
Wywiad z Lois Steinberg
Wywiad z Lois Steinberg
Lois Steinberg przyjeżdża do Polski od 16 lat. Jest jedynym nauczycielem stopnia Advanced, którego praca edukacyjna w Polsce jest tak systematyczna i kompleksowa. Jej osoba i przekazywana przez nią wiedza walnie wpłynęły na przynajmniej 3 pokolenia rodzimych praktykujących i uczących według przekazu Iyengara. W tym na mnie. Mogę bez przesady napisać, że Lois jest moją nauczycielką jogi. Imponującym przykładem rzetelności i oddania pracy, oraz nieustającego poszukiwania. Studiuje tradycję wnikliwie i adaptuje ją twórczo.
Żarliwie angażuje się w pozytywne działania. Jest lokalną aktywistką, najlepszą sąsiedzką pomocą, amatorką tanga i niestrudzonym ogrodnikiem. Jest wielka i zwykła. Odprężająco człowiecza. Najważniejszą lekcję, jaką przez te wszystkie lata od niej odebrałam, uczestnicząc w jej warsztatach, tłumacząc je, przygotowując się pod jej okiem do egzaminu seniorskiego, asystując w jej szkole, było „odpuszczenie” – spokojny, niezaangażowany dystans do tego, co wydarza się w ciele, w sercu, w umyśle i odwaga wykonania kroku w tył tam, gdzie wydaje się wyrastać ściana nie do przekroczenia. Jestem za jej mądrość i przyjaźń wdzięczna.
Na rozmowę, którą tutaj przytaczam, spotkałyśmy się początkiem grudnia w Krakowie – jej ulubionym mieście, po którego cukierniach i galeriach plastycznych Lois zawsze niestrudzenie buszuje – nad tradycyjną filiżanką gorącej czekolady…
Lois Steinberg: O czym ma być ta rozmowa?
Natasza Moszkowicz: O Twojej praktyce. O tym, co ją przez lata inspirowało. Kim byłaś kiedyś, kim jesteś dzisiaj. O pracy z innymi.
LS: Mam dziś 60 lat, kiedy zaczynałam miałam 14. Dużo czasu upłynęło… A zaczęłam po prostu dlatego, że chciałam robić szpagat. Chciałam być elastyczna, a byłam bardzo sztywna i chciałam, żeby joga mnie rozciągnęła. Zawsze byłam silna, ale nie elastyczna.
Opowiadałaś kiedyś, pamiętam, jak chciałaś być cheerleaderką…
LS: Dziewczyną z pomponami, która żeby być w drużynie musi umieć robić gwiazdę i szpagat (uśmiech). I gwiazdę robiłam, ale nie szpagat… Zobaczyłam wtedy w telewizji „Lilias Yoga and You”[1] i robiąc ćwiczenia z programu poczułam natychmiast niezwykłą różnicę – nieopisane doświadczenie… zadziwienie tak silne, że w reakcji na nie zaczęłam ćwiczyć codziennie. Nie czułam żadnej presji. Nie czułam, że „muszę” to robić. Wstałam po prostu następnego dnia i zaczęłam robić jogę… a przynajmniej coś, za co moje 14 letnie Ja brało jogę… i co było dobrym przygotowaniem do tanecznego układu z pomponami (śmiech).
Koncepcja jogi nie była Ci zatem całkowicie obca. Wiedzy o jodze nie musiałaś poszukiwać. Była wręcz publicznie dostępna…
LS: Tak – joga była obecna na mapie. Lilias Folan, która do dziś uczy, była w telewizji świetna. W czerwonym trykocie i z pięknym warkoczem długo była dla mnie wzorem do naśladowania. Brało mnie to, co proponowała. Dopiero w college’u spotkałam kogoś, kto pokazał mi „Światło Jogi” i to wszystko zmieniło. Mój postęp kończył się jednak na korzystaniu z książki. Nie miałam pojęcia, że B.K.S. Iyengar jest żyjącą istotą, aż do spotkania Robin Kyle Nichols. Zobaczyłam ją stojącą w Śirsasanie na stadionie, samej robiąc rundę na bieżni. Jej piękne stanie na głowie mnie ujęło. W niczym nie przypominało tego, co samej próbowałam. Robin uczyła się u uczennicy Iyengara … i tak reszta jest historią.
