
Joga w oku cyklonu – wywiad z Larugą Glaser
Wywiad z Larugą Glaser
Laruga Glaser – od wczesnych lat fascynowała się relacjami między ciałem a umysłem oraz duchowością, które doprowadziły ją do praktykowania jogi. Jednak dopiero gdy w 1998 roku natknęła się na Ashtanga Jogę w pełni poświęciła się jodze. Od tamtej pory czerpie inspirację z codziennej praktyki i nauk pobieranych u swoich nauczycieli z Mysore w Indiach, najpierw Sri K. Pattabhi Joisa, a potem jego wnuka, R. Sharatha Joisa. Otrzymała 2-gi stopień autoryzacji nauczycielskiej w KPJAYI w Mysore. Uczy Ashtanga Jogi w Sztokholmie i prowadzi kursy oraz warsztaty na całym świecie. Z Larugą udało nam się porozmawiać podczas prowadzonych przez nią warsztatów w Yoga Republic w Warszawie 11-13 listopada 2016 r.
Marek Łaskawiec: Rozmawiamy w dwa nim po tym, jak Donald Trump wygrał wybory w USA, co komentowałaś także na swoim Facebooku. Wychowałaś się w USA, należysz do mniejszości etnicznej, jesteś kobietą, praktykujesz jogę. Jaka była twoja pierwsza reakcja na to, co się stało?
Laruga Glaser: Właściwie nie byłam tak bardzo tym zaskoczona i napisałam to zresztą w moim wpisie na Facebooku. Kiedy kładłam się spać przed ogłoszeniem wyników wyborów, miałam takie poczucie, że on może wygrać. Oczywiście, nie chciałam tego. Kiedy obudziłam się następnego dnia i sprawdziłam wstępne wyniki, zobaczyłam, że prowadzi. Mówiąc zupełnie szczerze, nawet nie byłam tym tak bardzo przybita. O wiele bardziej poruszyło mnie to, jak zszokowani byli inni.
Wychowałam się na Środkowym Zachodzie USA. Wiem, jaka mentalność jest tam obecna. Teraz każdy kieruje swą nienawiść na Trumpa, ale dla mnie jest on jedynie przejawem prawdziwego problemu, tej mentalności dzielenia ludzi na „swoich” i „obcych”, przekonania, że emigranci są źródłem zła, poglądów, które ludzie faktycznie mają, ale o których rozmawiają jedynie za zamkniętymi drzwiami, wśród rodziny i przyjaciół, przekonań, którymi nie afiszują się na zewnątrz. Miałam świadomość, że coś takiego dzieje się w moim kraju. Bardziej szokuje mnie, że nie chcemy się do tego przyznać i o tym rozmawiać. Teraz każdy zrzuca odpowiedzialność na Trumpa, jakby on był problemem. Ale to problem nas wszystkich, który bierze się z tego, że nie umiemy otwarcie rozmawiać.
Patrząc na to z punktu widzenia jogi, teoria jogi uczy nas, aby uznać, że istnieją w nas ciemne i jasne strony. Jeżeli nie uznamy istnienia tych ciemnych stron, nie będziemy w stanie otworzyć się na jasne. Nie można sobie powtarzać, że wszystko jest w porządku i jednocześnie być w zgodzie z rzeczywistością – taką, jaką ona naprawdę jest. Nie znaczy to, że mamy skupiać się jedynie na negatywnych rzeczach, ale musimy uznać, że one istnieją, jeśli chcemy je zmienić.
Dlatego nie jestem zła na Trumpa. On wykorzystał, co mógł, żeby dorwać się do władzy. On po prostu żerował na ciemnych stronach pewnej części amerykańskiego społeczeństwa. I myślę, że wiedział doskonale, co robi. I nie sądzę, żeby tak naprawdę wierzył we wszystko to, co mówił. Dlatego nie byłam tym wszystkim jakoś bardzo poruszona. Niektórzy z moich przyjaciół dzwonili do mnie i płakali. To był oczywiście szok. Kiedy słyszy się określenie „prezydent elekt Donald Trump”, ciągle brzmi to jak zgrzyt żelaza po szkle. Człowiek myśli sobie wtedy: „Wow, to w takiej rzeczywistości teraz żyjemy.”
