
Joga ekumeniczna – czyli kiedy płynie prana
Joga ekumeniczna – czyli kiedy płynie prana
Wywiad z Richardem Freemanem
Richard Freeman jest osobą, która jak mało kto odpowiada za rozwój i kształt współczesnej jogi. Łączy w sobie głęboką wiedzę o jodze z doświadczeniem i wrażliwością człowieka Zachodu. Spotkanie z dalekowschodnim mistycyzmem rozpoczął w roku 1968 od praktyki Zen, ponieważ – jak sam z humorem opowiada – była to wówczas jedyna dostępna forma jakiekolwiek praktyki. Od 1974 roku rozpoczął naukę jogi w tradycji Iyengara, by po latach rozpocząć praktykę pod okiem Pattabhi Joisa i stać się jednym z jego najznakomitszych uczniów.
Codzienną pracę na macie łączył zawsze ze studiami teoretycznymi. Studiował sufizm w Iranie, zgłębiał Vipassanę i bhakti-jogę w Indiach. Dzięki znajomości sanskrytu mógł obcować z szerszym niż przeciętny człowiek zbiorem dzieł na temat jogi i filozofii Wschodu. Richard Freeman jest także, a może przede wszystkim, współczesnym nauczycielem jogi, który pracuje na co dzień z uczniami w swojej szkole „The Yoga Workshop” w Kolorado. Podróżuje także wiele po USA, Azji i Europie, ucząc podczas warsztatów i prowadząc wykłady. Właśnie podczas takiego warsztatu, który organizował wiedeński Yogawerkstatt, udało nam się zadać Richardowi kilka pytań.
Marek Łaskawiec: Pisząc o różnych szkołach i tradycjach jogi w swojej znakomitej książce „The Mirror of Yoga”, w pewnym momencie stwierdzasz, że płyn nabiera kształt naczynia, w którym jest podawany. Czy znaczy to, że niezależnie od tego, według wskazań jakiej szkoły ćwiczymy, wszyscy praktykujemy w istocie tę samą jogę?
Richard Freeman: Dobrą jogę można praktykować na wiele sposobów, ale jest też wiele możliwości praktykowania jogi, która dobra wcale nie jest. Jeśli joga jest dobra, wtedy w naczyniu mamy dobrą herbatę. Jest też wiele różnych naczyń – są naczynia duże i małe, ale w przypadku dobrej jogi jest jeszcze ten niepowtarzalny smak, słodki i przyjemny dla podniebienia. A więc nie wszystkie praktyki jogi są porównywalne, ale te, które pozwalają nam wniknąć w nie odpowiednio silnie, gdzieś tam głęboko stają się tym samym.
Jeśli przyjrzeć się przedstawicielom różnych szkół jogi, którzy praktykują od wielu lat, to jest w nich coś podobnego. Każdy z nich ma inną osobowość, ale jest w nich wszystkich jakiś wewnętrzny urok i słodycz. Kiedy natomiast popatrzeć na ludzi, którzy praktykę dopiero rozpoczęli i nie weszli w nią jeszcze dostatecznie mocno, trudno powiedzieć, czy coś ich łączy, czy nie.
Czyli nie wystarczy podgrzać salę do 30 stopni i zacząć wyginać ciało w różne strony, aby nazwać się nauczycielem jogi, a na naszej drodze możemy napotkać oszustów?
RF: Zdecydowanie tak. To nawet taka tradycja w tym naszym jogicznym środowisku, która jest stara jak świat. Znane są historie mistycznych szkół w Indiach czy w Azji południowo-wschodniej, w których było mnóstwo wspaniałych ludzi, ale byli także oszuści czy szarlatani – trochę jak w zwykłym życiu. A więc jeśli coś wywodzi się z Indii, oznacza to tylko tyle, że to wywodzi się z Indii. Może być wspaniałe, szkodliwe lub neutralne. Ot, trochę tak, jakby ktoś przyjechałby do Ameryki, żeby poznać chrześcijaństwo – mamy tam tysiące różnych kościołów, niektóre z nich są naprawdę złe, a niektóre wspaniałe. Podobnie jest z wyjazdem do Indii – nie każdy nazywający się joginem będzie miał dobre intencje.
Gdybyś miał wczuć się w rolę kogoś, kto dopiero zaczyna swoją przygodę z jogą, na co trzeba zwracać uwagę, żeby mieć pewność, że w tym naczyniu jest jednak jakiś płyn?