Kiedy dowiedziałam się, że B.K.S. Iyengar żyje i jest w pełni zdrowia, postanowiłam się do niego dostać. 5 lat później „usiadłam” u jego stóp, gdzie pozostałam do dnia jego śmierci. Ciężko jest oddzielić jego osobę od mojej osobistej historii, ponieważ pojechałam do Indii żeby uczyć się jogi. Interesowała mnie też terapia. Nie mogłam przewidzieć, że pobyt w Indiach uczyni mnie inną osobą… że mnie przeobrazi. Nie wiem, czy kiedyś o tym w Polsce opowiadałam, ale jako dziecko byłam maltretowana. W Indiach, w trakcie intensywnego kursu z Iyengarem ta historia wychodziła ze mnie w męczących koszmarach sennych, a on sam jakby bezwzględnie się na mnie uwziął. Zdecydowanie nie pojechałam do Indii po to, żeby poradzić sobie z problemami dzieciństwa. Nie szukałam wewnętrznej przemiany. Nie oglądałam się w przeszłość. Opuściłam dom i patrzyłam przed siebie. Nie skupiałam się na niczym, co wiązało się z domem, choć… skupiałam się na pomaganiu innym ludziom.
Wiesz, podobne historie nierzadko są motywacją pracowników społecznych. Mają za sobą traumatyczne doświadczenia życiowe, które ich popychają do niesienia pomocy innym i do podejmowania starań, by ochronić innych przed bólem. Wygląda na to, że jestem taką osobą i choć sama nie zabiegałam o uzdrowienie swojego psycho-emocjonalnego Ja, to jednak się ono dokonało. Okrutne w moim poczuciu i bezlitosne podejście Gurujiego katalizowało moje doświadczenie i wyciągało je pod postacią potwornych sennych wyobrażeń. Śnił mi się ojciec i jego okrutna, gwałtowna śmierć, której doświadczyłam jako dziewczynka. Przychodził do mnie w snach z głową Gurujiego….
To było tak mocne i osobliwe, że nigdy tego nie zapomnę. Przez trzy dni płakałam bez przerwy. Tego zupełnie nie było w planach! Szczęście, że miałam bardzo wyrozumiałą współlokatorkę… W końcu, przy całej bezlitosnej dyscyplinie i twardym podejściu Gurujiego coś się we mnie przełączyło… Jakbym nagle wzniosła się ponad wszystko i zaczęła oddychać.
Czy kiedykolwiek z nim o tym rozmawiałaś?
LS: Nie, ale wiem, że o mojej przeszłości rozmawiała z nim Mary Dunn. Dowiedziałam się tego z resztą dopiero po jej śmierci. Chciała pomóc, złagodzić jego podejście do mnie… Ta praktyka uczyniła mnie jednak mocniejszą. Pisałam w tym czasie dzienniki. Ich lektura byłaby dziś bardzo interesująca. Z zasady jednak do lektury swoich dzienników nigdy nie wracałam…
Czy teraz mógłby nastać na to czas?
LS: To było trudne doświadczenie. Sama nie wiem. Może mógłby to zrobić ktoś inny? (uśmiech) Jednak wytrwałam. Nie dałam się zbyć. Ciągnęło mnie do uczenia i jogi i to pragnienie czyniło mnie lepszą. Przeżyłam, a Guruji nauczył mnie jak uczyć i jak pomagać ludziom, którzy cierpią. Po powrocie do domu – po roku w Indiach, które pokochałam – przeżyłam kulturowy szok. Dopiero w sześć miesięcy później otrząsnęłam się z depresji. Jeden z gości na moim niedawnym przyjęciu urodzinowym przypomniał mi w jak beznadziejnym byłam wówczas nastroju (śmiech).