Jednak jeśli chodzi o mnie, całkiem szybko oswoiłam się z tą myślą. Może to ma związek z tym, że nie jestem po prostu Afro-amerykanką. Mam korzenie w wielu kulturach. Mój ojciec pochodzi z Europy, moja matka z Ameryki Środkowej. Pochodzę więc z rodziny, którą można określić jako wielokulturową. Nigdy nie utożsamiałam się w pełni z jakąkolwiek określoną kulturą. Pewnie pozwala mi to spojrzeć na te kwestie trochę bardziej obiektywnie.
Powiedziałaś, że nie obwiniasz tak naprawdę Donalda Trumpa, bo po prostu wykorzystał nastroje społeczne. Jednak bez wątpienia to, co się dzieje, te społeczne nastroje mogą budzić w nas wiele negatywnych emocji. Jak ktoś wierny zasadom jogi powinien radzić sobie z takimi emocjami? Przecież emocje te zaprzeczają samej istocie jogi?
LG: Oczywiście. Trump jest tylko przejawem pewnego sposobu myślenia. To, co mówi jest rasistowskie, obraża kobiety i niepełnosprawnych. Ja tego po prostu nigdy nie zaakceptuję. Ale z drugiej strony, zmusza to mnie – jako osobę praktykującą jogę, aby popatrzeć wewnątrz samej siebie. Aby zastanowić się, czy ja sama nie myślę o innych w sposób obraźliwy.
Jego zachowanie jest nie do zaakceptowania, ale jest także lustrem, w którym sama mogę się przejrzeć, aby zastanowić się nad własnymi zachowaniami, aby zadać sobie pytanie, co muszę zrobić, aby nigdy nie traktować nikogo jak Donald Trump, jak kochać i akceptować każdego. Słyszałam wiele słów potępienia płynących z ust ludzi praktykujących jogę. Tylko dlatego, że praktykujemy jogę nie znaczy, że nasze zachowania nie odzwierciadlają złych emocji. Nigdy nie możemy o sobie powiedzieć: „praktykuję jogę, więc tego typu emocje mnie nie dotyczą”. Bycie joginem oznacza, że nasza odpowiedzialność jest nawet większa. Przynajmniej tak ja na to patrzę.
Co nie znaczy, że rozgrzeszam Trumpa. Ale zauważyłam, że ilekroć miałam negatywne uczucia w stosunku do niektórych osób czy zjawisk, było to dla mnie źródłem cierpienia, ale także zmuszało mnie do refleksji nad tym, skąd biorą się we mnie te negatywne emocje. Nie wiem jeszcze czy to, co się wydarzyło można zmienić w coś pozytywnego. Może będzie to dla niektórych czymś w rodzaju pobudki. Bo niektórzy wydają się przebywać w stanie ciągłego snu. Może to ich obudzi?
Obudzi, żeby coś z tym zrobić?
LG: Oczywiście. Mam wrażenie, że są pewne problemy, o których nie chcieliśmy wiedzieć. Ilu jeszcze czarnoskórych Amerykanów musi być zastrzelonych przez policję? Ale niektórych to nie dziwi, bo wiedzą, w jakiej rzeczywistości żyją.
Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że jeśli obudzimy się i zaczniemy coś robić, naszą motywacją również będzie strach, gniew czy nienawiść. Czy praktyka jogi może pomóc nam się przed tym niebezpieczeństwem uchronić?
