
Brahmacharya: Badanie relacji z perspektywy animistycznej i systemowej
Brahmacharya: Badanie relacji z perspektywy animistycznej i systemowej
Autor: Iain Grysak
Tłumaczenie: Marek Łaskawiec
Pojęcie „brahmacharya” występuje zarówno w Sanskrycie jak i w palijskim, starodawnych językach Indii. Występuje również jako jedna z pięciu jam u Patandźalego, a także jako element buddyjskiej pañcasili, które odnoszą się do etycznych i behawioralnych aspektów praktyki duchowej. Brahmacharya jest zwykle interpretowana jako kontrola lub ograniczanie się w ekspresji energii seksualnej. Szczegółowe zalecenia co do tego kontrolowania czy ograniczania się różnią się w zależności od tradycji i z reguły odzwierciedlają standardy kulturowe w niej zakorzenione.
Ludzie zawsze pojmują i interpretują rzeczywistość przez pryzmat swojego kulturowego filtra. Twierdzenia przeciwne świadczą tylko o głębokim niezrozumieniu natury naszego umysłu. To, jak interpretuję jakieś starodawne teksty jest zwykle spersonalizowane. Nie traktuje ich jako niepodważanych, odwiecznych, wyrytych w kamieniu prawd, ale jako źródło plastycznych i płynnych pojęć, które mogą podlegać reinterpretacji i są zwykle wtłaczane w nowy, zmieniający się kontekst. Mój indywidualny sposób postrzegania rzeczywistości i mojego w niej miejsca nie jest spójny z żadną wizją świata zawartą w tekstach źródłowych wiodących religii, kultur czy duchowych systemów. Nie usiłuję dopasować mojego zachowania czy wewnętrznej logiki postępowania do prawd głoszonych przez innych. Zamiast tego wolę aktywnie reinterpretować wybrane pojęcia z duchowych czy kulturowych tradycji, aby współgrały z moim własnym, subiektywnym i wewnętrznie odczuwalnym rozumieniem. Dzięki temu udaje mi się zachować poczucie spójności z samym sobą i otaczającym mnie światem.
Przyznanie pierwszeństwa własnej, wewnętrznej logice i rozumieniu świata oznacza dla mnie bycie „autentycznym”, zwłaszcza gdy mówimy o tej wewnętrznie wytworzonej prawdzie, która rozstrzyga o naszym zachowaniu w relacjach ze światem zewnętrznym. Autentyczność często rzuca wyzwanie społecznym i kulturowy normom, które są bardziej odzwierciedleniem zewnętrznego konsensusu niż rzeczywistej wewnętrznej prawdy. Próba przyjęcia światopoglądu, zasad postępowania czy sposobu bycia niezgodnego z naszą własną naturą jest gwałtem zadawanym samemu sobie i stanowi źródło wewnętrznego konfliktu, który prowadzi do rozdwojenia osobowości. „Nieautentyczne” są takie właśnie próby kształtowania zachowań lub poglądów, które nie są zgodne z naszym fenomenologicznym doświadczeniem. Niestety, większość z nas angażuje się w tego typu niezdrowe działania z konformizmu lub potrzeby kulturowej czy religijnej przynależności. Moim zdaniem, ktoś kto poszukuje prawdy powinien tego unikać, niezależnie od społecznej presji i trudności, które mogą być skutkiem jego autentycznej i otwarcie prezentowanej postawy.
Brahmacharya to jedno z takich pojęć, które pozwalam sobie poddać reinterpretacji. Zwykle brahmacharya rozumiana jest wąsko, jako stawianie granic czy powściągliwość w sferze relacji seksualnych między ludźmi. Osobiście wolę myśleć o brahmacharyi jako pojęciu szerszym, odnoszącym się do odpowiedzialności i naszej świadomości całościowego wpływu wywieranego na „innych” – niezależnie od tego czy rozumiemy przez to ludzi czy nie. Współczesna (tj. post-neolityczna) religia czy duchowość skupia całość swojej uwagi na człowieku, a szczególnie na jego seksualnej energii. Nie ma w tym nic dziwnego, jeżeli weźmiemy pod uwagę to, że współczesne religie wyrosły głównie jako narzędzie sprawowania kontroli i koordynowania wysiłków dużych ludzkich zbiorowości, poprzez jednoczenie ich w ramach wspólnej wizji świata, przyświecających im celów i obowiązujących zasad moralnych. Jednym z najskuteczniejszych sposobów kontrolowania człowieka jest kontrolowanie jego seksualnej energii.
Kiedy przyjmiemy szerszą interpretację pojęcia brahmacharya, która obejmie większą świadomość i wrażliwość – a więc w konsekwencji i odpowiedzialność – wobec szeroko rozumianych relacji z innymi, uzyskamy prawdziwie głęboki wgląd w naturę człowieka. Gdy jednak brahmacharya zostanie zredukowana do zewnętrznej kontroli w sferze relacji seksualnych, staje się pojęciem płytkim i zwodniczym, może ograniczyć bowiem rozumienie ludzkiej natury wyłącznie do sfery kontroli społecznej.
