i dołącz do grona naszych patronów.
Każde wsparcie ma znaczenie. Dzięki Tobie możemy działać dalej!
Dziękujemy!