LG: Takie zagrożenie istnieje. Kiedy publikowałam swój wpis na Facebooku, nie zachęcałam do działań powodowanych gniewem, także sama nie czułam gniewu. Moim zdaniem obie strony: ci głosujący na Hillary i ci na Trumpa, muszą się obudzić.
Kiedy mówię o działaniu, mam na myśli rozpoczęcie dialogu, także o rzeczach niewygodnych. Celem działania, które miałam na myśli było osiągniecie wzajemnego zrozumienia. Nie chodziło mi o wychodzenie na ulicę, rzucanie kamieniami, wygrażanie pięściami, palenie opon. Nie to miałam na myśli. Chodziło mi o rozpoczęcie rozmowy, bo są takie rzeczy, o których nie potrafimy rozmawiać, które nas głęboko ranią. Myślę, że jest to ważne.
Patrząc na to z punktu widzenia praktyki jogi, postępowanie zgodne z zasadami jogi oznacza chęć skonfrontowania się z rzeczywistością taką, jaka ona jest i zaakceptowania jej. To dopiero pozwala nam wejść na wyższy poziom. Moim zdaniem to jest właśnie sposób, w jaki najlepiej podchodzić do tego, co dzieje się na zewnątrz nas. Trzeba zacząć od samego siebie, a także od własnej społeczności. A więc kiedy angażujemy się w coś, gniew nie musi być motywacją naszego działania, ale raczej zrozumienie tego, co powinno się zrobić w danej chwili.
To, co wydarzyło się w Stanach nie jest odosobnionym przypadkiem. Wcześniej mieliśmy Brexit, w krajach europejskich wzbiera fala populizmu, w Polsce od roku rządzi populistyczna, konserwatywno-nacjonalistyczna partia. Wielu ludzi na świecie czuje strach i gniew. Jak zaakceptować te uczucia z punktu widzenia filozofii jogi, aby przekształcić je w coś pozytywnego? Tak, abyśmy byli w stanie rozmawiać? Trudno rozmawiać, kiedy rozsadza nas gniew lub kiedy czujemy strach czy nawet nienawiść.
LG: To prawda. To są bardzo silne uczucia. Myślę, że mam trochę szczęścia, że nie czuję tak silnych emocji. Myślę, że czułabym nienawiść, gdyby ktoś zrobił coś bezpośrednio przeciwko mnie samej. I mam świadomość, że tego typu uczucia są bardzo niebezpieczne. Tego typu nastawienie może łatwiej mi przychodzi, bo praktykuję jogę, która pozwala lepiej analizować swoje emocje. To bardzo trudne mieć do czynienia z ludźmi, którzy mają tak silne uczucia w stosunku do innych grup społecznych czy do własnego rządu.
W pewnym sensie nienawiść zaślepia i nie pozwala otworzyć się na argumenty, na to, że może się mylimy albo na to, że druga strona ma także swoje racje. Na pewno w tym momencie nie odczuwam nienawiści do jakieś społecznej grupy, więc trudno mi się do tego osobiście odnieść. Z punktu widzenia filozofii jogi istotne jest to, aby zachować jak najbardziej niezakłócony wgląd w samego siebie. To może pomóc pozbyć się niektórych złych emocji, o ile to możliwe.
Nie chcę powiedzieć, że odczuwanie emocji to coś złego, ale chodzi o to, żeby pozwolić się im ujawnić i zrozumieć, skąd one się biorą. Chodzi o to, aby rozmawiając z kimś o innych poglądach, obserwować własne emocje i zachować otwartość na to, co ta osoba mówi, dlaczego to mówi, jakie jest źródło jej lęków. To nie jest tak, że sama nie czuję lęku. Ale kiedy żyjemy w otoczeniu, które karmi się lękami, powinniśmy umieć się im przeciwstawić. W jodze cenię to, że pozwala nam przyjrzeć się z bliska również naszej ciemnej stronie i wziąć za nią odpowiedzialność. Praktykowanie Ashtanga Jogi uczy mnie pokory, bo zawsze przypomina mi, kim jestem, gdzie jestem i nad czym muszę jeszcze popracować. I ponieważ to wiem i dzięki temu znam swoje słabości, nie muszą nikogo innego obwiniać za to, co jest.