RF: Warto zacząć od znalezienia nauczyciela. Nauczyciel ten będzie pewnie miał już swoich uczniów. Wtedy trzeba zaufać intuicji, aby stwierdzić czy są oni naprawdę miłymi, normalnymi ludźmi. Jeśli będą próbowali nas rozstawiać po kątach, zmieniać w kogoś, kim nie jesteśmy, wówczas trzeba poszukać innej szkoły i innego nauczyciela. Gwarancji nie dają także szkoły o długiej, dobrej tradycji, wywodzące się swym rodowodem od jakiegoś wielkiego guru. Każdy nauczyciel musi bowiem sam dla siebie odkryć swoją tradycję, musi zmierzyć się z własnymi demonami, musi mieć w sobie odwagę i musi praktykować naprawdę długo, aby odkryć dla siebie jogę.
A więc kluczem jest intuicja. Czy warto zwrócić uwagę na coś jeszcze?
RF: Przydaje się zdrowy rozsądek. Dobrze jest także jak najwięcej czytać o jodze i to najlepiej z różnych źródeł. I jeżeli nasz nauczyciel chce, żebyśmy czytali tylko jego książki, wtedy trzeba jak najszybciej uciekać. Czyli trzeba czytać, im więcej tym lepiej, ale czytać z pewną odrobiną sceptycyzmu. W większości jogicznych tradycji można znaleźć mądrych ludzi z poczuciem humoru, warto więc poczytać to, co napisali albo chociaż posłuchać ich nagranych wykładów.
W Twojej książce jest jeszcze inna działająca na wyobraźnię metafora o człowieku kopiącym studnię, który po wykopaniu kilku metrów zniechęca się i zaczyna kopać w innym miejscu, a potem jeszcze w innym – w rezultacie nigdy nie znajduje wody. Przypowieść ta ma zachęcać nas do wytrwałości i wierności jednej, określonej tradycji, w której rozpoczęliśmy praktykę, bo tylko w ten sposób mamy szansę zakosztować w końcu smaku wody. Ale czy znaczy to, że jeżeli spróbujemy już wody z jednej studni, to nie możemy pokopać gdzie indziej, jeśli mamy na to ochotę?
RF: Jeśli już raz skosztuje się wody i poczuje jej smak, raczej nie ma takiej potrzeby. Oczywiście, pod warunkiem, że studnia jest dobra, bo są także i takie, w których wody nie ma na głębokości kilku kilometrów. A zatem jeśli studnia jest dobra – czyli zaczynamy w jakieś tradycji, która nam odpowiada, którą lubimy, która daje nam radość, odprężenie, a nie jest sposobem na torturowanie samego siebie, wtedy okazuje się, że inne szkoły czy podejścia do jogi zawierają się już w wybranej przez nas tradycji. Prędzej czy później odnajdziemy na przykład coś, co nazywa się, jnana-jogą, czyli jogą mądrości, coś, co ma wymiar bardziej intelektualny. Oczywiście, na początku każdy woli robić powitania słońca niż czytać książki, ale po jakimś czasie w każdej dobrej jogicznej tradycji odnajdziemy gdzieś głęboko inne style i podejścia.
Również w tradycji jnana-jogi odnajdziemy tradycję bhakti-jogi i okaże się wówczas, że jnana-joga to w gruncie rzeczy bhakti-joga. Z kolej w innych tradycjach można odnaleźć hatha jogę i jej związek z koncepcją nadii, czyli kanałów energetycznych oraz elementami tantry. Zaczynamy wtedy zauważać, że te wszystkie tradycje i teorie, w różnym stopniu i na odmiennych etapach zaawansowania, mają elementy wspólne. Nawet jeśli mówimy o szkołach nie wywodzących się z Indii. Na przykład w świecie islamskim są pewne szkoły, nie należą one oczywiście do głównego nurtu, które tak naprawdę praktykują hatha jogę. Są to praktyki pełne pobożności, oparte w istocie na założeniach nie-dualistycznych, które – choć obecnie nieaprobowane – od stuleci wywierały wpływ na kulturę w świecie islamskim. Jeśli wniknie się odpowiednio głęboko w buddyzm, okaże się, że ma on wymiar głęboko pobożny, chociaż w tej tradycji bóstwo jest pustym słowem, bo boga jako takiego nie ma, ale jest tam ta sama miłość. Takie podejście wymaga jednak cierpliwości.
Jest taka pokusa, żeby zamknąć się w swoim świecie i nie patrzeć na zewnątrz. A przecież każda osoba mijająca nas na ulicy wywodzi się z jakieś duchowej tradycji albo przynajmniej odczuwa jakiś metafizyczny niepokój na pewnym etapie swojego życia, ma więc jakiś stosunek do religii, jakieś teorie na temat życia. Czyli każdy z nas ma swoją indywidualną tradycję, czasami nawet bardzo ekscentryczną.