Indie wpłynęły na mnie nie mniej niż joga. Wiele osób doświadcza wpływu Indii podobnie, choć Indie są obecnie innym krajem. Wciąż wielu znajduje tam transformujące światło, ale z początkiem lat 80-tych w Punie wszyscy i wszędzie jeździli na rowerach, a na mumbajskim lotnisku rezydowały dzikie psy i żebracy. Pamiętam, że za 1$ dostawałam 10 Rupii (śmiech). Było zupełnie inaczej…
Wiedzy jednak, jaką stamtąd dostaję i dostawałam, nadal pozostaję głodna. Nawet teraz, po śmierci Gurujiego, nie przestają jeździć do Instytutu, zagłębiać się w praktyce i czerpać od tamtejszych nauczycieli.
Co zaś do przemiany, jaka dokonuje się za sprawą jogi, to któż z praktykujących jej nie doświadczył? Ile osób nie zadaje sobie pytania kim i gdzie byliby, gdyby nie joga? Mnie joga uczyniła mocną. Nie fizycznie. Emocjonalnie. Przede wszystkim czyni mnie obecną. Guruji był niezwykłym przykładem obecności w tu i teraz. Za każdym razem, gdy ktoś odwoływał się do wypowiedzianych przezeń w przeszłości słów, kwitował: „Ale to było wczoraj”, więc… po co się tym przejmować? Oczywiście moja praktyka zmieniła się przez lata. Mając 14 lat byłam sztywna, dziś mam 60 i jestem sztywna inaczej (śmiech), ale mam nadzieję, że moja świadomość nie staje się sztywna i że stale się zwiększa i rozszerza.
Zupełnie nie byłam w tamtych czasach gotowa do studiowania Jogasutr. Sięgnęłam wprawdzie po jedyną dostępną wówczas książkę „The Science of Yoga” I.K. Taimni, którą przeczytałam od deski, do deski, ale był to oczywisty błąd i nic z tej lektury nie pojęłam.
Dopiero w 1993 roku Guruji wydał swój komentarz, co nastąpiło 10 lat po moim pierwszym pobycie w Indiach. Pojechałam się wtedy uczyć sutr najpierw przez recytację i naukę na pamięć, potem dopiero studiując ich znaczenie. Pokochałam sutry i ten aspekt praktyki rzeczywiście u mnie się rozwinął. Może nie wybrałabym filozofii jako kierunku studiów, ale… kocham studiować sutry.
Wiesz, kiedy wylądowałam w Punie po raz pierwszy miałam 26 lat i nie wiedziałam nawet co to znaczy sadhaka. Pamiętam, jak kiedyś dwie starsze ode mnie praktykujące, wychodząc z Instytutu, użyły w rozmowie tego terminu, ale kiedy zapytałam o jego znaczenie, odpowiedziały, że „sama do tego dojdę” (śmiech).
Co do praktyki pranayamy, to tak naprawdę ustanowiłam ją jeszcze zanim pojechałam po raz pierwszy do Indii. Od tamtego czasu, nie ma dnia, abym do niej nie usiadła. Dosłownie nigdy nie zdarzyło mi się nie zrobić pranayamy i sprawia mi to dużo radości. Praktyka asan zmieniła się oczywiście z czasem. Staram się robić sporo wygięć. W miarę starzenia się – o czym wielu ludziom mówił Guruji – potrzeba ich więcej. Toteż praktykuję tak, aby nie było mi ciężko podnosić się do pozycji. Nie chcę dopuścić, aby po kilku dniach przerwy w praktyce wygięć, doświadczać niemożności wejścia do asany. Może to nadgorliwe z mojej strony, ale nie chcę pozwolić, aby robienie pozycji sprawiających mi tyle radości stało się nagle niemożliwe! Na przykład Mandalasana, czy opadanie do mostka z Tadasany, czy stanie na głowie. Co ciekawe, wraz z uporem towarzyszącym praktyce wygięć, mimo że jestem coraz sztywniejsza, jednocześnie pozycje te wydają się łatwiejsze. Gdybym tylko kiedyś wiedziała na ich temat tyle, co teraz moja praktyka mogłaby być o wiele lepsza (śmiech).