Nasze organizmy pozostają w ciągłych relacjach ze środowiskiem. Pozostajemy w „stosunku” do naszego środowiska 24 godziny na dobę, tak długo dopóki żyjemy. Nasze środowisko obejmuje wszystko to, co może być określone jako „różne” od nas. Zawiera w sobie innych ludzi, zwierzęta, jakiekolwiek inne formy życia, a także wszystkie „nieożywione” przejawy istnienia, które nie są tożsame z nami – skały, wiatr, wodę, itd. Innymi słowy, nasze środowisko to wszystko to, co nie jest nami.
Wymiana informacji, która odbywa się między żywym organizmem a jego środowiskiem ma charakter fizyczny i energetyczny. Jest to wymiana obustronna – jesteśmy zarówno dawcą jak i biorcą energii – i te wzajemne przepływy w relacjach między jednostką a jej środowiskiem nie ustają nawet na chwilę, tak długo, jak pulsuje w nas życie. Gdy pozostajemy w pełnym związku z własnym ciałem, możemy odczuwać to na poziomie czysto empirycznym. Dla społeczności żyjących w okresie przed agrarnym takie animistyczne rozumienia świata i głębokie poczucie łączności z żywą tkanką Ziemi były czymś oczywistym i nie wymagały tłumaczenia. W czasach nowoczesnych, odcięty od naszej cielesności, homocentryczny świat, w którym większość z nas funkcjonuje, sprawia, że łatwo tracimy z pola widzenia naszą nieustającą łączność z otaczającym nas środowiskiem.
Między nami a środowiskiem istnieje rzecz jasna wyraźna różnica. Jednak, biorąc pod uwagę odwieczny, nieustanny i obustronny przepływ informacji i substancji między nami a środowiskiem, definiowanie się poza kontekstem własnego środowiska jest w istocie niemożliwe. Z jednej strony jesteśmy autonomicznymi, autopoietycznymi (tj. samopowielającymi, samopodtrzymującymi się – przyp. tłum) bytami i w tym sensie jesteśmy wyraźnie różni od naszego środowiska. Jednocześnie jednak sami JESTEŚMY naszym środowiskiem. Aby prawdziwie zrozumieć naturę człowieka, ważne jest utrzymanie takiego dialektycznego spojrzenia na te dwie pozornie różne perspektywy.
W swojej znakomitej książce „The Biology of Wonder” Andreas Weber zauważa, że nie “przetwarzamy” spożywanych przez nas elementów środowiska ten sam sposób, jak to robi maszyna, np. tak, jak silnik spalinowy. Silnik spala węglopochodne paliwa, aby pozyskać energię do poruszania swoich tłoków. Powstały w tym procesie spalania odpad, tlenek węgla, uwalniany jest do atmosfery. Co ważne, w procesie tym struktura silnika nie ulega zmianom. Silnik nie pozostaje w łączności czy relacji ze swoim środowiskiem – wykorzystuje środowisko do swego funkcjonowania. Atomy i molekuły tworzące silnik w chwili jego powstania pozostaną niezmienne za 10, 20 czy 50 lat. Wewnętrzna struktura silnika nie ulega zmianie dlatego, że wykorzystuje on środowisko. Silnik został zbudowany przez swego twórcę w konkretnym celu i umieszczony w środowisku, by wykonać określone zadanie.
Współczesna nauka i religia przyjmują podobny punkt widzenia na rolę człowieka w stosunku do środowiska, w którym żyje. Jednak, przy dokładniejszej analizie oczywistym staje się fakt, że analogia silnika nie da się utrzymać w przypadku relacji między żywą istotą a jej środowiskiem. Nie pobieramy energii ze środowiska, aby dostarczyć paliwa naszemu ciału w ten sam sposób, w jaki robią to maszyny. Nie zostaliśmy także umieszczeniu w istniejącym wcześniej środowisku, aby wypełnić jakiś określony cel. Człowiek wchodzi w interakcję ze środowiskiem w zupełnie inny sposób niż maszyna.
