
Mysore – dzień z życia jogina

Mysore – dzień z życia jogina
Ląduję w Bangalore w środku nocy. Nareszcie jestem w Indiach! Żaden inny kraj na świecie nie fascynuje mnie tak bardzo, jak ta kolorowa kraina kontrastów. Mówi się, że Indie albo się kocha, albo nienawidzi i nieważne na którym krańcu tego kontinuum jesteś jedno jest pewnie – stąd się nie wraca obojętnym. Nie ma podobnego miejsca na ziemi.
Do Mysore przyjeżdżam, aby praktykować Ashtanga jogę, podobnie jak setki joginów z całego świata zjeżdżających tu co roku, aby u do źródła, w miejscu narodzin tej metody – Instytutcie KPJAYI i pod okiem potomków założyciela Instytutu oraz twórcy i nauczyciela Ashtanga yogi K. Pattabhiego Joisa – uczyć się i rozwijać swą jogiczną praktykę. Na miejscu spotykam pełen wachlarz osobowości – są tu autoryzowani nauczyciele z całego świata i pasjonaci, którzy dopiero poznają pierwszą serię Ashtangi. Kobiety i mężczyźni, młodsi i starsi. Ludzie z różnych krajów, ze wszystkich kontynentów, wszelkich wyznań i różnych przekonań. Tacy, co przyjechali sami oraz tacy, którzy zabrali ze sobą całe rodziny. Różnorodność jest inspirująca, bo mimo wielości pochodzenia, doświadczenia, płci, wieku, religii, zawodu czy stanu społecznego – wszystkich studentów KPJAYI łączy jedno – ten sam styl życia. Joga.
Jogiczne serce bije w Gokulam – to spokojna, czysta i zielona od drzew palmowych dzielnica miasta Mysore w stanie Karnataka, w południowych Indiach (zwana przekornie indyjską Kalifornią). Wynajmuję pokój w jednym z lokalnych domów, w sąsiedztwie zwyczajnych hinduskich rodzin. Wcale nie czuję się tu obco, właściwie to jakbym była „u siebie” (zupełnie jakbym odkrywała nowy ląd w swojej przestrzeni przywiązania do miejsca – ja „u siebie” – czyli właściwie gdzie?). Wstaję codziennie o 6:00 i dzień zaczynam poranną praktyką asan. Dziesięć powtórzeń powitania słońca na dobry poranek. Moje ciało budzi się, a umysł już wie, że to będzie dobry dzień. Teraz mogę przejść do dalszej części pierwszej serii. Praktykuję z Saraswati Jois, córką twórcy Ashtanga yogi K. Pattabhiego Joisa, codziennie oprócz soboty. Po dwóch godzinach praktyki, krótkiej pranajamie (praca z oddechem) i relaksie na zakończenie czuję się świetnie. Poranna praktyka oczyszcza umysł, uzdrawia ciało i podnosi nastrój. Pobudza lepiej niż kawa i koi skuteczniej niż muzyka. Joga wspaniale uczy mnie balansu i działa jak naturalny wyzwalacz szczęśliwości.
- na zdjęciach: Stanislava Cifra Benova
Po praktyce nic nie nawadnia lepiej niż woda z kokosa – pełna mikroelementów, witamin i elektrolitów (podczas dynamicznej serii wypacam z siebie więcej niż w trakcie porządnego pobytu w saunie). Śniadanie jem w jednej z miejscowych knajpek, u znajomych na tarasie, albo kupuję owoce i siadam na swoim balkonie, jeżeli potrzebuję chwilę pobyć sama.
W samo południe znów wracam do Shali (Shala – w dosłownym tłumaczeniu z sanskrytu znaczy „empty room”, w konteście jogi chodzi o salę gdzie praktykujemy), na Chanting – czyli wspólne recytowanie sanskrytu, w formie śpiewu. Na sali jest kilkadziesiąt osób, wokalizujących synchronicznie dźwięk OM oraz intonujących jednocześnie starożytne jogiczne teksty i mantry. Energia krążąca w Shali jest niezwykła. Głośny dźwięk i odczuwalne wibracje uspakajają moje ciało, wyciszają umysł i harmonizują mnie na poziomie emocjonalnym, psychicznym, mentalnym i duchowym.
Po południu uczę się filozofii jogi. Na zajęciach o Jogasutrach czytam kolejne rozdziały traktatu jogi klasycznej, a nauczyciel wyjaśnia czym tak naprawdę są jogiczne praktyki. Moje dotychczasowe rozumienie świata i sposób postrzegania rzeczy, mogę śmiało zostawić przed drzwiami wchodząc na lekcję, bo w tej tradycji percepcja i definiowanie rzeczywiści wygląda zupełnie inaczej. Próżno wręcz pisać o tym czego się tu nauczyłam, bo przede wszystkim nabrałam postawy, że potrzebuję jeszcze sporo czasu, aby poznać metafizyczne aspekty jogi (o ile da się to w ogóle ogarnąć moim „Zachodnim” umysłem 😉 ). Potrzebuję czasu, aby się otworzyć na inny sposób myślenia, przestawić się na różnorodność w postrzeganiu świata i pozwolić sobie na eksperymentowanie z innością.
