
Przyćmione światło guru?
Przyćmione światło guru?
Tradycyjnie jogi nauczał guru. Dzięki swojej wiedzy, autorytetowi i charyzmie gromadził wokół siebie uczniów, którzy chcieli zgłębić tajniki jogicznych nauk. Niektórzy z tych uczniów sami potem stawali się nauczycielami, przekazując nauki swojego mistrza następnym pokoleniom. Tego typu tradycja charakterystyczna jest nie tylko dla jogi, ale występuje również m.in. w hinduizmie, dżinizmie i buddyzmie, a nazywa się ją określeniem parampara lub relacją guru–shishya. W dzisiejszym świecie tego typu sposób uczenia się jogi może wielu wydać się dosyć archaiczny, nie przystający do kultury, w której żyjemy, a dodatku ryzykowny. Słyszymy przecież niekiedy o gromadzących się wokół guru sektach czy nadużyciach nauczycieli, których dopuścili się kierowani pragnieniem władzy, pieniędzy czy seksu. Czasem odnosi się wrażenie, że jaśniejące światło guru, przynajmniej w naszej kulturze, mocno straciło na blasku, a samo słowo niesie w sobie jakąś niepokojącą dwuznaczność.
Można oczywiście wzruszyć ramionami i powiedzieć, że „guru” to po prostu taki przestarzały już koncept, który we współczesnym świecie się nie sprawdza. Jeśli ktoś chce się czegoś nauczyć (np. jogi), nie musi już szukać mieszkającego w Himalajach sędziwego mistrza, który świat mu objaśni i stopniowo w tajniki swej sztuki wprowadzi. Żyjemy w końcu w rzeczywistości, która stawia na innowację, wymyślanie świata na nowo i lubuje się w kwestionowaniu tradycji i autorytetów – niekiedy za wszelką cenę. Nasza codzienność oparta jest także na (tak przynajmniej lubimy myśleć) wolności wyboru. Niezależnie czy mówimy o produktach, usługach czy ideach, stosujemy do nich często podejście nieco „supermarketowe”. Mamy mnóstwo alejek, na każdej z nich regały, a na regałach półki uginające się od rozmaitych propozycji. Każdy znajdzie więc coś dla siebie. W takim współczesnym, jogicznym „supermarkecie” możemy przecież wziąć z jednej półki trochę asan, z drugiej ćwiczenia oddechowe, z trzeciej terapię jogą, z czwartej trochę filozofii w wersji dla opornych i już mniej więcej wiemy, na czym ta joga polega. Jest przecież tyle szkół, tyle opcji, są książki, kanały na YouTube, samouczki na CD, są warsztaty tematyczne, wyjazdy wakacyjne. Tylko czytać, oglądać i jeździć.
Takie „supermarketowe” czy – jak kto woli – eklektyczne podejście do jogi ma swoje zalety. Wydaje się nam przede wszystkim naturalne, a więc łatwe do zaakceptowania, bo jest spójne z kulturą, w której się wychowaliśmy. Korzystanie z wielu źródeł wiedzy i pobieranie nauk u różnych nauczycieli, daje także możliwość konfrontowania różnych opinii i metod oraz poszukiwania rozwiązań dopasowanych do naszych (jak nam się z pewnością wydaje) unikalnych potrzeb. Takie podejście może także dawać wrażenie pełnego kontrolowania sytuacji czy bycia czynnikiem sprawczym własnego rozwoju. W końcu to my, a nie ktoś inny, decydujemy jakie rozwiązania są dla nas dobre, co i w jakim momencie trzeba zmienić lub zmodyfikować, które rady wziąć sobie do serca, a które uznać za anachroniczne, dogmatyczne lub wręcz absurdalne. Tego typu podejście do jogi afirmuje więc naszą wolność, zaś jego hasłem przewodnim jest skądinąd niepozbawione sensu powiedzenie, że każdy jest swoim własnym guru.
