
Joga na doła
Joga na doła
Wszyscy lubimy historie z happy endem. Takie jak: miałam pracę, w której się męczyłam, nieudany związek, depresję, nadwagę, zaburzenia odżywiania, bolały mnie plecy, byłam ciągle zestresowana i cierpiałam na bezsenność (niepotrzebne skreślić). Zapisałam się ma jogę i od tamtej pory żyłam długo i szczęśliwie. Depresja minęła, rozwiodłam się (ewentualnie mój partner zaczął ćwiczyć jogę i znowu się kochamy), schudłam, mój kręgosłup doznał cudownego uzdrowienia, założyłam własny niszowy biznes, odnalazłam swoją duszę w Indiach lub w Tybecie. Zaczęłam ćwiczyć jogę i zaczęłam odczuwać do samej siebie sympatię. Często pierwszy raz w życiu.
Wiele z nas może podpisać się pod taką historią. Ja pewnie też.
Bo: szczególnie na samym początku przygody z jogą tych pozytywów jest wiele. Często pierwsze zajęcia przynoszą ogromną psychiczną lub fizyczną ulgę (pomimo zakwasów i odkrywania mięśni, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia). Często może to być początek nowego, dobrego rozdziału.
Natomiast joga ma taką właściwość, że przynosi dużo światła. Z czasem to światło poza rzeczami ładnymi zaczyna oświetlać nasze ciemne miejsca. Czyli na przykład emocje, które mogą się nam wydawać niefajne. Mogą odezwać się stare, niewygojone rany. Powrócą stany depresyjne lub będziemy wpadać w całkiem nowe doły. I będą dni, kiedy po prostu będzie nam smutno. Możemy poczuć się wtedy oszukani. Przecież miała być historia z happy endem. Przecież zaczęłam ćwiczyć jogę i miało już być dobrze… Przecież joga miała pomóc na wszystko.
Czy joga działa?
Tak, ale powoli. Bardzo powoli. Ten proces nieustannego uzdrawiania samego siebie będzie trwał do końca życia. O ile uda nam się utrzymać praktykę.
Oczywiście gadżety takie jak ładne legginsy, designerska mata, czy jogowe fotki na Instagramie są fajne, to nie o to chodzi w jodze. Ładne legginsy nie zatrzymają poruszeń umysłu, a wręcz przeciwnie – chęć posiadania nowych strojów do ćwiczeń może odwrócić naszą uwagę od esencji jogi. I możemy odnieść mylne wrażenie, że bycie joginką/joginem oznacza bycie trendy lub lansowanie się w mediach społecznościowych.
Joga to praca. Zdarza się, że ciężka praca. A już chyba szczególnie ashtanga. A ponieważ większość z nas i tak ciężko pracuje, słysząc to łatwo można się zniechęcić i w ogóle nie wejść na matę.
Ciężko (chociaż dobrowolnie i z radością) na to pracowałam. Tak mówię osobom, które „zazdroszczą” mi, że zakładam nogi za głowę. Czy zakładanie nóg za głowę sprawia, że jestem lepszym człowiekiem lub „prawdziwą joginką”? Nie sądzę. Samo zakładanie nóg za głowę nie oznacza nic. Może tylko, że ktoś ma rozluźnione biodra i w miarę zdrowe kolana. Natomiast jest to element składowy sekwencji Nadi Shodhana, która w swoim zamyśle ma oczyścić system nerwowy. A ponieważ wierzę w metodę Ashtanga jogi to zakładam te nogi za głowę i uczę się robić inne dziwne rzeczy z moim ciałem. Robię to tylko dlatego, ponieważ w ten sposób codziennie mogę doświadczyć co ta praktyka robi dla mojego umysłu, jak się po niej czuję, jaki mam poziom energii i chęci do życia (a latami ten ostatni miałam wręcz zerowy).
Przecież joga to miał być fun…
No i weź tu wstawaj prawie codziennie rano, (ewentualnie od razu po pracy) jedź przez miasto do szkoły jogi, poświęcając około 1,5 h dziennie na ćwiczenia, które, nie ukrywajmy, do bezwysiłkowych nie należą. To nie lajcik jak na amerykańskich filmach. Jeszcze trudniej jest, gdy nie mamy nauczyciela, który nas poprawia popychając praktykę do przodu. I grupy, która jakoś zawsze motywuje. Trzeba zwlec się z ciepłego łóżka. Świat (szczególnie o tej porze roku) wydaje się być szary, zimny i nieprzyjazny. I tak fajnie byłoby jeszcze z godzinkę pospać, wtulić się w partnera, wypić kawę a nawet dwie…
A jednak jadę na tę jogę. Albo ćwiczę w domu. Nie poddaję się (zwykle). Praktykuję, chociaż boję się niektórych asan, a po kapotasanie czuję się oszołomiona jak po dużej dawce alkoholu. Często myślę, że w czymś powybijam sobie zęby albo w ogóle się zabiję. Staram się oddychać, by nie gubić żadnego wdechu ani wydechu. Spotkania za znajomymi umawiam raczej na Moonday’e. Poza tym dobrze czasem jeszcze coś poczytać. I pomedytować codziennie przynajmniej z pół godziny. Pojechać na warsztat…
Albo nie robić nic z wyżej wymienionych rzeczy. Pójść na kilka zajęć. Być może dlatego, że dostałam karnet w prezencie albo namówiła mnie koleżanka. W sumie to jest ciężko (a miałam się relaksować). Pomiędzy wierszami nauczyciel wspomina, że trzeba zmienić dietę. Zniechęcam się i mówię innym, że joga nie jest dla mnie. Albo, że nie działa.