W międzyczasie umawiam się na lunch w gronie znajomych joginów lub na kolację. Indie to najpyszniejszy kraj na świecie. Każda potrawa jest niezwykle aromatyczna, unikalnie przyprawiona i przepięknie kolorowa. Codziennie zachwycam się typowym dla tego regionu lunchowym South Indian Thali, podawanym w dedykowanym stalowym naczyniu, albo na liściu bananowca. Wygląda przepięknie, smakuje jeszcze lepiej, a ze względu na codzienną różnorodność składników – jest to danie, które nigdy się nie nudzi.
Oprócz samej jogicznej praktyki, Gokulam ma bardzo bogatą ofertę zajęć lub kursów, z których każdy znajdzie coś dla siebie – więc nigdy się tu nie nudzę. Wręcz przeciwnie – czasem, aż nie wiadomo co wybrać! Jestem rozdarta pomiędzy swoją tendencją do nadaktywności (wszystko mnie ciekawi, chcę spróbować i tego i tamtego), a potrzebą zgłębienia tajników nicnierobienia i odpoczynku (cholernie trudna sztuka!). Kurs gotowania lokalnych potraw, zajęcia z improwizacji tanecznej, praktyka medytacji czy odkrywanie technik ajurwedy. Jest co robić. Oprócz tego od czasu do czasu relaksujący masaż, spotkania towarzyskie przy herbacie albo jakieś zwiedzanie okolicznych świątyń czy innych miejscowych atrakcji. Dużo się dzieje – ale czasem po prostu mam ochotę… rozgościć się na swoim balkonie i napełnić ten moment błogością.
Codzienność w Mysore to jakby…”mała stabilizacja” (tego określenia użyła moja przyjaciółka, gdy opowiadałam jej jak wygląda teraz moje życie od poniedziałku do piątku), poprzez którą umiejscawiam siebie w danym miejscu i chwili podczas tej duchowej wędrówki. Gdy piszę te zdania, na myśl przychodzi mi jedno słowo – rutyna. Powtarzalność, która w zasadzie kojarzy mi się pejoratywnie, nudno, nieatrakcyjnie. Z jakiego powodu więc ludzie wybierają rutynowe życie i trwają w nim latami? Co sprawia, że wolą powtarzalną codzienność, niż wyjście ze strefy komfortu? Życie tutaj określone jest przez dzienny i tygodniowy rytm (mimo, że tymczasowy, jednak odnajduję w nim pewną stałość).
Odczuwam wielką radość z uczucia, jakie daje mi obecność tu. Po raz pierwszy w życiu nie gnam, nigdzie się nie spieszę i nie mam miliona rzeczy na liście „to do”. I wcale nie tylko dlatego, że nie pracuję teraz w warszawskiej korporacji, bo śmiało mogę to odnieść także do kwestii spędzania czasu wolnego. Moje dotychczasowe szybkie i intensywne podróże w ramach urlopu dostarczały mi wielu wrażeń. Pazernie „zaliczałam” wiele znanych miejsc, ale żadnego z nich nie poznałam naprawdę, bo w każdym byłam tylko przez chwilę. Fotografowałam po drodze mnóstwo ludzi, lecz nie poznałam imienia żadnego z nich. Każdy dzień wyglądał inaczej i po brzegi wypełniony był atrakcjami, lecz po powrocie do domu byłam zmęczona bardziej niż przed wyjazdem. Tym razem spróbowałam podróżować inaczej – staranniej. Moje dni są zbalansowane, dzięki czemu łatwiej mi trwać niezachwianie w chaosie tego szalonego świata (i tym we własnej głowie, jeszcze bardziej szalonym).
Niektórym wystarczą trzy tygodnie aby zjechać Indie z góry na dół, mi jednak nie zależy na dokładnym poznaniu tego kraju – Indie są soczewką, poprzez którą chcę się przyjrzeć innemu aspektowi siebie. „Zwykła” codzienność pozwala zachować kojący rytm dnia, dając poczucie bezpieczeństwa i spokój, zaś głód podróżowania w połączeniu z zachwycającą okolicą Indii dostarcza wrażeń i szalonych przygód. Dziś uczę się, że mogę mieć i jedno i drugie. Dowiaduję się, że ani podróż ani codzienne życie nie musi być czarno-białe, spokojne albo szalone, samotne albo poświęcone dla innych. Sprawdzam, że nie ma jednego słusznego sposobu na organizowanie swojego czasu i nie wszystkie dni muszą być takie same, jeżeli pozwolę sobie zbilansować tę różnorodność. Odkrywam balans, dzięki któremu mogę karmić swoją ciekawość świata, ale nie zawsze muszę „coś robić” – i że to też jest ok. To jest moja joga.
artykuł pochodzi z bloga Podróż to stan umysłu
Skoro już tu jesteś...
...mamy do Ciebie prośbę. Coraz więcej osób czyta artykuły na portalu Bosonamacie.pl, znajduje tu także informacje o ciekawych warsztatach i wyjazdach.
Nasz portal działa na zasadach non-profit, nie jest firmą, ale efektem pracy i zaangażowania grupy pasjonatów.
Chcemy, by nasz portal pozostał otwarty dla wszystkich czytelników, bez konieczności wprowadzania opłat za dostęp do treści.
Dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą. Wesprzyj nas na Patronite! Nawet symboliczne 10 złotych miesięcznie pomoże nam tworzyć wartościowe treści i rozwijać portal.
Jeśli nasz artykuł był dla Ciebie pomocny, ciekawy lub po prostu lubisz to, co robimy – kliknij logo poniżej i dołącz do grona naszych patronów.
Każde wsparcie ma znaczenie. Dzięki Tobie możemy działać dalej!
Dziękujemy!