Pod wieloma względami jest mi obecnie łatwiej wykonywać trudne pozycje. Prawdopodobnie dlatego, że tak z praktyką, jak i z uczeniem pojawiło się pozytywne nastawienie świadomości [2]. Nie wymuszam pozycji na poziomie fizyczno-mięśniowym. Wykonuję je z płaszczyzny psycho-somatycznej, a te dwie płaszczyzny są od siebie bardzo, bardzo różne.
Pomaganie innym było więc od zawsze Twoją motywacją. Czy od zawsze też byłaś aktywistką? Znane jest nam Twoje zaangażowanie w rozwijanie skutecznych sposobów szerzenia metody praktyki i nauczania po myśli B.K.S. Iyengara – nie tylko na poziomie merytorycznym, ale również organizacyjnym.
LS: Tak naprawdę w mojej jogicznej społeczności byłam outsiderką. Większość czasu spędzałam w Punie, więc niewiele osób w ogóle wiedziało o moim istnieniu. Pamiętam jak w 1993 r., po roku spędzonym w Instytucie, przyjechałam za Gurujim na konwencję do USA. Toczono z nim wtedy rozmowy na temat certyfikacji. Obowiązywały w tamtym czasie tylko cztery stopnie: Introductory, Intermediate, Senior i Advanced. Biorący udział w prowadzonych przeze mnie sesjach byli w szoku, że moim oficjalnym stopniem jest Introductory. Z jakichś powodów nie udało się wtedy Gurujiemu przekonać wyszczekanych Amerykanów, żeby mnie awansowali (śmiech). Ostatecznie przestałam próbować i uzyskałam awans od niego samego.
W tamtym czasie nie organizowano egzaminów i nawet uzyskanie stopnia Introductory graniczyło z niemożliwością. Dotarła do mnie informacja, że grupa uczniów Iyengara z Kalifornii ma nadawać stopnie i zwróciłam się do nich o nadanie stopnia Intermediate Junior, bo czułam, że na taki poziom zasługuję. Odmówiono mi, podając w uzasadnieniu, że mój nauczyciel rekomendujący nie jest z Kalifornii. Tym nauczycielem była Mary Dunn, która nie dość, że przez wiele lat w Kalifornii działała, to jeszcze z niej pochodziła! Aby załagodzić sytuację, oficjalnie potwierdzono mój stopień Introductory (śmiech).
Z końcem 1999 czy 2000 roku, weszłam do Zarządu IYNAUS, służąc przez cztery lata. Do tego czasu dałam się rzecz jasna poznać (śmiech). Nikt nie chciał pracować w Stowarzyszeniu, więc cóż… dałam się wciągnąć. Zależało mi i dążyłam w tamtym czasie do regularnego organizowania konwencji. Mieliśmy wcześniej konwencję w roku 1984, 1987 i 1993, po czym ich zaprzestano. Wyjątkiem był przyjazd Geety w 1996 roku. Włączona do prac Zarządu przekonywałam, że tak jak każda profesjonalna społeczność, musimy organizować zawodowe konferencje. Uruchomiłam biuletyn Stowarzyszenia i zaczęłam pisać artykuły. Potrzebne było jakieś edukacyjne medium. Spędziłam tyle czasu w Indiach i tyle się tam nauczyłam. Chciałam się dzielić wiedzą ponad to, że uczyłam na warsztatach.
