
Na ratunek zmęczonemu ciału – joga regeneracyjna

Na ratunek zmęczonemu ciału – joga regeneracyjna
Jogę praktykuję od lat. Często się przeprowadzałam, jeszcze częściej podróżowałam i, parafrazując w jogiczny sposób znane powiedzenie, z niejednej wysłużonej maty korzystałam – w przeróżnych szkołach, nie tylko w Polsce. Moja ścieżka była wyboista i pełna zakrętów, sprawdzałam więc różne opcje, szukałam, odkrywałam. Mimo stosunkowo krótkiego stażu, nie czułam się więc zaskoczona czy zdezorientowana, gdy w nowym miejscu do wyboru miałam Sivananda jogę, Vinyasę, Ashtangę, Kundalini czy jeszcze inne opcje.
Pamiętam, że jednak inaczej było, kiedy pierwszy raz usłyszałam hasło „restorative yoga”. Trochę wydało mi się dziwne – iść na jogę po to, żeby… leżeć w różnych pozycjach. Przecież joga sama w sobie jest relaksująca! No i nic tak nie rozluźnia jak savasana po długiej i intensywnej sesji asan… Nieco później jednak trafiłam na jogę yin i odkryłam, że czasem leżenie w różnych pozycjach może być najlepszym spotkaniem z własnym umysłem. Poczułam się jakbym znów była początkująca: kiedy pierwszy raz trafiłam na matę, te kilka chwil w wojowniku czy paschimottanasanie już wydawały mi się wiecznością, a w tej niepokojącej ciszy przerywanej tylko odgłosami miarowych oddechów współtowarzyszy niedoli, byłam całkowicie bezbronna wobec pojawiających się myśli. Po pewnym czasie praktyki, sądziłam, że ten etap już bezpowrotnie minął – kiedy stawałam boso na macie, czułam, jakbym wkraczała do zamkniętej strefy, gdzie istniałam tylko ja i mój oddech.
Joga yin to zmieniła. Zamiast kilku czy kilkunastu oddechów, pozycja trwała kilka minut. I była bardzo niewygodna, choć z pozoru prosta. Zrozumienie konceptu chwilę mi zajęło – jak to tak, nie na 100%? Z rozluźnioną szczęką? Im dłużej praktykowałam ten rodzaj jogi, tym więcej piękna w nim odkrywałam i tym bardziej go lubiłam. Był też wspaniałym remedium na moje, dość szalone w tamtym okresie, życie skupione wokół pracy, w której musiałam być gotowa do działania przez właściwie całą dobę.
A później przypomniałam sobie o tym lekceważonym przeze mnie dawniej, nieznanym mi wciąż sposobie praktyki: restorative yoga. I odkryłam kolejny poziom praktyki. Taki, który dawał wytchnienie. Taki, który pozwalał na zupełny reset. Taki, który dawał wypoczynek zmęczonemu, przeciążonemu ciału i przeładowanemu umysłowi.
Ustalmy: joga yin nie jest tożsama z jogą regeneracyjną. Wspomniałam tutaj o jodze yin, ponieważ to dzięki tej praktyce otworzyłam się na bardziej bierne rodzaje praktyki. Natomiast należy pamiętać, że podczas jogi yin szukamy granicy niewygody, przyjmujemy pozycję na, powiedzmy, 50% własnych możliwości, wspomagając się bolsterem czy klockami, jednak wciąż istotny jest element rozciągania i świadomego rozluźniania ciała w tym, niezbyt czasem komfortowym, ułożeniu. Joga regeneracyjna jest inna. Oczywiście, joga yin może być poprowadzona w stylu regeneracyjnym, niektóre jej pozycje mają do tego wybitne wręcz predyspozycje, jednak główne cele i założenia tych stylów są inne.
Po co i kiedy warto udać się na tę najbardziej „leniwą” jogę?
Zawsze, kiedy doświadczasz przewlekłego stresu. Kiedy Twoje ciało jest zmęczone i obolałe po innych aktywnościach (czy to w wyniku stresu i pracy, czy to po intensywnym uprawianiu wszelakich sportów). Kiedy czujesz się przytłoczony/a codziennością i chcesz po prostu odpocząć. Kiedy chcesz odpuścić. Kiedy masz ochotę leżeć tylko pod kocem a jednocześnie chcesz doświadczyć rozluźnienia, jakie może dać Ci joga.