W życiu publicznym to bardzo powszechne, że szukamy kogoś, na kogo możemy zrzuć winę za nasze położenie. Oczywiście sytuacja zewnętrzna może mieć wpływ na nasze życie. Na przykład kiedy uchwalane są niesprawiedliwe prawa albo przepisy naruszające nasze dobra. Ale nawet w takich przypadkach dzięki jodze łatwiej nam zachować wewnętrzny spokój i zastanowić się, jaka powinna być nasza reakcja na taki rozwój wypadków. To nie są łatwe sprawy. Nawet teraz, kiedy słucham siebie, zastanawiam się, czy faktycznie odpowiedziałam na zadane pytanie.
W jodze cudowne jest to, że uczy nas odpowiedzialności. Odpowiedzialności za to, co dzieje się w naszym sercu, za to, kim jesteśmy – fizycznie, emocjonalnie, mentalnie. Trudno jest zrzucać winę na innych, kiedy ciągle pracuje się ciężko nad sobą. Z drugiej strony, nie możemy funkcjonować, jakbyśmy żyli na bezludnej wyspie i uciekać od rzeczywistości w medytację czy praktykę. W służbie innym jest także coś pięknego. Pracujemy nad własnym rozwojem, ale także nad tym, aby pomóc innym wejść na wyższy poziom, poznać zasady jogi.
Kiedy śledziłem reakcje ludzi na zwycięstwo Donalda Trumpa, jednym z poglądów popularnym w naszym „jogicznym światku” było to, by zachować spokój, kontynuować regularną praktykę, a reszta jakoś sama się ułoży. Ale z tego, co mówisz, potrzebny jest jakiś dodatkowy wysiłek, jakaś praca wykonana poza matą?
LG: Może to, co powiem będzie kontrowersyjne, ale zauważyłam, że praktyka jogi jest czymś rodzaju przywileju. Są ludzie, których na to nie stać albo nawet nie wiedzą, że joga istnieje. To, że mogę polecieć do Indii i praktykować w Mysore przez dwa miesiące jest przywilejem. Jeśli nie będę uważać, może to prowadzić do egoizmu. Mogę zamknąć się we własnej mydlanej bańce, praktykować jogę, odżywiać się organicznym jedzeniem i spędzić życie w moim własnym światku, nie kontaktując się z inaczej myślącymi ludźmi. Przez ostatnie kilka lat często o tym myślałam. Kiedy podróżuję i uczę jogi, spotykam ludzi, którzy w naturalny sposób mają otwarte umysły i serca, łatwiej akceptują odmienności rasowe, różne orientacje seksualne, różnice kulturowe i religijne. To jest, oczywiście, wspaniałe, ale pozostając jedynie we własnej bańce nie sięgamy w kierunku ludzi odmiennych od nas i nie zrozumiemy tych, którzy mają poglądy przeciwne do naszych.
Zdarzało mi się słyszeć ludzi praktykujących jogę, którzy o innych mówili, że są idiotami. To jest ta sama zła energia, którą rozsiewa Trump, energia podziałów, taka mentalność patrzenia na świat w kategoriach „my” kontra „oni”. Czasem widzę, jak ludzie z tej bardziej liberalnej strony są przekonani, że mają monopol na prawdę. I podobnie konserwatyści – również uważają, że racja jest wyłącznie po ich stronie. Myślę sobie wtedy, gdzie jest jakaś przestrzeń wspólna pomiędzy nimi, bo dzieli ich przepaść. Ja jestem oczywiście po tej liberalnej stronie, ale patrzę na tę przepaść i zastanawiam się, czy da się ją jakoś zasypać.