Podczas swojej interakcji czy w trakcie swego „współżycia” ze środowiskiem człowiek właściwie łączy się z nim. W procesie oddychania komórkowego, komórka nie „spala” cukrów, aby poruszyć czy napędzić swoje części na podobieństwo silnika. Komórka integruje molekuły cukrów do swojej fizycznej struktury. Jedzenie spożywane przez żywą istotę staje się częścią jej ciała, a więc częścią procesu przetwarzania tej istoty. Nie wydalamy również odpadów powstających w czymś w rodzaju procesu spalania podczas oddychania na poziomie komórkowym. Komórka dokonuje podziału części swojej struktury, aby pozbyć się jej jako dwutlenku węgla. Faktyczna część żywej istoty staje się częścią jej środowiska. Gdy przyjrzeć się ludzkiemu ciału, tworzące je atomy i molekuły ulegają ciągłym zmianom. Każda z molekuł naszego ciała w stosunkowo krótkim czasie jest zastępowana przez inną. Człowiek nieustannie odtwarza się czerpiąc ze swego środowiska, zaś jego środowisko w podobny sposób odtwarza się z jego ciała. Pomimo dostrzegalnej różnicy między nimi, pozostają one tak intymnie powiązane, że stanowią część jednorodnego procesu i są w istocie nierozłączne. Moim zdaniem „współżycie” jest doskonałym określeniem, by opisać tej intymny proces wymiany i współtworzenia, dlatego też uzasadnione wydaje się stosowanie pojęcia brahmacharya dla opisania procesu wzajemnej wymiany w ramach tego ścisłego związku.
Aby zrozumieć naturę wzajemnych relacji między człowiekiem a środowiskiem, dobrze jest także przyjrzeć się roli i funkcji, jaką spełnia pojedyncza komórka w ludzkim organizmie. Każda komórka posiada na wpół przepuszczalną błonę, która stanowi rodzaj granicy, przez którą komórka definiuje się w odniesieniu do reszty środowiska ludzkiego ciała. Błona ta stanowi jednocześnie łącznik, przez który komórka nieustannie wymienia się informacjami i substancjami z resztą organizmu w złożonym i dynamicznym procesie wzajemnego oddziaływania. W ramach stworzonej przez siebie teorii autopoezy, Francisco Varela i Humberto Maturana uznają komórkę za podstawową jednostkę życia. Dla nich komórka jest podstawową jednostką „bycia”. Komórka jest autonomicznym tworem, który nieustannie odtwarza się w poprzez wymianę informacji i substancji ze swym środowiskiem. Kiedy usuniemy pojedynczą komórkę z ludzkiego ciała, szybko zginie. Komórka jest indywidualnym i autonomicznym „bytem”, ale może istnieć jedynie gdy funkcjonuje w relacji do całości, której jest częścią. Komórka jest indywidualnym bytem, ale należy także do ludzkiego ciała.
Człowiek ma również błonę czy linię graniczną, poprzez którą definiuje się w stosunku do środowiska. Ale my również jesteśmy na wpół przepuszczalni i nieustannie odtwarzamy się poprzez wymianę informacji i substancji ze środowiskiem. Jesteśmy autonomicznymi i niezależnymi bytami, jednak nie możemy istnieć lub definiować się jako byt poza kontekstem, jaki tworzy nasza relacja ze środowiskiem. Pozostajemy w ciągłym akcie głębokiego współżycia z naszym środowiskiem i w dosłownym tego słowa znaczeniu JESTEŚMY naszym środowiskiem.
Jedną z podstawowych słabości tradycyjnego podejścia redukcjonistycznego w nauce jest to, że podchodzi do środowiska jako do statycznej, uprzedmiotowionej „rzeczy”, z której my – jako obserwatorzy – możemy się jakoś usunąć i badać ją, jak gdybyśmy nie byli jej częścią, która wywiera na nią wpływ i sama jej wpływowi podlega. Podobny błąd popełniają także główne współczesne religie świata. Wszystkie główne post-neolityczne religie postrzegają człowieka, jako istotę umieszczoną w zewnętrznym środowisku dla realizacji jakiegoś boskiego celu lub misji. Zgodnie z tymi antropocentrycznymi religiami, ostatecznym celem praktyk duchowych jest skuteczne uwolnienie naszej prawdziwej istoty z gmatwaniny otaczającego środowiska. Niezależnie od tego, czy cel ten realizuje się poprzez zbawienie w raju (jak w przypadku zachodnich religii monoteistycznych) czy na drodze wyplątanie się z zasłony iluzji i poprzez zrozumienie, że środowisko jest nierealną projekcją świadomości (co ma miejsce w przypadku wschodnich religii nie-dualistycznych) – wszystkie współczesne religie, podobnie jak redukcjonizm w nauce, popełniają ten sam fundamentalny błąd, intepretując człowieka jako jednostkę autonomiczną, jakoś oddzieloną, wyjątkową, czy zasadniczo różną od swego środowiska. Ten fundamentalny błąd można by określić „antropocentrycznym pomyleniem części z całością”.
