
10 zalet „10-ciu lekcji jogi” – recenzja osobista
10 zalet „10-ciu lekcji jogi” – recenzja osobista
Na początek mały coming-out. Agnieszka Passendorfer, autorka książki „10 lekcji jogi”, jest moją znajomą. Może nawet kimś więcej niż znajomą, chociaż nie spędzamy tak wiele czasu na rozmowach. Kiedy jesteśmy razem, głównie oddychamy. Nie tak po prostu, ale przez nos i w dodatku z charakterystycznym szelestem. Nasz wdech i wydech mają taką samą długość, taką samą siłę i takie samo tempo (tak się przynajmniej staramy). Do melodii tych naszych oddechów (tzn. ja do melodii mojego, Agnieszka do swojego) zaplatamy się w najrozmaitsze pozycje. Mówiąc krótko wspólnie praktykujemy jogę – czasem mata w matę, czasem dwie maty dalej. Niekiedy ja praktykuje, kiedy Agnieszka prowadzi zajęcia, wtedy pomaga mi w niektórych pozycjach. Innym razem ona przychodzi na praktykę, kiedy ja mam swoją szychtę, wtedy role się odwracają. Mówiąc krótko nasza relacja jest bliska i czasem nawet dosłownie… dotykalna.
Nasza relacja stwarza oczywisty problem. Piszę bowiem recenzję z najnowszej książki Agnieszki, powinienem więc być szczery, obiektywny i wyważony. A to łatwe nie będzie. I to wcale nie dlatego, że nie chciałbym krytyką urazić uczuć Agnieszki albo obawiam się, że jak napiszę coś nie tak, szarpnie mnie zbyt mocno w kapotāsanie. Oddychamy już na tyle długo razem, że mogę pozwolić sobie na szczerość, Agnieszka zaś ma w sobie na tyle empatii i dojrzałości, że na pewno mnie nie szarpnie – nawet jeśli jej podpadnę.
Problem leży w tym, że nie mam najmniejszej ochoty być wyważony i obiektywny, bo „10 lekcji jogi” mi się po prostu bardzo podoba. Podoba mi się nie tylko jako książka o jodze, ale także jako rodzaj poradnika o tym, jak w miarę sensownie radzić sobie z naszym wewnętrznym zakręceniem, losem obdarzonym często dziwnym poczuciem humoru oraz najrozmaitszymi dobrymi radami, które możemy tu i ówdzie przeczytać. Książka Agnieszki podoba mi się także w pakiecie z naszą znajomością. Bo kiedy już nie oddychamy na macie, to czasem rozmawiamy i wtedy mogę przekonać się, że Agnieszka jest osobą odświeżająco spójną ze swoim pisaniem – mówi jak pisze, robi, co mówi i pisze jak jest.
Dlatego – to już drugi coming-out – moja recenzja nie będzie obiektywna, ale osobista. Skupię się także na tym, co mi się podoba, bo prawdę mówiąc podoba mi się wszystko. Tym bardziej, że znam styl Agnieszki z jej poprzedniej książki oraz jej bloga. Zanim zacząłem lekturę jej nowej książki, wiedziałem więc, że nie będzie w niej wielu skomplikowanych terminów w Sanskrycie, cytatów z Vācaspati Miśry, Hariharananda Aranyi czy Bogha Rājy, będzie natomiast sporo trafnych obserwacji, inspirujących historii, zaskakujących skojarzeń i ciepło-cierpkiego poczucia humoru. Wiedziałem również, że będzie o jodze prywatnie, szczerze i bez przeładowania teorią. A więc tak, jak dobrze jest czytać o jodze, kiedy jesteśmy trochę znużeni górnolotnymi słowami, oszołomieni ezoterycznymi teoriami oraz przytłoczeni ego współczesnych, sławnych joginów.