Bycie sobie samemu „sterem, żeglarzem i okrętem” własnej praktyki ma jednak także i wady. Choć jesteśmy z pewnością inteligentni i sami najlepiej wiemy, co nam jest potrzebne, nie zawsze możemy dostrzec własne błędy i czasem przydaje się ktoś z autorytetem, kto nam je uzmysłowi. Dobrze jest mieć lustro, w którym możemy się przejrzeć, dobrze jest mieć kogoś, kto postawi pod znakiem zapytania nasze przekonania, przyzwyczajenia, mentalne schematy, czy wreszcie zakwestionuje nasze ego, któremu zawsze wydaje się, że wie wszystko najlepiej. Joga jest w końcu praktyką, która z założenia ma zmieniać – nasze ciało, myślenie, nawyki, postrzeganie rzeczywistości. Czy takich zmian można dokonać bez pomocy kogoś doświadczonego z zewnątrz, skoro jesteśmy w znaczącej części „produktem” naszego myślenia i nawyków? Czy tkwiąc mentalnie w świecie iluzji, można samemu wymyślić się na nowo?
Problem, który rodzi takie podejście do jogi ma swoje źródło również w samym bogactwie możliwości wyboru. W dzisiejszym świecie dysponujemy praktycznie trudnym do ogarnięcia zasobem źródeł informacji, szkół jogi i ich wewnętrznych mutacji, autorytetów lub osób, które wcale zręcznie za takowe potrafią uchodzić. Można powiedzieć, że traktowanie praktyki jako niekończącej się podróży między półkami supermarketu w pewnym momencie obraca się przeciwko praktykującemu. Zawsze bowiem znajdzie się jakiś nowy nauczyciel, nowe podejście, nowa interpretacja praktyki. Nigdy nie będziemy w stanie spróbować wszystkich jogicznych „produktów”, pod którymi uginają się sklepowe półki, zaś samo próbowanie może zacząć pochłaniać więcej czasu niż praktyka właściwa. Dodatkowo coraz trudniej będzie pogodzić się z faktem, że jest jeszcze tyle różnych rzeczy, których nie spróbowaliśmy, a które – potencjalnie – mogą być właśnie tym, co w największym stopniu odpowiada na nasze wyjątkowe potrzeby. Staniemy się wówczas kimś w rodzaju turysty, który obsesyjnie chce jak najszybciej zobaczyć wszystkie wystawione w Luwrze dzieła, ale nie starczy mu na to czasu ani skupienia, a przy okazji nie będzie nawet w stanie zachwycić się uśmiechem Mony Lizy.
Posiadanie guru może mieć więc swoje zalety i nie tylko dlatego, że taka potrzeba jakoś w nas pewnie ciągle drzemie. Przynajmniej w niektórych z nas. Choć żyjemy czasach indywidualizmu i z lubością kwestionujemy najrozmaitsze autorytety, ciągle szukamy wzorców, kogoś kto podpowie nam, jak rozwijać naszą praktykę i podnieść ją na wyższy poziom. Taki sposób praktyki zalecają również jogiczne autorytety. Jak w swojej Yoga Makaranda pisał Krishnamacharya: “Każdy, kto ma chęć, ma prawo praktykować jogę. Jednak kimkolwiek ta osoba nie jest, ważne jest, aby (…) praktykowała pod kierunkiem odpowiedniego guru”. Jeśli ktoś nie lubi słowa „guru”, bo brzmi trochę nazbyt archaicznie czy źle mu się kojarzy, może zamiast niego użyć słowa „zaufany nauczyciel”, ale w kontekście współczesnej jogi różnica nie będzie znowu taka znacząca. Niezależnie od tego, jak taką osobę nazwiemy, mówimy o kimś, kto ma wiedzę opartą na długoletniej praktyce własnej, wyrastającą z dogłębnego zrozumienia określonej i jasno zdefiniowanej tradycji. Chodzi również o kogoś, kto ma chęć lub, jeszcze lepiej, pasję uczenia i upowszechniania swojej wiedzy. Ważne jest także, aby taki „zaufany nauczyciel” nie tylko mądrość swą przekazywał i inspirująco okrągłe zdania wygłaszał, ale sam postępował zgodnie z zasadami, których naucza. Tym bardziej, że praktyka jogi (w sensie szerokim) wykracza poza asany i rozciąga się także na relacje z innymi ludźmi, otaczającym światem i samym sobą. Innymi słowy, guru to ktoś taki, kto oprócz asan praktykuje również bycie dobrym człowiekiem i ma na względzie dobro swoich uczniów. Taki nauczyciel może być faktycznie wzorem i oświetlać nam drogę, którą idziemy. Zresztą samo słowo guru oznacza właśnie przewodnika, który prowadzi z ciemności do światła.