Kształtujemy i definiujemy nasze środowisko na drodze wymiany bodźców fizycznych i informacji. Równocześnie nasze środowisko kształtuje i definiuje to, kim i czym jesteśmy. Zamiast myśleć o nas samych i naszym środowisku jako o podmiocie i przedmiocie, czymś realnym i nierealnym, twórcy i tworzywie, czyli jako o rzeczach odrębnych, byłoby lepiej i prawdziwiej myśleć o naszym środowisku jako o całości, której jesteśmy uczestniczącą częścią. Nie jesteśmy UMIESZCZENI w tym świecie. My się wyłaniamy Z NIEGO i WRAZ Z NIM nim, pozostając z nim w nierozerwalnie splecionym stosunku.
W myśleniu systemowym część i całość współtworzą się w procesie wzajemnego i cyklicznego oddziaływania, które wykracza poza linearną przyczynowość redukcjonistycznej nauki czy religii. Części definiują i są źródłem całości poprzez swoje wzajemne relacje, jednocześnie powstanie całości daje podstawy do istnienia części, bez których całość nie może istnieć i doświadczać swego istnienia. W ramach systemu, części i całość są tak ściśle powiązane i wzajemnie zależne, że prawdziwa natura jakiegokolwiek aspektu systemu może być dobrze zrozumiała jedynie poprzez badanie go w kontekście siatki jego powiązań. Powiązania te są kluczowe dla odpowiedniego zdefiniowania takiej właśnie całości. Bez nich całość nie istnieje. Dotyczy to także ludzi i ich środowiska. Próby wyabstrahowania się, ucieczki, wyzwolenia czy oderwania się od naszego środowiska – w sensie fizycznym, intelektualnym czy duchowym – prowadzą do głębokiego niezrozumienia tego, kim i czym jesteśmy.
Myślenie systemowe jest obecnie najlepszym sposobem patrzenia na naturę człowieka i jego środowisko – z duchowego, religijnego i naukowego punktu widzenia. Człowieka – niezależnie od tego, czy badamy jego biologię, psychologię, „duszę” czy cel istnienia – nie można dobrze zrozumieć bez brania pod uwagę jego wielorakich relacji ze środowiskiem. Człowiek i jego środowisko współtworzą się i współdefiniują, kreując wspólnie większą całość jako element życia na Ziemi i jego odysei poprzez miliardy lat ewolucji biologicznej. Próby definiowania lub jakiegokolwiek zrozumienia człowieka poza kontekstem jego tętniącej życiem siatki relacji z organicznym domem, jakim jest nasza planeta, są pozbawione sensu i świadczą o całkowitym oderwaniu od rzeczywistości. Nasze dynamiczne i organiczne relacje z naszym środowiskiem (i poprzez nie) stanowią w istocie zasadniczy aspekt tego, kim i czym jesteśmy oraz nadają sens naszemu istnieniu.
Animistyczne postrzeganie świata naszych przed-neolitycznych przodków (nie tylko sapiens, ale naszych wymarłych kuzynów homo genus) było zapewne zgodne z takim systemowy spojrzeniem na naturę człowieka. Zaryzykowałbym nawet tezę, że niektóre aspekty animizmu stanowią subiektywnie „odczuwany” czy emocjonalnie-fenomenologiczny wymiar współczesnych teorii systemowych. Animizm i teorie systemowe pasują do siebie i, gdy je połączyć, dają całościowy obraz ludzkiej natury (zarówno z racjonalno-koncepcyjnego, jak i z emocjonalnie-fenomenologicznego punktu widzenia).
Nasze wyabstrahowanie się i koncepcyjne oddzielenie się od środowiska było błędem i najprawdopodobniej rozpoczęło się wraz z nadejściem rewolucji agrarnej ok. 12 tysięcy lat temu. Zarządzanie stworzonymi przez ludzi ekosystemami i towarzyszące temu pojawienie się koncepcji własności ziemi były prawdopodobnie źródłem poczucia oddzielenia się człowieka od reszty świata. W ten sposób pojawiły się wielopoziomowe koncepcje „człowieka” oraz „środowiska”, które 12 tysięcy lat temu najprawdopodobniej nie istniały. Taki pojęciowy rozdźwięk poszerzał się wraz rozwojem technologicznym współczesnej cywilizacji. Kiedy przestaliśmy postrzegać się jako współuczestnicząca część procesów natury, zaczęliśmy uważać się za coś wyjątkowego i oddzielnego od natury, kogoś kto ma prawo traktować naturę przedmiotowo i wykorzystywać ją do własnych celów. Na takim podejściu i sposobie myślenia wyrosły uprzedmiatawiające naturę główne religie i redukcjonistyczna nauka, wzmacniając i upowszechniając ten trend w trakcie trwającego tysiąclecia eksperymentu opartego na poznawczym błędzie. Po kilku tysiącleciach samo-potwierdzania i wzmacniania takiej wizji samego siebie między nami a planetą Ziemią powstała ogromna przepaść obcości i alienacji, której doświadczamy dzisiaj i która doprowadziła nas do klimatycznych i ekologicznych zmian, mogących doprowadzić do zagłady człowieka.