Tytuł książki Agnieszki zobowiązuje, a więc napiszę w punktach o 10 zaletach „10 lekcji jogi”. Kolejność punktów nie jest pewnie przypadkowa, bo z jakiś powodów jedne rzeczy przychodziły mi do głowy wcześniej niż inne. Nie należy jednak przywiązywać się do cyferek, bo nie stanowią one jakiejś bardzo przemyślanej gradacji. A zatem zalety książki Agi to:
- Współczesność
„10 lekcji jogi” traktuje o yamach i niyamach, czyli zasadach, którymi powinien kierować się jogin w stosunku do innych i samego siebie. W literaturze wymienia się kilka systemów yam i niyam, ich definicje oraz sama liczba może się zatem zmieniać. Agnieszka pisze o nich z punktu widzenia autora Yogasūtr, Patañjalego, który tworzył swoje dzieło mniej więcej półtora tysiąca lat temu. „10 lekcji jogi” nie jest jednak książką o Yogasūtrach i nie stawia sobie za cel dociekania genezy yam i niyam czy szczegółowego tłumaczenia historycznego kontekstu, w którym powstawały. Przeciwnie, nowa książka Agnieszki jest na wskroś współczesna, zaś dzieło Patañjalego staje się jedynie inspiracją i puntem wyjścia do stawiania pytań o to, co owe zalecania znaczą dla nas dzisiaj oraz z czym wiązać będzie się ich przestrzeganie lub nieprzestrzeganie. Jest to dobra wiadomość dla czytelników. Zasady postępowania czy wskazówki etyczne powinny być bowiem zawsze czytane przez pryzmat teraźniejszości oraz interpretowane z punktu widzenia wrażliwości współczesnego człowieka. W przeciwnym razie istnieje poważne ryzyko, że trafią na zakurzoną półkę z napisem „starocie”, a rozważania o zasadach etycznych nigdy nie powinny na taką półkę trafiać. Z interpretacjami Agnieszki można się zgadzać lub nie, ale na pewno jej książce los ten nie grozi.
- Rzetelność
Pomimo swej współczesności, treść książki nie jest jedynie zbiorem luźnych refleksji o tym, czym powinien kierować się jogin w swoim postępowaniu. Czytając „10 lekcji jogi” można poczuć, że pisze ją osoba o wiedzy filozoficznej oraz bogatym doświadczeniu praktycznym jako nauczyciel jogi. Być może jakiś nudny, historyczno-filozoficzny geek nie zgodziłby się w niektórymi interpretacjami, ale nie podważa to w żadnym razie jakości stawianych przez autorkę tez. Pomimo solidnego umocowania w filozofii, książka jednak nie epatuje cytatami, przypisami lub skomplikowaną terminologią. Jeśli już pojawia się w treści Sokrates, Kant czy Haṭhapradīpikā, to dzieje się to w sposób na tyle przyjazny, że czytelnik nie ma nagle wrażenia, że ktoś na siłę próbuj zaciągnąć go jakieś dusznej, uniwersyteckiej auli. Również kluczowe dla teorii etycznych Patañjalego terminy wyjaśnione są w sposób rzetelny i przestępny, co wcale nie jest takie częste. We współczesnych tekstach o jodze można bowiem spotkać interpretacje, które wpadają albo w hermetyczny żargon albo bywają uproszczone i mocno spłaszczone. Książka Agnieszki takiej pułapki zręcznie unika.
- Anegdotyczność
Jedna dobrze opowiedziana historia potrafi często wyjaśnić skomplikowany problem szybciej i łatwiej niż długi teoretyczny wywód. Takich historii znajdziemy w książce Agnieszki bez liku. Przeczytamy w niej np. opis jej doświadczeń z Tinderem, anegdoty z czasów szkolnych autorki i przykłady z jej bogatego doświadczenia zawodowego. Historie te nie są jednak opowiadane dla nich samych, ale ilustrują jakąś tezę, zmuszają do myślenia, karzą nam grzebać we własnej pamięci w poszukiwaniu zbieżnych czy przeciwstawnych doświadczeń. Anegdotyczność stylu Agnieszki ma jeszcze jedną wartość – poprzez historie, które opowiada poznajemy trochę bliżej samą autorkę. Dzięki temu jej przemyślenia nie brzmią jak chłodny wykład, ale przypominają bardziej rozmowę z bliską znajomą przy filiżance dobrej kawy.