Choć nauczyciel jogi brzmi dumnie i wiele obiecuje, nie każdy, kto tak się nazywa może pomóc nam naszą drogę oświetlić. Więc jeśli mamy okazję przez dłuższy czas z kimś takim praktykować lub, co najlepsze, uczyć się u takiej osoby na stałe, możemy mówić naprawdę o dużym szczęściu lub – jako kto woli – dobrej karmie. Regularne i długotrwałe pobieranie nauk u takiego nauczyciela może mieć bowiem wymiar prawdziwie transformacyjny. Pozwala głęboko poznać praktykę i stającą za nią tradycję, a także daje możliwość uzyskania informacji zwrotnej o postępach naszej nauki i rozwiania rozmaitych wątpliwości, które mogą po drodze się pojawić. Regularna praca z jednym, doświadczonym nauczycielem ma także tę zaletę, że zna on dobrze nasze słabości i mocne strony oraz może odpowiednio na nie reagować.
Znalezienie takiego nauczyciela, choć łatwe nie jest, nie jest jednak niemożliwe i nie wymaga długoletnich peregrynacji po aśramach w Indiach. Większość z nas – przy pewnym wysiłku i konsekwencji – może znaleźć zaufanego, stałego nauczyciela. Nikt już raczej nie oczekuje, że uczeń będzie mieszkał ze swoim mistrzem i funkcjonował trochę jak członek jego rodziny, co było ważnym elementem koncepcji parampara. Biorąc pod uwagę dzisiejszą łatwość komunikowania i przemieszczania się, można z powodzeniem utrzymywać bliski kontakt z kimś, kogo uznamy za swojego nauczyciela – nawet jeśli osoba ta mieszka w innym mieście czy kraju. Ważniejszy wydaje się pewien rodzaj naszej dyspozycji psychicznej czy świadomej decyzji, co do określonej tradycji jogi, którą wybieramy i osoby, która – w naszym głębokim odczuciu – najlepiej ją reprezentuje.
Każda relacja uczeń-mistrz jest oczywiście obarczona pewnym ryzykiem, bo opiera się na zaufaniu czy wręcz zawierzeniu. A zaufania można nadużyć, zaś nasze wyobrażania o szlachetności guru bywają czasem przesadzone. Szczególnie gdy przejawiamy tendencję do stawiania swego nauczyciela na piedestale i niejako odczłowieczania go poprzez niedopuszczenie do siebie myśli, że może także ulegać słabościom lub po prostu się mylić. Bo od guru czasem oczekujemy więcej niż od innych, więcej niż od nas samych, niekiedy nawet absurdalnie więcej – trochę tak, jakbyśmy chcieli zobaczyć odbity w czystym złocie rewers naszej własnej niedoskonałości. Jeśli nasz nauczyciel zrobi coś niestosownego lub złego albo kogoś zrani, pojawia się poważny problem. Nasze oczekiwania zaczynają nie przystawać do rzeczywistości i zaczynamy zadawać sobie pytania, czy faktycznie z guru mamy do czynienia, czy droga, którą nam dotychczas – jak się wydawało – tak znakomicie wskazywał jest słuszna i czy warto nią dalej podążać. Wówczas także padają często bardzo emocjonalne słowa krytyki, fora internetowe pęcznieją od wpisów, zaś społecznościowe profile płoną ogniem smutku i oburzenia.