Współczesne religie tradycyjnie sprawdzają się jako narzędzia doskonałe do jednoczenia, kontrolowania i organizowania dużych grup ludzi wokół wspólnego celu. Redukcjonistyczna nauka dostarcza ogromnej wiedzy o tym, w jaki sposób działają elementy, z których składa się natura i powstaje życie. Wiedza ta została wykorzystana przez współczesne technologie w stopniu, o jakim nie mogli nawet marzyć nasi, wcale nie tak odlegli przodkowie. Oba te osiągnięcia – jednoczenie ludzi wokół wspólnego celu oraz zaprzęgnięcie sił natury do tworzenia cudownych wynalazków – są dziedzictwem świadczącym o potędze i możliwościach naszego gatunku. Jednak pomimo tych osiągnięć (a może z ich powodu) nasza cywilizacja znalazła się na skraju prawdziwej katastrofy. Wykorzystujemy technologię tak szeroko, beztrosko i bezmyślnie, że nieodwracalnie zmieniliśmy nasze środowisko naturalne w takim stopniu, że może nie nadawać się do życia dla naszego gatunku już za kilkaset lat. Fakt ten jest publicznie akceptowany do tego stopnia, że niewiele osób zaprzecza już zmianom klimatu czy postępującej degradacji środowiska naturalnego. Pomimo tego, zachowujemy się jak gdyby nic się nie stało, nie rozważając nawet poważnie radyklanych zmian w naszym podejściu do środowiska, koniecznych do zapobieżenia katastrofie. Według mnie świadczy to o fundamentalnym niezrozumieniu, na czym polega brahmacharya. Nie budujemy prawidłowych czy odpowiedzialnych relacji z czymś, co jest „inne” od nas – z naszym środowiskiem.
Aby powstrzymać to staczanie się ku katastrofie, potrzebna jest radykalna zmiana sposobu myślenia. Na nic nie zdadzą się kolejne cuda nauki czy inżynierii albo jeszcze większa wiara w post neolityczne religie. Nie pomoże to nam w zmianie systemu, którego jesteśmy częścią dominującą w tym stopniu, że nie potrafimy już sensownie się z nim zintegrować. Dominujące współczesne światopoglądy nie będą tu specjalnie pomocne, bo zasadniczo błędnie pojmują egzystencjalny sens i cel ludzkiego życia. Dopóki nie zmienimy tego, jak rozumiemy nasze miejsce w ramach naszego „środowiska”, pozostaniemy oderwani od rzeczywistości i nie nawiążemy ponownie zdrowej i trwałej relacji z innymi podmiotami, biorącymi udział w tym tańcu życia, jakim jest organizm naszej planety.
Potrzebne jest nam nowe spojrzenie, które uznaje, że ludzie są rzeczywistymi, autonomicznymi istotami, ale jednocześnie są zintegrowaną częścią większej całości „natury” czy „Gai” w tym stopniu, że sami JESTEŚMY naturą. Nie jesteśmy w żaden sposób wyjątkowi, uprzywilejowani lub ważniejsi niż pozostałe części całości. Inne zwierzęta, drzewa, skały, rzeki i wiatr należą do świata ożywionego i są częścią nas i tym kim jesteśmy. Dynamicznie oddziałujemy na otaczający nasz świąt, tworząc żyjącą, powiązaną sieć, ale jednocześnie sami jesteśmy przez tę sieć tworzeni.
Kultury animistyczne są świadome, że konieczne jest ustalenie zasad współżycia ze środowiskiem czy relacji z większą całością, której pozostają częścią. Rozumiejąc swą rolę jako część większej całości, zwracają baczną uwagę na naturę tych relacji, a także na konieczność utrzymywania ich na zdrowym i praktycznym poziomie. Zamiast patrzeć na środowisko, jako na coś „odrębnego”, coś czym można manipulować, wykorzystywać i konsumować, aby realizować swoje egoistyczne cele niepohamowanego wzrostu i ekspansji, rozumieją środowisko jako coś, w czym uczestniczą i z czym są nieoderwalnie związane. Środowisku należy się szacunek pod każdym względem. Każda roślina, każde zwierzę, każda skała, każdy łyk powietrza jest świętością i należy im się szacunek i troska w tym samy stopniu, w jakim traktujemy nasze ciało czy ciało naszej partnerki lub partnera. Dla mnie na tym właśnie polega istota animizmu i na tym polega także istota brahmacharyi.