- Szczerość
Trochę już o tym było, ale warto raz jeszcze podkreślić – książka Agnieszki jest napisana z dużą otwartością i szczerością. Pewnie niewielu autorów byłoby w stanie z taką swobodą i wdziękiem pisać o trudnych momentach własnego życia. A już na pewno niewielu autorów, którzy piszą o zasadach etycznych. Agnieszka otwarcie pisze o własnych problemach i wątpliwościach, myślach które buzują jej w głowie podczas praktyki jogi, a także o drodze którą przeszła, żeby pewne rzeczy zrozumieć. Dzięki temu czytając jej przemyślenia ma się poczucie, że są one autentyczne, bo oparte na własnych doświadczeniach.
- Zwięzłość
„10 lekcji jogi” nie jest książką długą, choć nie znaczy, że można ją przeczytać szybko i bez refleksji. Taka zwięzłość stylu jest poniekąd w przypadku autorki czymś naturalnym. W końcu mamy do czynienia z redaktorką naczelną miesięcznika o jodze, uznaną i aktywną nauczycielką jogi, a prywatnie matką, (niebawem) młodą mężatką, miłośniczką jazdy konnej, biegania oraz – jak sama o sobie pisze – sublokatorką dwóch kotów. Nagromadzenie tylu obowiązków, zainteresowań i pasji z pewnością nie sprzyja rozwlekłemu formułowaniu myśli, popadaniu w niepotrzebne dygresje i powtarzaniu tej samej tezy kilka razy. Dzięki temu „10 lekcji jogi” jest napisana prosto, przystępnie i bez niepotrzebnej waty słownej.
- Umiejętność inspirowania do zadawania sobie pytań
Każdy rozdział książki Agnieszki kończy się pytaniami stawianymi czytelnikowi. Niekiedy są to pytania, z którymi już się boksowaliśmy i wyszliśmy z tej przygody mocno poobijani. Innym razem są to pytania nowe i czasem niepokojące. Być może nie na wszystkie jesteśmy gotowi od razu odpowiedzieć, ale nie należy się tym przejmować. Na pewno do pytań tych jednak warto wracać. Również sama treść książki konfrontuje nas z wieloma pytaniami. Jest to poniekąd oczywiste, skoro mamy do czynieni z książką o zasadach postępowania. Ale nie to tylko sprawia, że 10 lekcji jogi” jest pozycją intrygującą i skłaniającą do myślenia. Agnieszka unika kategorycznych rozstrzygnięć i udzielania prostych odpowiedzi. Nie próbuje mówić jak być powinno, ale raczej zachęca czytelnika do zastanowienia się nad tym. Takie pisanie o sprawach etycznych czy zasadach postępowania ma ten ogromny walor, że zmusza nas do ciągłej czujności. Skoro nie mamy gotowych odpowiedzi na postawione pytania, musimy sami próbować ich poszukać, a potem przetestować i – być może – poszukać raz jeszcze.
- Styl
Znowu będę nieobiektywny, ale lubię agnieszkowy styl pisania. Te wszystkie smakowite wtrącenia w nawiasach, te nieoczywistości skojarzeń, ta świeżość spojrzenia, te pojawiające się z nagła odwołania do bieżących wydarzeń, ale przede wszystkim krótkie, jasne dobitne zdania, które od razu przechodzą do rzeczy. Taki na przykład wstęp do podrozdziału o szczerości wobec siebie, kiedy Agnieszka pisze:
„Żeby odkryć prawdziwą esencję świata, dobrze jest najpierw odkryć siebie przed sobą. Odsłonić. Wyspowiadać. A najlepiej na bieżąco stawać przed lustrem i szczerze ze sobą porozmawiać. Żeby w razie czego rozpoznać ściemę od razu.”
Jak się takie zdania czyta, czasem można czuć się trochę wytrąconym z równowagi. Tu nie ma owijania w bawełnę, przygotowywania i urabiania czytelnika. Jest jasno, dobitnie i niekiedy bez znieczulenia.