Poproszono mnie o przewodzenie pracom Komitetu Certyfikacyjnego, na co się jednak nie zgodziłam. Gdyby wtedy do tego doszło, Komitet musiałby zakończyć swoją działalność (śmiech). Wyrosłam jednak z czasem także i na jego działaczkę. Tak to się rozwinęło… Wszystko dlatego, że chciałam widzieć w naszej społeczności radość, życzliwość, współczucie i nieprzywiązywanie się. Chciałam wdzięcznej dyspozycji świadomości. Taką czuję misję i mam nadzieję, że nie działam z egoistycznym pobudek, ale na rzecz faktycznych korzyści całej społeczności. Służę w Komitecie Certyfikacyjnym od siedmiu lat i jeszcze przez rok pomagać będę nowemu składowi w przejmowaniu obowiązków. Potem szczęśliwie odejdę (śmiech).
Od ośmiu lat pracuję równolegle nad pewnym projektem związanym z terapią. To zaangażowanie pokazuje, jak dalece joga pomogła mi zachować umysł otwarty na nowe koncepcje i pomysły. Z chęcią eksperymentuję i próbuję nowych rzeczy. Jestem orędowniczką zmian i ulepszeń mających na celu dobro jogicznej społeczności, ale pozostaję też otwarta na związany ze zmianami opór. Czasem przeszarżuję, ale udaje mi przynajmniej zwrócić na coś uwagę. Nie zawsze udaje się wypracować idealne rozwiązanie, ale coś zawsze udaje się przepchnąć… Na to coś zawsze liczę (śmiech).
Czy to odbiega od tematu praktyki?
LS: Zdecydowanie nie. Oddaję społeczności to, co czuję, że dostaję od jogi. W międzyczasie zrobiłam doktorat[3], co wywarło niebagatelny wpływ na moje życie zawodowe. Dziewięć lat związanego z tym wysiłku było istotnym poświęceniem, lecz zmieniło moje myślenie nie mniej niż praktyka jogi. Nauczyłam się myśleć systematycznie i jasno wyrażać koncepcje w mowie i w piśmie. Nauczyłam się też otwartości na możliwość zmiany, oraz na przyjmowanie od innych zarówno krytyki, jak i pomocy. Nauczyłam się lepiej komunikować z innymi.
Właśnie skończyłam 60 lat i jestem poruszona miejscem, do którego dotarłam. Czuję się świetnie. Chwilami, aż nie mogę uwierzyć, że mi się to udało i jak bardzo czuję się tu i teraz szczęśliwa. Udało mi się wiele osiągnąć i mieć wkład w polepszenie wielu sytuacji na naszej planecie. To jest także coś, czego doznaję dzięki jodze – santosh [santosza] – zadowolenie i akceptację stanu rzeczy. Jestem wdzięczna losowi za to, jak potoczyły się moje sprawy. Mam szczęście (śmiech).
Twoja życiowa misja ma jeszcze jeden wymiar – jest nim terapia poprzez jogę. Opowiesz o jej początkach? Zawsze chciałaś się nią zajmować, czy pojawiła się wraz z rozwojem w praktyce?
LS: Historia zaczęła się wraz z pierwszym pokoleniem uczniów Iyengara w Ann Arbor, w stanie Michigan. Pojechałam tam uczyć się tego, czego oni uczyli się studiując w Punie tj. także terapii. Nabywałam wiedzę na temat asan, ucząc się zarazem ich terapeutycznego zastosowania.
Pracowałam już wcześniej w funkcji „Specjalisty do spraw poprawy zdrowia psychicznego”[4] dla stanu Illinois, zajmując się dziećmi. Czasem, kiedy trudno im było otworzyć się w terapii, układałam je w pozycjach otwierających klatkę piersiową. W następstwie tej praktyki zaczynały mówić. Czasem z doradztwa korzystali także ich rodzice. Zdarzało się, że ktoś z nich prosił potem: „Czy pokazałabyś mi raz jeszcze to, co zrobiłaś z moim kolanem w zeszłym tygodniu?” (śmiech) Wszystko to miało miejsce zanim jeszcze wyjechałam do Indii.