Łatwo jest odciąć się od tej drugiej strony, od tej innej mentalności. Ale za każdym razem, kiedy udaje mi się choć odrobinę zrozumieć tę drugą stronę, moje własne stanowisko trochę się uelastycznia. Nie oznacza to, że nagle zacznę wypowiadać się przeciwko emigrantom albo jakiejkolwiek grupie ludzi. Ale może trochę łatwiej mi będzie zrozumieć kogoś, kto jest przeciwko mnie i pojąć, skąd się biorą jego poglądy. Dialog zawsze uelastycznia. Kiedy się z kimś rozmawia, kiedy patrzy się mu w oczy, łatwiej zrozumieć jego punkt wyjścia. Nie po to, żeby się z nim zgodzić, ale po to, żeby go zrozumieć. I to jest prawdziwie trudna praca.
Czyli nie da się przyglądać temu konfliktowi z boku? Z jednej strony konserwatyści, z drugiej liberałowie, zaś jogiczna społeczność siedzi sobie gdzieś ponad tym w wieży z kości słoniowej, praktykuje Bhakti i promieniuje miłością do świata. Ten konflikt jest obecny w naszym życiu, zmienia je, może zmienić jeszcze bardziej w przyszłości. Wieża z kości słoniowej jest iluzją?
LG: Praktykowanie Bhakti w wieży w kości słoniowej jest łatwe, ale kiedy wyjdzie się do ludzi w jakiejś małej miejscowości, dopiero wtedy można zrozumieć, gdzie żyjemy. Albo kiedy ktoś zaatakuje bezpośrednio ciebie lub twoich bliskich rasistowskim tekstem.
Czasem sama się na tym łapię. Myślę o sobie, że jestem taka shanti, tak przepełniona spokojem, ale kiedy podróżuję, a podróżuję sporo, spotykam się z wieloma sytuacjami, które są irytujące. Patrzę wtedy na swoje emocje i reakcje i wtedy wiem naprawdę, gdzie jestem. Myślę sobie wtedy: „No proszę, to zupełnie mnie wkurzyło, a przecież nie powinno po tylu latach jogi.” Jeśli wyjdzie się do prawdziwego świata, dopiero wtedy można przekonać się, na jakim stopniu zaawansowania jesteśmy – pod względem energetycznym, duchowym, mentalnym. Ja sama nie mam wielu złudzeń. Tak, czuję silny związek z filozofią jogi i praktykuję jogę, ale również kiedy wchodzę w interakcję ze światem zewnętrznym, wiem, ile pracy jeszcze przede mną. Zachowanie dystansu czy może nawet obojętności, choć nie wiem czy to dobre słowo, jest ważne.
Ale oprócz tej obojętności wobec rzeczy, na które nie mamy wpływu, ważne jest, aby zachować gotowość do rzucenia się w ogień, bo dopiero wtedy wiemy, gdzie jesteśmy pod względem rozwoju. Te dwa aspekty są równie ważne. Nawiązując jeszcze na chwilę to tego, co napisałam na Facebooku, myślę, że nasze rany nigdy nie zabliźnią się, jeśli nie wystawimy ich na światło, jeśli nie damy im powietrza. Jeśli będziemy udawać, że ich nie ma, będziemy jedynie spychać tę złą energię pod powierzchnię. Kiedy nie chcemy zaakceptować własnych emocji, one zaczynają nas kontrolować. Ciśnienie rośnie, jak w kotle parowym, eksploduje i wszyscy są zaskoczeni.