Nadanie nowego sensu brahmacharyi z perspektywy animistycznej oznacza, że granica między nami a tym, co jest poza nami jest definiowana z pokorą, uwagą i szacunkiem. Brahmacharya jest zasadą postępowania obowiązującą nie tylko w naszych seksualnych relacjach z innymi ludźmi, ale także w KAŻDEJ naszej interakcji z czymś, co można określić jako „zewnętrzne”. Oznacza to uznanie, że choć jesteśmy oddzielnymi i autonomicznymi istotami, jednocześnie JESTEŚMY interakcją i relacjami z innymi częściami środowiska. Zrozumienie samego siebie sprowadza się do zrozumienia jak współgramy z otaczającym nas światem.
Za najdoskonalszą formę brahmacharyi można uznać poszukiwanie czystego połączenia się w akcie seksualnym z drugim człowiekiem. Brahmacharyi można jednak doświadczać poprzez odczuwanie czystego połączenia w każdym przejawie naszej relacji ze środowiskiem. Każdy akt wymiany, z którym mamy do czynienia – każdy kęs pożywienia, każdy oddech, każda informacja, którą dzielimy się z innymi ludźmi lub zwierzętami, wiatrem czy drzewami – jest jakimś przejawem brahmacharyi. Sposób, w jaki wpływamy na otaczający nas świat – wszystko to, co wydzielamy z powrotem do środowiska, sposób w jaki stąpamy po ziemi, w jaki oddychamy czy jak wymieniamy się informacjami – stanowią przejaw brahmacharyi. Praktykowanie brahmacharyi jest dla mnie wzięciem odpowiedzialności za wszystkie i każdą z osobna interakcję czy wymianę ze środowiskiem oraz zrozumienie, że proces ten ma miejsce 24 godziny na dobę. Tworzymy świat, w którym żyjemy i sami jesteśmy tworem tego świata. Zrozumienie i doświadczanie tego faktu oraz życie w taki sposób, by dać temu pełen wyraz jest odpowiednią praktyką brahmacharyi.
Kiedy przyjmiemy to do wiadomości, możemy przeanalizować każdy rodzaj interakcji między nami a środowiskiem i zadać sobie pytanie, czy interakcja ta jest: oparta na wzajemności, funkcjonalna, oraz zdrowa dla całości układu, czy może jest ona raczej konsumpcyjna, oparta na wyzysku, a więc w ostatecznym rozrachunku niszcząca dla całości i stąd alienująca oraz szkodliwa dla nas samych. Nie jest łatwo przyznać, że współczesne rolnicze, przemysłowe i technologiczne społeczeństwo weszło na ścieżkę eksploatacji, zniszczenia i alienacji. Będąc częścią współczesnego społeczeństwa, idziemy drogą wyznaczoną przez naszych przodków 12 tysięcy lat temu. Świadomość jest jednak pierwszym krokiem. Jedynie poprzez uświadomienie sobie naszych wzajemnych oddziaływań ze środowiskiem w skali mikro, minuta po minucie, oraz poprzez ponowne nakierowanie naszej duchowości i światopoglądu na Ziemię i nasz z nią nierozerwalny związek, możemy mieć nadzieje, że stworzymy etyczną masę krytyczną, promującą wewnętrzną i zewnętrzną spójność oraz całościowe podejście do świata. Każdy rodzaj interakcji ze środowiskiem ma znacznie. Każde działanie, w które się angażujemy jest odczuwane przez pulsującą życiem całość i przyczynia się do jej jakości i dobrostanu. W rezultacie kształtuje również nas samych i stanowi o tym, kim i czym jesteśmy. Nawet jeśli wpływ działań pojedynczego człowieka jest nieznaczący z punktu widzenia większej całości, mam przekonanie, że naszym moralnym obowiązkiem jest podchodzenie z pełną uwagą do wszystkich naszych interakcji z otoczeniem. Ten typ moralnej wrażliwości jest właśnie przejawem brahmacharyi.
Relacje z otaczającym światem realizują się poprzez odczuwanie naszej cielesnej w nim obecności. Współżyjemy z naszym środowiskiem poprzez nasze zmysły i działania. Jeśli chcemy praktykować brahmacharię poprzez większą świadomość naszych relacji oraz wymiany informacji i substancji ze środowiskiem, możemy osiągnąć to jedynie poprzez zwiększoną wrażliwość i rozwinięcie umiejętności odczuwania własnego ciała.