Działanie naszego układu nerwowego zasadniczo nie zmieniło się przez te wszystkie lata rozwoju rodzaju ludzkiego. Funkcjonujemy wciąż bardzo prosto i naszemu ciału jest, w pewnym sensie, obojętne, czy czynnikiem wywołującym stres jest stanięcie oko w oko z drapieżnikiem czy krzyczący szef albo niezadowolony klient – reakcja jest od wieków ta sama. Włącza się tryb o wymownej nazwie „uciekaj albo walcz”. Myślę jednak, że nikomu z Was nie przychodzi do głowy uciec z biura na widok niezadowolonej miny szefa (no dobra… Może czasem i o tym myślicie, ale chyba jeszcze nie próbowaliście? Przynajmniej ja się nigdy nie odważyłam…), stanięcie z nim do walki też nie jest opcją. Kumulujemy więc stresy w ciele. Nasze mięśnie, gotowe do aktywności fizycznej (przecież i walka, i ucieczką są, w gruncie rzeczy, aktywnością fizyczną), pozostają napięte. Serce bije szybciej, oddech przyspiesza. We krwi krąży adrenalina, hormon wydzielany przez nadnercza w momentach stresujących, dodająca nam animuszu w momencie, kiedy każda sekunda się liczy. A my… siedzimy na krześle, względnie stoimy, starając się zachować spokój, bo to jest od nas wymagane w pracy, zwłaszcza jeśli sytuacja wymaga natychmiastowej interwencji. Powstałe napięcie nie zostało rozładowane. Powtarzalność takich sytuacji czy też ich kumulacja sprawiają, że coraz częściej mamy do czynienia z tzw. wyczerpaniem nadnerczy. Odczuwamy zmęczenie, rozdrażnienie, brak energii.
Nawet jeśli dobrze radzisz sobie ze stresem i/lub nie masz na co dzień wielu sytuacji wywołujących aktywację trybu „uciekaj albo walcz”, mogą zdarzać Ci się okresy, w których odczuwasz większe zmęczenie ciała, np. dłuższe podróżowanie w niezbyt komfortowych warunkach, robienie nadgodzin w pracy, zarwanie kilku nocy z rzędu itd. – niby nic takiego, nadgodziny w pracy mogą być emocjonujące (jeśli masz to szczęście, że kochasz to, co robisz), zarwane nocki mogą być wynikiem spotkań z przyjaciółmi, podróż może być spełnieniem marzeń… a jednak ciało jest zmęczone.
I właśnie w takich przypadkach – czy to wzmożonego stresu, czy to chwilowego „zmęczenia materiału” – przychodzi z pomocą joga regeneracyjna. Głęboko rozluźniająca, dająca możliwość po prostu odpoczynku – bez rozciągania się, bez wzmacniania, bez stawiania swojemu ciału wymagań. Czyż to nie brzmi cudownie kojąco?
Skoro już tu jesteś...
...mamy do Ciebie prośbę. Coraz więcej osób czyta artykuły na portalu Bosonamacie.pl, znajduje tu także informacje o ciekawych warsztatach i wyjazdach.
Nasz portal działa na zasadach non-profit, nie jest firmą, ale efektem pracy i zaangażowania grupy pasjonatów.
Chcemy, by nasz portal pozostał otwarty dla wszystkich czytelników, bez konieczności wprowadzania opłat za dostęp do treści.
Dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą. Wesprzyj nas na Patronite! Nawet symboliczne 10 złotych miesięcznie pomoże nam tworzyć wartościowe treści i rozwijać portal.
Jeśli nasz artykuł był dla Ciebie pomocny, ciekawy lub po prostu lubisz to, co robimy – kliknij logo poniżej i dołącz do grona naszych patronów.
Każde wsparcie ma znaczenie. Dzięki Tobie możemy działać dalej!
Dziękujemy!

Monika Młynarczyk
Nauczycielka jogi powięziowej w wersji yin oraz dynamicznej
Jej głównym celem jest sprawić, by inni poczuli się lepiej i nauczyli się bezwarunkowej miłości do własnego ciała. Fascynuje ją przede wszystkim działanie ludzkiego ciała, zgłębia więc tajniki pracy powięzi oraz wpływu pożywienia na ciało i duszę poprzez kroczenie ścieżką surowej wegańskiej diety. Prowadzi kameralne studio jogi Złap balans w Lublinie oraz warsztaty w Polsce i za granicą. Możecie ją znaleźć na Facebooku: Złap balans – joga i medytacja oraz dołączyć do polskiej grupy poświęconej jodze yin Yin joga Polska, by tam dzielić się wiedzą i doświadczeniem z innymi praktykami tej metody oraz rozwiewać pojawiające się wątpliwości czy odnaleźć odpowiedzi na pytania.
Aerial joga – równowaga dla ciała i ducha
Trzy szybkie wskazówki na lepszy lotos


Wielkie święto jogi: Międzynarodowy...

Czy joga może się...