Nie czuję się członkiem prześladowanej mniejszości. Oczywiście, mam świadomość, że problemy takie istnieją i widzę niezabliźnione rany, którymi trzeba się zająć. W Stanach mamy często do czynienia z problemem faktycznego braku równouprawnienia. Mój ojciec jest biały i widzę często, że w kontaktach z innymi ten fakt budzi zaufanie. Ale gdyby mój ojciec miał inny kolor skóry, jestem przekonana, że reakcje były inne. Dzięki temu w pewnym sensie byłam zawsze pod ochroną, bo mój ojciec budził zaufanie a nie poczucie zagrożenia. On nigdy tego nie wykorzystywał, ale są tacy, którzy to robią, którym wydaje się, że są do czegoś bardziej uprawnieni. Z drugiej strony, etniczne mniejszości nie mogą nad tym przejść do porządku dziennego. To, że niektórzy im nie ufają z powodu koloru skóry jest faktem i nie da się tego zignorować. Jest także strach, że ktoś przyjdzie i coś jednym zabierze, żeby dać innym, bo ten tort jest zbyt mały, żeby starczył dla wszystkich. I to także jest źródłem dużego napięcia. Chciałbym wiedzieć, jak rozwiązać te problemy.
Pewnie nikt dzisiaj tego nie wie. Widzimy tylko, że świat wokół nas się zmienił. Niektórzy przeczuwali, że to się może stać, inny są zaskoczeni. Ale to już nie ma znaczenia, bo świat nie będzie pewnie już taki, jaki znaliśmy. I nie dotyczy to tylko USA, ale także Unii Europejskiej, krajów naszego regionu. A to oznacza, że musimy nauczyć się radzić sobie z nową rzeczywistością, radzić sobie ze zmianą. I możliwe, że nie jest to zmiana na lepsze. Czy joga może pomóc nam w radzeniu sobie z tego typu zmianami?
LG: Zgodnie z filozofią jogi świat zewnętrzny zawsze podlega zmianom, zaś praktyka jogi pozwala na kontakt z tym, co niezmienne. Z tą częścią nas, która jest stała, nieruchoma i do końca spełniona. Nawet jeśli zanurzamy się w przyjemnościach świata zewnętrznego, ulegając pragnieniom czy przywiązując się do czegoś, możemy czuć się spełnionym tylko na pewien czas.
Joga uczy nas, że prawdziwe spełnienie możliwe jest tylko jeśli zwrócimy naszą uwagę do wewnątrz. W tym sensie joga może nauczyć nas, jak żyć w oku cyklonu – tak, byśmy byli ciągle silni i wierni naszym zasadom. Bez poddawania się negatywnemu myśleniu, pomimo tego, że wszystko wokół wydaje się rozpadać na kawałki. Abyśmy byli w stanie pomimo wszystko dawać przykład innym. Niekoniecznie musimy aktywnie zmieniać innych, czasem wystarczy być wiernym samemu sobie, naszej wewnętrznej prawdzie. Tego nikt nam nie jest w stanie zabrać.
Kiedy popatrzę na historię, widzę wiele tego typu przypadków. Ludzie tacy jak Nelson Mandela, który nawet więzieniu pozostał wierny swoim zasadom. Strażnicy, którzy nienawidzili go na początku, kochali go pod koniec pobytu w więzieniu. Ponieważ potrafił świecić światłem własnego przykładu i nie poddał się negacji. Nawet kiedy spotykał się z nienawistnymi zachowaniami, pozostawał zawsze uprzejmy dla wszystkich, zawsze zachowywał godność. Tym właśnie zdobył serca innych.
Gdybyśmy tylko umieli wyciągnąć wnioski z tej historii. Przecież ludzie, którzy nienawidzą, też mają to w sobie, tylko tego nie wiedzą, nie chcą tego uznać. Dlatego Gandhi zdobył serca tylu ludzi i zmienił swój kraj. On rozumiał tę zasadę i pozostał jej wierny, Czy to było trudne? Oczywiście, że tak. Czy zastanawiał się na tym, żeby ze wszystkiego zrezygnować? Jestem pewna, że tak. Ale w tej wierności była jakaś siła, która nie ma nic wspólnego z przemocą. Wiele o tym myślę. Oczywiście, nie mogę o sobie powiedzieć, że osiągnęłam podobny stan umysłu. Ale jestem przekonana, że praktyka jogi w osiągnięciu takiego stanu pomaga, szczególnie kiedy wokół wiele niepewności. To coś stałego, co jest w nas, daje nam także poczucie stabilności, pomimo dziejących się wokół zmian. Ktoś, kto to potrafi jest, jak światło latarni, które wskazuje statkom właściwą drogę.