Takich reakcji bagatelizować oczywiście nie wolno. Jeśli ktoś czuje, że dzieje się niesprawiedliwość, ma święte prawo zabrać głos. Jeśli uważamy, że nasz nauczyciel kogoś skrzywdził, nie ma nic dziwnego, że chcemy tego kogoś wesprzeć i pocieszyć. Nie ma także nic nagannego w tym, że mamy ochotę podzielić się swoim smutkiem i zagubieniem. Tego typu głosów nie można również przypisać jedynie ludzkiej zazdrości czy uspakajać się, że najgłośniej krzyczą osoby, które naszego guru za takiego i tak nigdy nie uznawały. Tak nie jest. Nawet jeśli media społecznościowe wyostrzają zwykle reakcje i z natury swej zachęcają do krótkich i dosadnych (a więc polaryzujących) komentarzy, nie da się powiedzieć: „Spokojnie, nic się nie stało”. W tym kontekście podejście “supermarketowe” do jogi jest emocjonalnie nieco bezpieczniejsze. Jeśli mamy wielu nauczycieli, z żadnym z nich nie czujemy się prawdziwie związani, a wiedzę czerpiemy z kilku źródeł, łatwiej zachować spokój, jeśli jeden z nich popełni jakiś błąd czy zrobi coś złego. Wystarczy wtedy tylko przestać jeździć na jego warsztaty, śledzić jego kanał na YouTube i usunąć go z listy swoich znajomych na Facebooku.
Kryzys w relacjach z kimś, kogo uznaliśmy za swego jedynego czy głównego nauczyciela już nie tak łatwo przezwyciężyć, podobnie jak trudno odbudować nadwyrężone zaufanie do kogoś bliskiego, kto nas zawiódł. Jest to jednak możliwe. Warto również oddzielić osobę nauczyciela od jego nauk. Osobowość nauczyciela, jego charyzma, wiedza i doświadczenie działają jak magnes. Często to one decydują, że idziemy tą, a nie inną drogą. Pomimo tego taki nauczyciel jest jednak tylko przekaźnikiem. Może to robić skutecznie, z pasją, w sposób natchniony, budząc w nas podziw, szacunek i miłość, ale nie zmienia to faktu, że od niego samego ważniejsze jest to, czego naucza. Jeśli więc uznamy, że nasz guru pobłądził, zgrzeszył czy zrobił coś nie tak, nie oznacza to automatycznie, że wszystkie jego nauki zostają niejako unieważnione lub tracą sens. W końcu naszym celem powinno być uczenie się, a nie oddawanie czci komuś, kto jest chodzącym ideałem, nigdy się nie myli i dodatkowo dobrze prezentuje się na YouTubie. To nie guru jest źródłem światła, ale pochodnia, którą mozolnie niesie.
Można także kontrowersjom, które czasem pojawiają się wokół guru spróbować nadać wymiar samokształcący. Kiedy osoba, którą darzymy szacunkiem, która jest dla nas autorytetem i wzorem pobłądzi, słabość jakąś wstydliwą okaże lub – co najgorsze – kogoś skrzywdzi, można spróbować zastosować zasadę „50/90”. Zanim rozczarowani, zniesmaczeni, oburzeni zaczniemy ją krytykować, warto dać sobie czas, by zwolnić na chwilę, spojrzeć w lustro i przynajmniej 50% tej energii, którą mielibyśmy zużyć na krytykę skierować na autorefleksję, samodoskonalenie i ciągłą dbałość o to, aby samemu błędów takich nie popełniać. Gdy natomiast zaczyna w nas wzbierać ochota, aby naszego nauczyciela bronić, usprawiedliwiać, błędy i przewiny relatywizować czy bagatelizować, 90% procent naszej energii lepiej wykorzystać, by poszukać w sobie głębokiego współczucia oraz miłości i skierować je w stronę osób, które zostały skrzywdzone. Takie ćwiczenie może być całkiem przydatne, szczególnie jeśli wierzymy mocno w to, że każdy może być również swoim własnym guru.
Kiedy emocje odrobinę ostygną, warto również rozejrzeć się wokół i ocenić fakty. Być może nasz nauczyciel został już tylko naszym byłym guru. Mogliśmy także jakoś pogodzić się z tym, że nie jest ideałem i nadal uznawać jego autorytet. Ważne jest jednak to, jak poradziliśmy sobie z kryzysem my sami i nasze środowisko. Co zrobiliśmy, żeby zadośćuczynić pokrzywdzonym czy naprawić popełnione błędy. Jakie wnioski wyciągnęliśmy na przyszłość. Warto również zobaczyć, czy coś istotnego w naszej codziennej praktyce się zmieniło. Czy ciągle stajemy rano na macie i zaczynamy praktykę od powitań słońca? Czy skupiamy uwagę na wewnętrznej melodii naszego oddechu? Czy oprócz codziennego zakładania nogi za głowę i medytowania w lotosie z równym zaangażowaniem praktykujemy, jak być dobrym człowiekiem? Jeśli tak, to chyba nadal idziemy dobrze oświetloną drogą.