Od zawsze pomagałam innym. Potem zaczęłam im pomagać za pośrednictwem jogi. Możliwość brania udziału w klasach medycznych w Punie od początku napawała mnie entuzjazmem…. i przerażeniem (śmiech). Wielu praktykujących nie chce mieć z terapią nic wspólnego, bo to oznacza ogrom pracy. Ja chciałam to robić zawsze – dźwigać i wciągać ciężkie ciała do pozycji. Strasznie męczące… (śmiech) Dla mnie to integralny wymiar podążania ścieżką jogi.

fot. Natasza Moszkowicz
Czy potrafiłabyś przywołać jakiś szczególnie inspirujący przykład pracy terapeutycznej?
LS: Wyobrażam sobie, że niemal każdy przypadek cierpiącego człowieka, któremu możemy pomóc jest inspirujący i że takich przypadków Tobie nie brakuje… Uczenie każdego jest inspirujące. Stawanie przed zupełnie początkującymi jest inspirujące w sposób szczególny. Wszystkie lampki w ich układzie nerwowym rozświetlają się, jak na choince, a w ich ciele zaczynają bić dzwony. Uczenie początkujących sprawia mi olbrzymią frajdę. Wszystko jest dla nich nowe w przeciwieństwie do moich zaawansowanych uczniów, których kocham serdecznie, ale którzy czasem wydają się nieco zblazowani… Prowadzenie zajęć dla osób, pośród których znajdują się uczniowie praktykujący ze mną od ponad 30 lat i tuż potem kontakt z zupełnie początkującymi jest w kontraście uderzający. Uczenie początkujących wymaga o wiele więcej pracy, ale z drugiej strony najdrobniejszej zmiany doświadczają z olbrzymią siłą. Przyczyniać się i być świadkiem takich zmian jest dla mnie źródłem niezwykłej satysfakcji.
Ale radość sprawia mi także choćby taki postęp jak ten, który ma miejsce teraz podczas warsztatu – wszyscy „pacjenci” z jednego dnia pracy na drugi poczuli się lepiej. Myślę sobie „doskonale”. Nawet ta kobieta, która urodziła się z wadą i stała ofiarą lekarskiego błędu – z metalową sztabką wrośniętą w biodro, z którą nikt nie chce mieć nic wspólnego i która powoduje erozję kości. Nawet ona miała się lepiej. To jest niesamowite, że można takim osobom przynieść ulgę. Czuję, że to niesamowite w każdym przypadku. Są nauczyciele, którzy taką pracą się nie zajmują. Ja nigdy nie chcę rezygnować. Próbuję i kombinuję do skutku.
Dużo rozmawiałyśmy o raku. Wiele jego ofiar, z którymi pracowałam, zmarło. Jednocześnie joga była dla nich pomocą. Mam za sobą doświadczenie praktyki z dziewczyną, która zmarła w wieku 27 lat i w której życiu rak był obecny przez lat siedem. Spędziłam z nią ostatni rok jej życia, pomagając jej przejść na drugą stronę – pomagając jej umrzeć. To było głęboko poruszające – bolesne, ale też budujące moc. Takich osób było w moim życiu więcej… Były też spotkania i doświadczenia trudne, nie tak pozytywne, ale wszystkie wzbogacały.
Nigdy nie chcę nikomu narzucać tej formy pomocy. Praktykujący czasem ciągną na jogę krewnych czy przyjaciół w potrzebie, ale staram się im uświadamiać, że to sami potrzebujący muszą wykazać inicjatywę. Nie można tego na nich wymuszać. Można zasiać ziarno, ale nie da rady nikogo nakłonić do czegoś, do czego nie jest sam przekonany.