- Przystępność
„10 lekcji jogi” jest książką przystępną – nie tylko z uwagi na język autorki czy unikanie naukowego ględzenia. Żeby ją przeczytać, zrozumieć i skorzystać z jej przemyśleń nie trzeba być wcale specjalistą od Patañjalego, teorii jogi, historii filozofii czy współczesnych teorii etyki. Nie trzeba być w ogóle osobą przesadnie oczytaną. Nie trzeba nawet być miłośnikiem jogi. Jedyna rzecz, która jest potrzebna do tej lektury to ciekawość i odrobina wrażliwości, która zwykle bywa udziałem większości ludzi. Można powiedzieć, że książka Agnieszki jest trochę jak joga sama – każdy może przyjść na zajęcia, rozwinąć matę i spróbować. Ryzyko niewielkie, a przy okazji można się o sobie sporo ciekawych rzeczy dowiedzieć.
- Szerokość spojrzenia
Dla pisania Agnieszki charakterystyczna jest szerokość spojrzenia. W „10 lekcjach jogi” znajdziemy odwołania do filozofii, literatury, teorii coachingu, historii najnowszej oraz różnorodnych i często bardzo osobistych przeżyć autorki. Taki ciekawy, oparty na skojarzeniach, styl pisania nie tylko ożywia tekst, ale również przykuwa uwagę czytelnika. W końcu jak człowiek przeczyta np. taką smakowitą opowiastkę o winylach, będzie śledził pilnie następne akapity w poszukiwaniu kolejnych kąsków.
- Brak dydaktyzmu
Czasem osoby piszące o etyce czy zasadach postępowania mają skłonność popadania w moralizatorskie tony. Jest to właściwie zrozumiałe. Skoro pisze się o tym, jak być powinno, łatwo jest wpaść w pułapkę dydaktyzmu i zacząć pouczać czytelników. Jak takie pouczanki czytam, zawsze przypomina mi się anegdota o pewnym znanym filozofie i autorze prac z dziedziny etyki, którego studenci przyłapali wychodzącego z domu uciech, bynajmniej nie intelektualnych. Filozof miał wtedy rozłożyć bezradnie ręce i powiedzieć: „Czyż drogowskaz idzie drogą, którą wskazuje?”. Książka Agnieszki od dydaktyzmu szczęśliwie jest wolna. Zachęca bardziej do poszukiwań i codziennego zadawania sobie pytań o sam drogowskaz oraz o kierunek drogi przezeń wskazywanej. A to, czy tą drogą będziemy szli czy nie, to już wyłącznie nasza decyzja.
* * *
Kiedy dowiedziałem się, że Agnieszka wydaje książkę pt. „10 lekcji jogi” zacząłem zastanawiać się nad następnym tytułem, który wyda (w to, że jeszcze jakąś książkę napisze nie wątpię). W końcu jej pierwsza książka nosiła tytuł „13 lekcji jogi”, więc gdyby zachować taką logikę myślenia, kolejny musiałby brzmieć np. „7 lekcji jogi”. Potem zaraz pomyślałem jednak, że liczebnik nie wcale takiego znaczenia. W końcu obie książki Agnieszki były solidną lekcją prawdziwej jogi. Jeśli więc tytuł będzie brzmiał „Lekcja jogi”, to i tak przeczytam. Bo na lekcje jogi u Agnieszki chodzić po prostu warto.
Agnieszka Passendorfer, „10 lekcji jogi. Jamy i nijamy w codziennym życiu”
Wydawnictwo Sensus
Gliwice 2019
ISBN: 978-83-283-6080-8
Skoro już tu jesteś...
...mamy do Ciebie prośbę. Coraz więcej osób czyta artykuły na portalu Bosonamacie.pl, znajduje tu także informacje o ciekawych warsztatach i wyjazdach.
Nasz portal działa na zasadach non-profit, nie jest firmą, ale efektem pracy i zaangażowania grupy pasjonatów.
Chcemy, by nasz portal pozostał otwarty dla wszystkich czytelników, bez konieczności wprowadzania opłat za dostęp do treści.
Dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą. Wesprzyj nas na Patronite! Nawet symboliczne 10 złotych miesięcznie pomoże nam tworzyć wartościowe treści i rozwijać portal.
Jeśli nasz artykuł był dla Ciebie pomocny, ciekawy lub po prostu lubisz to, co robimy – kliknij logo poniżej i dołącz do grona naszych patronów.
Każde wsparcie ma znaczenie. Dzięki Tobie możemy działać dalej!
Dziękujemy!