Przez ostatnie 12 tysięcy lat stopniowo doszło do naszego uprzedmiotowienia i oddzielania się od organicznego, żyjącego tworu, jakim jest Ziemia. Nic więc dziwnego, że w podobny sposób próbujemy oderwać się od naszego organicznego, żyjącego ciała. We współczesnej nauce pojawia się teoria, że ciało jest jedynie linearnym procesem przyczynowo-skutkowym, powstałym z bezwładnej, nieożywionej materii. Współczesne religie postrzegają ciało oraz jego naturalne instynkty i odczucia jako przeszkodę czy źródło pokus, stojących na drodze do wyzwolenia czy zbawienia. Osoby praktykujące jogę, medytację czy inne duchowe tradycje często uważają, że ich celem jest osiągniecie transcendencji czy wykroczenie poza swoje ciało fizyczne. Uznaje się, że ciało przynależy do świata „niższej świadomości” i – jeśli żyje się zgodnie z jego potrzebami – oddala nas od wyzwolenia i prawdziwej wolności. Tak, jak współczesny człowiek oddzielił się od „natury” i zaczął postrzegać ją jako wrogą, a przez to jako przedmiot podboju czy podporządkowania poprzez nowoczesną technologię i cywilizację, tak my – w analogiczny sposób – zaczęliśmy patrzeć na fizyczną realność naszego własnego ciała.
Sami stajemy się ofiarą prób podporządkowania i kontrolowania natury dla realizacji naszych pragnień i celów. W końcu w reakcji na to żyjąca planeta Ziemia stanie się nieprzyjazna dla form ludzkiego życia. Podobnie ktoś, kto wypowiada wojnę swemu fizycznemu ciału nie może spodziewać, że osiągnie zdrowie, wolność czy spokój wewnętrzny.
Nasz powrót do domu, na planetę Ziemię musi zacząć się od naszego ciała. Jeśli mamy zamiar pogłębić i ponownie poczuć nasz związek z całą resztą żywego organizmu Ziemi, tak aby wejść z nią w odpowiednie i wzajemnie korzystne relacje, musimy najpierw postąpić analogicznie z własnym ciałem. Zanim zaczniemy się znowu kochać Ziemię, musimy najpierw ponownie pokochać własne ciało. Jeśli Ziemia wraz z jej wszystkimi pięknymi elementami ma być uznana za świętą i zostać przedmiotem kultu, jak to ma miejsce w animistycznych systemach wiary, nasze ciało musi stać się przedmiotem równie głębokiego szacunku. Oznacza to pełną akceptację naszej fizyczności jako kluczowego aspektu tego kim i czym jesteśmy. Ten szacunek dla naszej organicznej fizyczności jest przejawem łączności z naszą cielesnością.
Taka łączność z cielesnością nie oznacza zwracania większej uwagi na własne ciało. Nie oznacza również dbania o ciało czy „bycie” w ciele. Nie jesteśmy właścicielami swojego ciała. Ciało to nie dom czy samochód. Tego typu myślenie, choć pewnie przyświecają mu słuszne intencje, w dalszym ciągu traktuje ciało jako coś fundamentalnie innego niż nasza prawdziwa esencja. Podobnie jest z tymi, którzy promują pogląd, że człowiek jest obrońcą czy opiekunem Ziemi. Znowu, intencje są słuszne, ale koncepcja ta w rezultacie powiela poczucie oddzielenia się czy inności pomiędzy człowiekiem a całą resztą organicznego świata.
Prawdziwa łączność z ciałem oznacza akceptację i odczuwanie, że JESTEŚMY ciałem. Esencją natury ludzkiej jest to, że jesteśmy istotami fizycznie ucieleśnionymi. Jakakolwiek duchowość, która usiłuje oddalić nas od tej prawdy poprzez negowanie fundamentalnej rzeczywistości, jaką jest nasza fizyczna cielesność, prowadzi tylko do wewnętrznego konfliktu i cierpienia. Cała magia i cudowność ludzkiego życia wydarza się poprzez nasze fizyczne istnienie. Ciało, umysł i dusza nie są oddzielnymi bytami. Są jedynie różnymi aspektami dziejącego się procesu o nazwie życie. Podobnie, ludzie nie są oddzieleni od reszty środowiska. Jesteśmy po prostu jedną z manifestacji twórczego impulsu samej natury. To my JESTEŚMY Ziemią, to my JESTEŚMY naturą, tak jak JESTEŚMY środowiskiem. Kiedy zacznie się już odpowiednio doświadczać i postrzegać własne ciało, doświadczenie pozostawiania w niekończącym się współżyciu i połączeniu z resztą żywego organizmu Ziemi staje się dostępne bez wysiłku i w sposób zupełnie naturalny.
Taki właśnie sposób „zintegrowania” daje mi joga i medytacja. Nie wierzę we wschodnie drogi oświecenia lub wyzwolenia czy zachodnie koncepcje raju. Cierpienie jest integralną częścią doświadczania życia. Nie trzeba bać się cierpienia i nie ma sposobu, aby go uniknąć czy przezwyciężyć. Sposobem na realną, skuteczną i spójną egzystencję jest radzenie sobie z cierpieniem, a nie pogoń za nieosiągalnym stanem wolności od cierpienia. Pełne zaakceptowanie wszystkich radości i trudów oraz nieskończonych odmian doznań, które pozostają naszym udziałem oznacza akceptację dla samego życia, którego treścią jest właśnie uczestnictwo. Bycie we własnym ciele oznacza cielesne uczestnictwo w procesie życia i doświadczanie w pełni całego spektrum uczuć. Istniejąc tylko w ten sposób możemy praktykować relację, jaką jest brahmacharya z odpowiednią wrażliwością.