Robienie terapii w jodze jest szalenie satysfakcjonujące, ale i wycieńczające. To ciężka fizyczna praca – uruchamiać ludzi, korygować ich ustawienia, ciągle biegać dookoła z pomocami. To niełatwe, ale wielce satysfakcjonujące, jak sama dobrze wiesz… (śmiech)
Sama prawda (śmiech). Choć w Polsce korzystanie z jogi, jako formy terapii, o profilaktyce nie wspominając, nie jest popularne…
LS: My praktykujący żyjemy trochę jak w bańce. Szokuje nas to, co widzimy poza jej granicami. Wszędzie. Patrzę nieraz na ludzi w moim wieku, jak się starzeją. Rdzewieją – fizycznie, psychicznie emocjonalnie. Stają się mniej umysłowo wydolni. Patrzenie na to boli. My tymczasem, poruszamy się jak gdyby w równoległej rzeczywistości… i głosujemy na Demokratów (śmiech). Wszyscy w naszym bezpośrednim otoczeniu myślą i postępują świadomie.
Co powinniśmy zatem robić? Jak przyczyniać się do sarvabhauma – uniwersalnej oświaty?
LS: To trudne, zdając sobie sprawę, że nie można jej narzucać. Można tylko być przykładem – jak wiesz – i dawać przykład. Jesz zdrowo, żyjesz zdrowo, grasz fair, uczysz się, praktykujesz szczerze i rozwijasz rozumienie, że nie każdy jest w tym miejscu i nie pozwalasz nikomu czuć się z tego powodu źle. Nie obnosisz się ze swoim zdrowym stylem życia, wytykając innym ich złe nawyki. Po prostu dajesz przykład. Jeśli ktoś na niego odpowie, to świetnie, a jak nie teraz, to może następnym razem.
Wychodzę bowiem z założenia, że to nie kwestia „jeśli”, ale kwestia „kiedy”. Naprawdę wierzę, że jeśli zetknąłeś się z jogą, prędzej czy później zacznie na Ciebie działać. Nawet jeśli miałoby to nastąpić nie w obecnym, ale w kolejnym życiu. Wszyscy prędzej czy później będziemy praktykować jogę! (śmiech)
Wszyscy w końcu albo znamy, albo słyszeliśmy o ludziach, którzy choć nigdy nie praktykowali pranayamy czy samadhi, są „joginami”…
LS: Właśnie. Są osoby, które zajmują się w życiu czymś zupełnie innym, a jednak jest w nich porządek.
I wgląd.
LS: Czujemy, że mają dostęp do innego wymiaru. Mają to. Rozumieją ludzką naturę. Naturalnie. Bez wysiłku. Spotykam takich ludzi.
Wolne myśli?
LS: Nie przychodzą ot tak po siedmiu dniach uczenia bez przerwy (śmiech). Tak czuję, że najważniejszą rzeczą jest codzienna praktyka. Ze stawaniem na macie i budowaniem łączności ze swoim prawdziwym Ja. Nawet kiedy zachodzi w życiu coś trudnego, można być dzięki praktyce obecnym i być zdolnym do udźwignięcia wszystkiego, co przychodzi. Wystarczy tylko wchodzić codziennie na matę. I podnieść nogę (śmiech). I być obecnym. Tego uczy joga i to jest najważniejsze.
Czy mogłoby to być hasło reklamowe zachęcające do praktyki? Jak uczyć tej najważniejszej lekcji osoby początkujące w praktyce?
LS: To bardzo interesująca kwestia. Osobiście jestem całkowicie oddana praktyce według przekazu Iyengara. Opowiadałam Tobie nieraz, jak zwykłam przedstawiać innym jogę – jako sposób pracy, który daje siłę, czyni ciało elastycznym, zapewnia równowagę, pomaga w koncentracji, zwiększa wytrzymałość i dodaje energii.