Czyli reprezentujesz trochę ekumeniczne podejście do jogi, które kłóci się ze współczesną tendencją do szukania punktów odróżniających jeden styl od innych, tendencji budowania własnych jogicznych „marek”?
RF: (śmiech) Jogiczne „marki” – to faktycznie śmieszne, ale także trochę przerażające. Niektórzy próbują budować swoje marki, nie próbując nawet poznać prawdziwej tradycji. Bierze się to pewnie stąd, że ludzie ci nie zdają sobie sprawy, jak głęboko tradycja ta sięga, że jest praktycznie bez dna. Wydaje im się, że jakieś dziwne ćwiczenia czy niemądry kult wystarczy, że można się czegoś nauczyć w dwa weekendy, żeby stworzyć swoją markę. Oczywiście, takie cyniczne podejście może mieć swoje źródła w czynnikach obiektywnych. Czasem po prostu nie ma dobrych nauczycieli, czasem tradycje się degenerują i wtedy trzeba poszukiwać samemu. Ale nawet wówczas warto się uważnie rozglądać i słuchać, bo może jednak znajdziemy jakieś źródło prawdziwiej wiedzy.
Jestem zawsze pod wrażeniem ludzi, których spotykam w różnych miejscach. W Boulder, małym miasteczku, w którym mieszkam, spotykam wielu wspaniałych ludzi, pochodzących ze wspaniałych tradycji. Nie staram się więc tworzyć własnej „marki”, choć oczywiście patrzę na jogę z własnej perspektywy – tego nie da się uniknąć.
Pozostając trochę w tym ekumenicznym nastroju, dlaczego poradziłbyś adeptowi szkoły Iyengara, żeby wpadł czasem na zajęcia Ashtangi i dlaczego ktoś praktykujący Ashtanga jogę może skorzystać, biorąc udział w zajęciach jogi iyengarowskiej?
RF: Podejście Iyengara jest wspaniałe. Kiedy młody Iyengar przyjechał do Puny, jego pierwszymi uczniami byli starsi ludzie ze wspólnoty Parsów. Na jego zajęcia przychodzi ludzie w wieku 50, 60, 70 lat, a więc z pewnością fizycznie nie w najlepszej formie. Nie mógł więc on kazać robić im powitań słońca na samym początku, bo już przy catvari skończyłoby to się naderwaniem mięśni ramion, nie mówiąc już o pozycji psa z głową w dół. Znalazł się więc w sytuacji, w której musiał nagle uczyć jogi jako terapii zdrowotnej. Ale pomimo tego, przez wiele lat tak naprawdę praktykował Ashtangę – zawsze poruszał się w rytm oddechu i kiedy widziałem jak sam praktykował, dało słyszeć się oddech ujjayi. Oczywiście, mówił wtedy „…nie powinieneś tego robić, dopóki nie będziesz gotowy”, ale mrugał wtedy do mnie okiem. Taki miał zresztą styl – mówił coś bardzo poważnym tonem, a potem mrugał, jakby żartował. Zawsze jednak zwracał dużą uwagę na precyzyjne ułożenie ciała, co brało się z jego doświadczenia z terapii jogą. Dzięki temu w jego stylu pozycje można naprawdę wspaniale poczuć, kiedy znajdzie się już właściwie ułożenia ciała. Większość praktykujących Ashtangę, nie wszyscy, ale większość, nie ma nawet pojęcia, że możliwość taka istnieje.
A czego mogą praktykujący metodą Iyengara nauczyć się na zajęciach Ashtangi?
RF: Te dwa podejścia są właściwie jak yin i yang. Praktykujący według metody Iyengara, ponieważ zwracają tak dużą uwagę na szczegóły, gubią się zawsze w szczegółowych opisach tego, co w danej chwili trzeba zrobić. Gdy trzeba pamiętać o tylu detalach, naprężeniu skóry na wewnętrznej stronie kolana, itd., wymaga to ogromnego skupienia i na pewnym etapie ludzie wprost eksplodują napięciem, bo stają się zbyt analityczni. Jeden słynny tenisista powiedział kiedyś, że „zbyt dużo analizy prowadzi do paralizy”. A przecież Iyengar na pewno sparaliżowany nie był. A więc dzięki Ashtandze można się nauczyć na przykład oddechu – że można oddychać, że oddech ten płynie przez wszystkie odczucia związane z daną pozycją, że pozwala na ruch, dzięki czemu można się przestać martwić tym, jak dana pozycja wygląda, że takie bezpośrednie, podstawowe odczuwanie pozycji jest dobre.