Posiadanie guru, przywiązanie do jednej tradycji czy szkoły myślenia może nieść z sobą także inne, oczywiste ryzyko. Czasem można pomylić konsekwencję z dogmatyzmem, a wierność tradycji z sekciarstwem. Można także szacunek i podziw dla nauczyciela zastąpić bezrefleksyjnym posłuszeństwem czy nawet kultem. Zachowanie zdrowego rozsądku czy pewnej dozy sceptycyzmu jest więc zawsze wskazane. Szczególnie jeśli nasz wybrany nauczyciel unika odpowiedzi na trudne pytania, zniechęca nas do szukania informacji w innych źródłach, czy wyłącznie krytycznie odnosi się do innych tradycji lub nauczycieli. Szacunek dla tradycji i zaufanie do nauczyciela nie mogą bowiem wykluczać myślenia czy możliwości konfrontowania naszej, wybranej tradycji praktyki z innymi tradycjami. Chcąc nie chcąc, musimy zadawać sobie także pytania o znaczenie przekazywanej nam wiedzy dla świata, w którym żyjemy i kultury, w której zostaliśmy wychowani oraz dla naszej własnej praktyki. Nikt z nas tej odpowiedzialności nie zdejmie – nawet najlepszy nauczyciel. To ostatnie dotyczy zresztą także osób, które szukają inspiracji dla swojej praktyki równocześnie u wielu nauczycieli, wywodzących się z różnych szkół jogi. Bezrefleksyjność i branie na wiarę wszystkiego, co nam mówią jest bowiem ryzykowne niezależnie od tego, czy wypowiadane słowa padają z ust jednego czy wielu nauczycieli.
Każdemu wolno oczywiście poszukiwać własnej drogi na swój własny sposób. W końcu joga jest z natury praktyką wewnętrzną, więc my tylko decydujemy, jak ją rozwijać. Jedne tradycja jogi nie jest również z definicji lepsza od drugiej. „Na szczyt góry prowadzi wiele ścieżek, ale góra jest tylko jedna” – jak mawiał Swami Kripalu. Kłopot z „supermarketowym” traktowaniem jogi polega jednak na tym, że próbujemy coraz to nowych ścieżek i w rezultacie możemy błąkać się w kółko u podnóża góry. Czy podążanie jedną ścieżką, zdefiniowaną przez jasno określoną tradycję i oświetlaną przez jednego, doświadczonego nauczyciela może nas na szczyt doprowadzić? Przy sporej dozie wytrwałości z naszej strony i odrobinie szczęścia jest na to jakaś szansa. Gwarancji jednak żadnych nie ma, że do końca drogi dojdziemy i że będzie ona łatwa czy pozbawiona pułapek. W końcu guru tylko oświetla drogę, ale idziemy po niej my sami – pełni lęku i wątpliwości, niedoskonali i słabi.
Skoro już tu jesteś...
...mamy do Ciebie prośbę. Coraz więcej osób czyta artykuły na portalu Bosonamacie.pl, znajduje tu także informacje o ciekawych warsztatach i wyjazdach.
Nasz portal działa na zasadach non-profit, nie jest firmą, ale efektem pracy i zaangażowania grupy pasjonatów.
Chcemy, by nasz portal pozostał otwarty dla wszystkich czytelników, bez konieczności wprowadzania opłat za dostęp do treści.
Dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą. Wesprzyj nas na Patronite! Nawet symboliczne 10 złotych miesięcznie pomoże nam tworzyć wartościowe treści i rozwijać portal.
Jeśli nasz artykuł był dla Ciebie pomocny, ciekawy lub po prostu lubisz to, co robimy – kliknij logo poniżej i dołącz do grona naszych patronów.
Każde wsparcie ma znaczenie. Dzięki Tobie możemy działać dalej!
Dziękujemy!