Cała mądrość miliardów lat organicznej ewolucji zawarta jest w naszym ciele i w Ziemi. Abstrakcyjne koncepcje i idee, które stworzył ludzki umysł, są znacznie bardziej współczesnym tworem. Sposobem na dotarcie do głębokich, starszych i nasyconych mądrością sekretów życia jest dostrojenie się do organicznego rytmu żywej, tętniącej oddechem Ziemi poprzez nasze własne, głęboko wrażliwe ciało. To ono właśnie może usłyszeć i pojąć te sekrety. Relacja musi być odczuwana w sensie fenomenologicznym, a do odczuwania zdolne jest jedynie nasze ciało.
Często słyszę, jak osoby praktykujące jogę mówią pobłażliwie o tych, którzy skupiają się na asanach jako formie fizycznej praktyki. „Dla niego to tylko praktyka FIZYCZNA …” – to jedne z największych epitetów, jakie można usłyszeć w jogicznym światku. Mam wrażenie, że WSZYSTKIE praktyki, które prowadzą nas do prawdy o naturze ludzkiej mają charakter fizyczny. Praktyka asan w systemie Ashtanga Jogi oraz medytacja w tradycji Vipassany to potencjalnie dwie najskuteczniejsze wyostrzające zmysły i ucieleśniające techniki, jakie istnieją. Stosuję obie te techniki przez prawie 20 lat i są one dla mnie po prostu dwoma różnymi aspektami tego samego procesu duchowego i organicznego kontaktu z cielesnością. Wrażliwość i intuicyjna, organiczna świadomość, które można rozwinąć dzięki odpowiednio długiemu poświęceniu się tym praktykom, pomogły mi zrozumieć, że KAŻDA praktyka jest fizyczna. Dotyczy to także brahmacharyi. I dzieje się tak nie dlatego, wykorzystujemy siłę woli, aby narzucić sobie ograniczenia, ale dlatego, że odpowiedzialne, autentyczne i oparte na uczuciu relacje powstają tylko dzięki odpowiednio dostrojonemu i zmysłowo uwrażliwionemu ciału.
Zwierzęta rozumieją to instynktownie. Obserwowanie zwierzęcia poruszającego się i pozostającego w ścisłym związku z naturalnym środowiskiem jest jogą w najczystszej postaci. Instynktownie zwierzę pozostaje w jedności ze swym środowiskiem. Nie ma w nim żadnego koncepcyjnego oddzielenia, tylko czysta ucieleśniona mądrość w akcji. Najgłębsze doświadczenia w praktyce jogi czy medytacji powstają w taki sam sposób – kiedy całkowicie zanurzymy się i poddamy się ucieleśnionej mądrości naszego organicznego, intuicyjnego ciała i oddechu, kiedy po prostu płyniemy w tym stanie, wolni od dręczącego oddzielenia, które jest złudzeniem naszego koncepcyjnego umysłu. Natura jest oświecona. Nasze ciało i oddech są oświecone. Musimy wrócić do tego stanu organicznej mądrości i istnienia.
Podziękowania:
Chciałbym podziękować Edwardowi Fosterowi, wizjonerowi, artyście, malarzowi, za wyrażenie zgody na wykorzystanie jego obrazów, jako ilustracji do niniejszego tekstu. Kiedy szukałem ilustracji do mojego artykułu, natknąłem się na jego stronę internetową i spędziłem wiele czasu podziwiając jego prace. Dziękuję również Clayton Loizou za wszystkie sugestie i pomoc w redagowaniu tekstu.
Artykuł pochodzi ze strony www.spaciousyoga.com
Skoro już tu jesteś...
...mamy do Ciebie prośbę. Coraz więcej osób czyta artykuły na portalu Bosonamacie.pl, znajduje tu także informacje o ciekawych warsztatach i wyjazdach.
Nasz portal działa na zasadach non-profit, nie jest firmą, ale efektem pracy i zaangażowania grupy pasjonatów.
Chcemy, by nasz portal pozostał otwarty dla wszystkich czytelników, bez konieczności wprowadzania opłat za dostęp do treści.
Dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą. Wesprzyj nas na Patronite! Nawet symboliczne 10 złotych miesięcznie pomoże nam tworzyć wartościowe treści i rozwijać portal.
Jeśli nasz artykuł był dla Ciebie pomocny, ciekawy lub po prostu lubisz to, co robimy – kliknij logo poniżej i dołącz do grona naszych patronów.
Każde wsparcie ma znaczenie. Dzięki Tobie możemy działać dalej!
Dziękujemy!