Dodatkowo, w systemie Ashtangi mamy pozycje i kontr-pozycje, bo na tym w końcu opiera się system Vinyasy, a więc poprzez ruch przygotowujemy się do kolejnej pozycji. To bardzo inteligentny system. Z mojego doświadczenia wynika, że jeśli ktoś ma wystarczająco dużo cierpliwości i umiejętności słuchania, może nawet polubić tradycję, której sam nie praktykuje. Ale nie jest to łatwe, synteza różnych szkół nie jest wcale prosta. Tak jak nie jest proste dokonanie syntezy buddyzmu z adwaita wedantą czy niektórych szkół tantrycznych z wedantą dualistyczną. Jest to skomplikowane i ludzie się gubią. Ale w istocie różne szkoły w jakiś sposób się łączą i wzajemnie wspomagają.
Masz nie tylko niezwykle bogate doświadczenie jeśli chodzi o różne szkoły jogi i tradycje filozoficzne, ale także sam regularnie praktykujesz jogę od wielu dekad. Jak zmienia się praktyka jogi w czasie na poziomie osobistym?
RF: Moja praktyka ciągle ewoluuje. Czasem sam zastanawiam się, czy moja praktyka staje się coraz lepsza, czy może po prostu się zmienia. Czasem jednak czuję takie subtelności w moim ciele, których wcześniej nigdy nie odczuwałem. Oczywiście, ciało zmienia się, ulega starzeniu, joga nie powstrzyma starości i śmierci, można więc zapytać – „po co to wszystko?” Ale przecież te procesy i tak są nieuchronne. Stawy stają się coraz bardziej wrażliwe, ciało nie jest już tak prężne, odporne i elastyczne, jak w młodym wieku. Widziałem wielu sędziwych joginów, wieku 80, 90, czy 100 lat i byli starzy. Może mieli w sobie odrobinę więcej energii i ruchliwości, bo uśmiechali się częściej niż młodsi od nich, ale w dalszym ciągu byli starzy i w końcu umierali. Wielu z nich umarło w ostatnich latach. Ale joga czyni umysł bardziej elastycznym i szczęśliwszym. Im człowiek starszy, tym mniej potrzeba, by być szczęśliwym.
Kiedyś miałem wobec siebie bardzo wysokie oczekiwania, szczególnie jeśli chodzi o trudne pozycje, wymagające ogromnej elastyczności i umiejętności gimnastycznych, które z wiekiem zanikają. Ale nie tęsknię tak bardzo za nimi, chociaż czasem zastanawiam się, jak będę uczył, kiedy czasem ledwo mogę ustać na nogach. Nie tęsknię za nimi, bo mogę robić rzeczy o wiele prostsze i ciągle odczuwać ogromną satysfakcję z mojej praktyki.
A w sensie duchowym, jak praktyka zmienia się w czasie? Czy człowiek staje się bardziej oświecony?
RF: Taką trzeba mieć nadzieję, chociaż ciągle wiele przede mną. Ale coraz bardziej zdaję sobie sprawę z tego, jak z duchowego punktu widzenia ważne są relacje ze światem. Na przykład jeśli ktoś lub coś mnie irytuje, a jest tego całkiem sporo, muszę szukać rozwiązania we własnym sercu. Okazuje się wtedy, że jest to ważniejsze dla oddechu niż samo ćwiczenie pranajamy. Jeżeli jesteś zły na kogoś albo o niego zaniepokojony i możesz z tą osobą się jakoś porozumieć, choćby przy pomocy smsa, wtedy odczuwasz ulgę i możesz łatwiej oddychać. Te emocje w stosunku do innych osób mają bowiem wpływ na twój oddech, tak jak joga. Jeśli zatem możesz wszystkie istoty pomieścić w swoim sercu, pranajama jest łatwa. Ale kiedy nawet jedna z tych istot pozostaje poza twoim sercem, prana wtedy dobrze nie płynie.
Skoro już tu jesteś...
...mamy do Ciebie prośbę. Coraz więcej osób czyta artykuły na portalu Bosonamacie.pl, znajduje tu także informacje o ciekawych warsztatach i wyjazdach.
Nasz portal działa na zasadach non-profit, nie jest firmą, ale efektem pracy i zaangażowania grupy pasjonatów.
Chcemy, by nasz portal pozostał otwarty dla wszystkich czytelników, bez konieczności wprowadzania opłat za dostęp do treści.
Dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą. Wesprzyj nas na Patronite! Nawet symboliczne 10 złotych miesięcznie pomoże nam tworzyć wartościowe treści i rozwijać portal.
Jeśli nasz artykuł był dla Ciebie pomocny, ciekawy lub po prostu lubisz to, co robimy – kliknij logo poniżej i dołącz do grona naszych patronów.
Każde wsparcie ma znaczenie. Dzięki Tobie możemy działać dalej!
Dziękujemy!