Ale co z tą jogą na doła?
W naukach wschodnich często jest mowa o samskarach, czyli o takich naszych uwarunkowaniach lub zapisach. Samskary często manifestują się jako nasze nawyki i są zmagazynowane głęboko w ciele i w naszym DNA. To takie uśpione predyspozycje, które czekają na odpowiednie okoliczności, aby móc się zamanifestować. Różne sytuacje powodują, że codziennie pojawiają się nowe samskary. I dlatego codziennie warto oczyszczać umysł z różnych naleciałości, które powodują cierpienie, potęgują pragnienia (jak np. reklamy, przeszkadzające emocje). Każde działanie i wszystko, co nas spotyka pozostawia w nas pewien ślad, czyli samskarę. Samskary kształtują to, kim jesteśmy i w jaki sposób funkcjonujemy.
A ponieważ joga rzuca światło na nasze ciemne miejsca…
Może się okazać, że nasze samskary, nasza historia i to, co w sobie nosimy są bardzo silne i sama joga, medytacja, czy śpiewania mantr to za mało. Może być tak, że nasza depresja i obniżony nastrój nie są tylko tymczasowym dołem, ale czymś poważniejszym. Wtedy warto pójść do lekarza. Lub na terapię, która zresztą ma wiele wspólnego z jogą Patańdżalego. Na terapii doszukujemy się przyczyny, czyli sytuacji lub okoliczności, naszego dyskomfortu lub nawet traumy. Następnie pracujemy nad jej uwolnieniem (często bardzo długo). Tym samym uwalniamy się od danej samskary. Przestajemy się z nią identyfikować, a ona opada jak pyłek kurzu. Gdy przepracowujemy samskarę – uwalniamy zblokowane emocje, zmieniamy nasze przekonanie lub nawyk. Coś przestaje boleć lub boli mniej. A zdarza się, że w ogóle zapominamy, że mieliśmy dany problem. Innymi słowy, gdy uwalniając się od samskary – zmieniamy nasz los (lub karmę), bo coś już nas nie wiąże. I nie ciągniemy kuli u nogi.
Joga jest codzienną higieną – zarówno ciała, jak i umysłu. Podobnie jak codziennie bierzemy prysznic, czy myjemy zęby, warto dbać o siebie wielowymiarowo. Codziennie. Poza tym, im dalej w praktykę, tym głębsze samskary mogą wychodzić na powierzchnię… Jeżeli wydaje nam się, że zagłębianie się w siebie oznacza błogostan, to możemy się zdziwić i lepiej najpierw nastawić się na to, że w międzyczasie powypada nam trochę trupów z szafy. Dawniej nad tym czuwał dobry guru. Teraz warto sięgnąć po pomoc wykwalifikowanego psychologa. Zanim rana się zagoi, trzeba ją rozgrzebać. Usunąć ropę, założyć świeży opatrunek i dbać o to, by strup odpadł we właściwym momencie. Ani za wcześnie, ale też, aby nie chodzić z nim za długo.
Tak. Joga zatrzyma poruszenia umysłu, ale trochę może to potrwać. Jeżeli szukamy szybkiego i łatwego rozwiązania, możemy się rozczarować, bo nie ma drogi na skróty. Chyba, że chcemy traktować jogę rekreacyjnie – chodząc na zajęcia od czasu do czasu. Niektórych emocji możemy sami nie udźwignąć, ale to nie joga je wywołała. Joga je jedynie wyciągnęła na powierzchnię, bo ma takie właściwości. I daje to szansę na wolność.
Czy joga może zdołować?
Nie. Ale nasz umysł jak najbardziej tak. Przede wszystkim wtedy, gdy zaczniemy się porównywać. Z osobami zaawansowanymi, które robią trudne asany. Z tymi, które ewidentnie się rozwijają, a ja nadal ledwo utrzymuję równowagę w parivritta trikonasanie, a w podnoszeniu nóg (utthita hasta padangushtasana) chwieję się jak brzoza na wietrze i wytrzeszczam oczy jak Kermit Żaba. Możemy się zdołować na własne życzenie, gdy zaczniemy się porównywać z tymi, które mają ładną figurę, modne ubrania i drogą matę. Z tymi, którzy przyjaźnią się z nauczycielem. Gdy odezwie się nasz wewnętrzny krytyk, który jak żmija wysyczy nam do ucha, że nie damy rady, że danej pozycji nigdy w życiu mi się nie uda zrobić, że jestem za słaba…
I dlatego jest dristhi. Każdy pilnuje swojego nosa. Albo swojej mula bandhy. I to może być początek naszej osobistej historii z happy endem.
Skoro już tu jesteś...
...mamy do Ciebie prośbę. Coraz więcej osób czyta artykuły na portalu Bosonamacie.pl, znajduje tu także informacje o ciekawych warsztatach i wyjazdach.
Nasz portal działa na zasadach non-profit, nie jest firmą, ale efektem pracy i zaangażowania grupy pasjonatów.
Chcemy, by nasz portal pozostał otwarty dla wszystkich czytelników, bez konieczności wprowadzania opłat za dostęp do treści.
Dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą. Wesprzyj nas na Patronite! Nawet symboliczne 10 złotych miesięcznie pomoże nam tworzyć wartościowe treści i rozwijać portal.
Jeśli nasz artykuł był dla Ciebie pomocny, ciekawy lub po prostu lubisz to, co robimy – kliknij logo poniżej i dołącz do grona naszych patronów.
Każde wsparcie ma znaczenie. Dzięki Tobie możemy działać dalej!
Dziękujemy!