Ludzie tacy jak Gandhi, Nelson Mandela czy Dalajlama są dla nas taki światłem, drogowskazem pokazującym drogę, przykładem budzącym nadzieję. Ale my jesteśmy tylko zwykłym ludźmi. Nie możemy przecież marzyć, że będziemy jak oni?
LG: Nie chodzi wcale o to, żeby być jak oni, żeby zmienić cały kraj czy cały świat. Ale każdy może robić to, co do niego należy i dawać przez to przykład innym – znajomym, rodzinie, kolegom z pracy. Nie chodzi o to, żeby chcieć kontrolować zmianę, ale o to, żeby zmieniać ludzi wokół nas. Zwłaszcza teraz, kiedy czasy wydają się niepewne i zbierają się wokół nas chmury, ci z nas, którzy praktykują jogę powinny starać się dawać przykład innym. Powinni starać się sami być tą zmianą, której pragną.
To wymaga dużego osobistego zaangażowania i pracy. Nawet jeśli zmiana ta ma mieć miejsce tylko w skali mikro i dotyczyć tylko naszego małego, własnego środowiska. Tak naprawdę skutek, jaki osiągniemy nie jest ważny. Ważne, że próbowaliśmy. Czasem ludzie jak Gandhi zmienią cały kraj, ale czasem możemy mieć pozytywny wpływ tylko na jedną osobę – na kogoś, kogo spotkamy na ulicy. Sam fakt, że próbowaliśmy, kierując się tą samą zasadą, nie znaczy, że nasz wysiłek jest mniej warty.
Czyli nawet jeśli uda się zmienić jedną osobę, warto się starać?
LG: W jodze mamy takie pojęcia, jak abhyasa oraz vairagya. Zgodnie z nimi powinniśmy starać się wykonywać nasze zadania ze wszystkich sił, ale nie przywiązywać się od zakładanego celu. To, że Gandhi czy Nelson Mandela zmienili swoje kraje, nie znaczy, że mamy sami mierzyć tak wysoko. Nasz wysiłek jest tyle samo wart. Myślę, że z punktu widzenia wszechświata czy Boga, jeśli ktoś w niego wierzy, to także nie ma większego znaczenia. Bardzo często nie mamy wpływu na rezultaty naszych działań. To, co będzie, być może, oceniane, to wysiłek, jaki w nie włożyliśmy. Wszechświat jest tajemniczy i nie do końca wiemy, po co tu jesteśmy czy jaką mamy rolę do odegrania.
Skoro już tu jesteś...
...mamy do Ciebie prośbę. Coraz więcej osób czyta artykuły na portalu Bosonamacie.pl, znajduje tu także informacje o ciekawych warsztatach i wyjazdach.
Nasz portal działa na zasadach non-profit, nie jest firmą, ale efektem pracy i zaangażowania grupy pasjonatów.
Chcemy, by nasz portal pozostał otwarty dla wszystkich czytelników, bez konieczności wprowadzania opłat za dostęp do treści.
Dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą. Wesprzyj nas na Patronite! Nawet symboliczne 10 złotych miesięcznie pomoże nam tworzyć wartościowe treści i rozwijać portal.
Jeśli nasz artykuł był dla Ciebie pomocny, ciekawy lub po prostu lubisz to, co robimy – kliknij logo poniżej i dołącz do grona naszych patronów.
Każde wsparcie ma znaczenie. Dzięki Tobie możemy działać dalej!
Dziękujemy!