Teraz już tego nie mówię. Po obejrzeniu po raz trzydziesty któryś „Ultimate Freedom”[5] zdałam sobie sprawę, że Iyengar o niczym takim nie mówi. Mówi o jodze. W ciągu 59 minut wykonywania asan, ani razu nie wspomina o sile, równowadze, wytrzymałości, koordynacji czy giętkości. Mówi o narządach wewnętrznych – zobacz, w jakim kierunku porusza się wątroba i jak podnosi się trzustka; mówi o inteligencji ciała. Doszło do mnie, że alignment, o którym mówi odnosi się nie do ustawienia ciała, ale do ustawienia świadomości i głębokiego, wewnętrznego doświadczenia, które nie ma nic wspólnego z ustawieniem nogi w jednej linii z barkiem.
Nigdy też Iyengar nie uczył w podobny sposób. Praktykując u jego stóp, nigdy nie słyszałabyś: skręć lewą stopę do środka, prawą nogę na zewnątrz, ustaw prawe kolano w linii z kostką itp… Zapytałby: jaką czujesz różnicę w prawej stopie w porównaniu do lewej? Tak studiował ciało. Więc kiedy ktoś mnie pyta czym różni się joga Iyengara od innym metod, odpowiadam, że systematycznym budzeniem i rozwojem inteligencji ciała, umysłu, duszy i Ducha. Początkujący może nie od razu złapie w czym rzecz, ale to nie szkodzi. Chodzi o zasianie ziarna.
Jako filozof nie mogę się powstrzymać, aby nie zapytać co to za różnica między duszą, a Duchem?
LS: Oooch…. Nie wiem (śmiech). Dusza jest częścią jednego, kosmicznego kotła, w którym wszyscy się mieszamy. Dusza – atma - jest wieczna, niezmienna i po naszej osobowej śmierci wraca do kotła, z którego zostaje wygarnięta do kolejnego życia.
Duch … to co innego (śmiech). Nie jestem pewna, co odpowiedzieć. Muszę pomyśleć. Oddzwonię (śmiech). Tu i teraz czuję, że Duch jest związany z radością. Tym jest dla mnie. Myślę o Gurujim, który w jednym momencie potrafił być srogi, by zaraz potem szczerze się radować. Był radosną duszą.
PRZYPISY:
[1] https://www.youtube.com/watch?v=ACGgG-EccZ0 [2] Citta prasadanamSutra I.33
maitrī – karuṇā – muditopekṣāṇāṁ sukha – duḥkha – puṇyāpuṇya – viṣayāṇāṁ bhāvanataś citta – prasādanam [3] Nutritional Sciences: Tryptohan Metabolism and Behavioral State Changes in Bottle Fed versus Breast Fed Infants 0-8 weeks. [4] Mental Health Specialist (przyp. tłum.) [5] https://www.youtube.com/watch?v=eLRDq2gVDLM
Kraków, 6 grudnia 2016 roku
Skoro już tu jesteś...
...mamy do Ciebie prośbę. Coraz więcej osób czyta artykuły na portalu Bosonamacie.pl, znajduje tu także informacje o ciekawych warsztatach i wyjazdach.
Nasz portal działa na zasadach non-profit, nie jest firmą, ale efektem pracy i zaangażowania grupy pasjonatów.
Chcemy, by nasz portal pozostał otwarty dla wszystkich czytelników, bez konieczności wprowadzania opłat za dostęp do treści.
Dlatego zwracamy się do Ciebie z prośbą. Wesprzyj nas na Patronite! Nawet symboliczne 10 złotych miesięcznie pomoże nam tworzyć wartościowe treści i rozwijać portal.
Jeśli nasz artykuł był dla Ciebie pomocny, ciekawy lub po prostu lubisz to, co robimy – kliknij logo poniżej i dołącz do grona naszych patronów.
Każde wsparcie ma znaczenie. Dzięki Tobie możemy działać dalej!
Dziękujemy!